Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 12:24
Reklama KD Market
Reklama

Prawdziwi „władcy much”

W roku 1951 brytyjski pisarz William Golding wydał głośną powieść pt. Władca much. Jest to niepokojąca, pesymistyczna metafora. Autor sugeruje, iż ludzie zmuszeni do budowania nowej społeczności nie są w stanie panować nad swoimi najgorszymi instynktami, na czele z egoizmem i okrucieństwem. Golding nie zdradza kontekstu swojej opowieści, choć daje do zrozumienia, iż jej tłem jest eksplozja nuklearna. W jej wyniku nad Pacyfikiem rozbija się samolot, a katastrofę przeżywa wyłącznie grupa brytyjskich sztubaków, która ląduje na bezludnej wyspie... Pozorny raj Początkowo rozbitkowie uważali, że wygrali los na loterii. Znaleźli się w pięknym miejscu, gdzie pełno było szerokich plaż i tropikalnej żywności. Nie było tu dorosłych, którzy mogliby im cokolwiek dyktować lub do czegokolwiek się wtrącać. Już pierwszego dnia chłopcy organizują coś w rodzaju własnych rządów demokratycznych i wybierają swojego przywódcę. Zostaje nim Ralph, wysoki, charyzmatyczny nastolatek, który proponuje bardzo prosty plan działania, polegający na: a. plażowej rozrywce, b. przetrwaniu oraz c. wysyłaniu sygnałów dymnych w celu zaalarmowania znajdujących się w okolicy statków. Początkowo plan ten działał w miarę dobrze, ale już po kilkunastu dniach rozbitkowie zaczęli zdradzać postawy egoistyczne i dopuszczać się aktów agresji. W ich grupie zaczęło dochodzić do ostrych podziałów. Gdy w końcu na wyspie wylądował oficer brytyjskiej marynarki, zastał przerażający obraz chaosu i bezprawia. Trójka dzieci nie żyła, miejsce zamieszkania chłopców znajdowało się w opłakanym stanie, a okoliczna dżungla płonęła. Kiedy oficer powiedział Ralphowi, iż spodziewał się, że grupa młodych Brytyjczyków powinna być w stanie lepiej się zachować w trudnej sytuacji, ów zaczął płakać. Golding pisze: „Ralph opłakuje koniec swojej niewinności i ciemność ludzkiego serca”. Powieść Goldinga zyskała światową sławę i została przetłumaczona na dziesiątki języków. Doczekała się też dwóch ekranizacji filmowych. W sumie autor przedstawia niezwykłą metamorfozę grupy młodych ludzi, pochodzących ze statecznej, zachodniej cywilizacji, którzy pozostawieni samym sobie stają się stopniowo okrutnymi dzikusami, gotowymi wzajemnie się zabijać. Ta niezwykła historia zawsze fascynowała brytyjskiego dziennikarza i pisarza Rutgera Bregmana, który dzieło Goldinga po raz pierwszy przeczytał już w dzieciństwie. Jego pierwsza reakcja na tę powieść nie była zbyt pozytywna. Czuł się w pewnym sensie rozczarowany czarną wizją ludzkiej rzeczywistości. Już jako znacznie starszy młodzieniec zaczął interesować się biografią pisarza i dowiedział się, iż sam Golding był postacią bardzo kontrowersyjną – zmagał się z depresją i alkoholizmem oraz stosował wobec swoich dzieci przemoc fizyczną. W swoim czasie wyznał: „Zawsze rozumiałem nazistów, bo mam podobną naturę”. Bregman zrozumiał, że autorem Władcy much była osoba mocno skonfliktowana. Że to, co Golding opisał w swojej powieści, było wyrazem faktu, iż przez większość życia zmagał się ze swoistymi demonami. Przed kilkoma laty Bregman zaczął dociekać, czy kiedykolwiek w XX wieku wydarzyło się coś, co przypominałoby fikcyjną fabułę Władcy much. Przez wiele miesięcy jego dociekania nie przynosiły rezultatów. W końcu natrafił w Internecie na intrygujący blog. Autor blogu twierdził, że w roku 1977 sześciu chłopców wyruszyło z polinezyjskiej Tongi na wody Pacyfiku, a ich łódź została uszkodzona przez sztorm, w wyniku czego młodzieńcy znaleźli się na bezludnej wyspie. Pozostawali na niej przez 15 miesięcy. W ten sposób rozpoczęło się niezwykłe śledztwo Bregmana. Cud na Ata Bregman szybko ustalił, że w odkrytym przez niego blogu była pomyłka. Do rozbicia się szóstki chłopców na Pacyfiku rzeczywiście doszło, ale miało to miejsce w 1966 roku. Wynikało to z artykułu znalezionego przez Bergmana w archiwum australijskiej gazety The Age. W tymże artykule znajdowało się nazwisko kapitana, który uratował rozbitków przebywających na wyspie Ata. Kapitan ten został zidentyfikowany jako Peter Warner. Dalsze poszukiwania zaprowadziły Bregmana do gazety wydawanej w miejscowości Mackay w Australii, gdzie znajdowała się krótka notatka opatrzona zdjęciem przedstawiającym 83-letniego Warnera w towarzystwie 67-letniego Mano Totau. Z notatki wynikało, że ludzie ci spotkali się po raz pierwszy na bezludnej wyspie. Jasne stało się dla Bregmana to, że znalazł nie tylko kapitana, ale i jednego z ludzi, których Warner uratował. Bregman wypożyczył samochód w Brisbane i pojechał do Mackay, co zabrało mu trzy godziny. Tam bez trudu odnalazł emerytowanego kapitana, bohatera wydarzeń sprzed bardzo wielu lat. Odbył z nim kilka długich rozmów, znajdując w nim chętnego gawędziarza. Dowiedział się, że Peter był synem jednego z najbogatszych ludzi Australii w latach 30., Arthura Warnera, który stał na czele firmy Electronics Industries, dominującej na rynku radiofonicznym. Warner senior chciał, by syn poszedł w jego ślady, ale ów w wieku 17 lat uciekł z domu i przez następne pięć lat przemierzał oceany na pokładach różnych okrętów, docierając między innymi do Sztokholmu, Hongkongu, Szanghaju i Petersburga. Gdy wrócił, pokazał ojcu uzyskany w Szwecji tytuł kapitana, lecz Arthura nie bardzo to zainteresowało – chciał, by Peter pracował w jego kompanii, do czego ostatecznie doszło. Jednak młody kapitan co jakiś czas nadal odbywał różne, bardziej lokalne wyprawy morskie, między innymi na Tasmanię. To w czasie jednego z tych rejsów, w 1966 roku, okręt Warnera znalazł się w pobliżu wyspy Ata. Kapitan wiedział doskonale o tym, iż był to teren bezludny począwszy od 1863 roku, kiedy to ostatni tubylcy zostali zabrani na pokład statku należącego do handlarzy niewolników i wywiezieni w nieznane. Jednak przez lornetkę dostrzegł coś dziwnego – niektóre pokryte zielenią zbocza skał zdawały się być wypalone. To go zastanowiło, gdyż w tropikalnym klimacie prawie nigdy nie dochodzi do pożarów niewznieconych przez ludzi. Dalsza obserwacja brzegów wyspy przyniosła niezwykłe odkrycie. Warner zobaczył na jednej z przybrzeżnych skał chłopca, który był kompletnie nagi i miał włosy sięgające mu poniżej ramion. Dziecko wskoczyło do wody i zaczęło płynąć w kierunku okrętu. Zaraz potem w wodzie znalazło się dalszych pięciu chłopców. Jako pierwszy do jednostki Warnera dotarł nastolatek, który oznajmił nienaganną angielszczyzną: – Nazywam się Stephen. Jest nas sześciu i jesteśmy na tej wyspie od 15 miesięcy. Warner zrozumiał, że dokonał niezwykłego odkrycia. Gdy porozumiał się przez radio z najbliższym portem, na reakcję musiał czekać ponad 20 minut. Następnie operator w porcie Nukualofa powiedział: – Jezus Maria. Znalazłeś ich! Wszyscy od dawna myśleli, że oni nie żyją. To cud. Feralna wyprawa Bohaterami tych wydarzeń była szóstka chłopców w wieku od 13 do 16 lat: Sione, Stephen, Kolo, David, Luke i Mano. Byli uczniami prywatnej katolickiej szkoły w Nukualofa. Choć wiedli w miarę dostatnie życie, byli typowymi młodzieńcami – szkoła ich nudziła, a poza nią nieustannie szukali jakichś przygód. W czerwcu 1965 roku postanowili wspólnie, że wybiorą się na oceaniczną eskapadę, w ramach której zamierzali dotrzeć do archipelagu Fidżi, odległego od Tongi o 500 mil. Ponieważ chłopcy nie posiadali żadnej łodzi, „pożyczyli” sobie niewielką żaglówkę od miejscowego rybaka, Taniela Uhili, którego nie znosili. Ich przygotowania do wyprawy były dość powierzchowne. Na pokład załadowali dwa worki bananów, kilka orzechów kokosowych oraz kocher. Nie pomyśleli o zabraniu mapy lub kompasu. Wieczorem wypłynęli z portu i skierowali się na pełne morze. Pogoda była doskonała, ale bardzo szybko pogorszyła się. Po kilkunastu godzinach żaglówka znalazła się w centrum gwałtownego sztormu. Silny wiatr najpierw zniszczył żagiel, a potem ster. Przez następne osiem dni łódź dryfowała po wodach Pacyfiku. Młodzi ludzie nie mieli żywności i pitnej wody. Próbowali łowić ryby, ale bez większego powodzenia. Udało im się jednak zebrać sporą ilość deszczówki. Ósmego dnia zobaczyli na horyzoncie ląd. Była to niewielka, skalista wyspa Ata, na której od XIX wieku nikt nie mieszkał. Nie był to pod żadnym pozorem tropikalny raj – centralny punkt tego skrawka lądu stanowiło wzniesienie o wysokości 1000 stóp, a piaszczyste plaże praktycznie nie istniały. Gdy rozbitkowie dotarli do tego miejsca, musieli w miarę szybko zorganizować sobie prowizoryczne życie, ponieważ od tego zależało ich przetrwanie. Postanowili podzielić się na 2-osobowe grupy, z których każda odpowiedzialna była za konkretne zadania: zbudowanie warzywniaka, urządzenie kuchni, pilnowanie ogniska, itd. Czasami dochodziło między nimi do sprzeczek i konfliktów, ale w sumie dobrze ze sobą współpracowali. Początkowo ich dieta składała się z ryb, kokosów i jaj ptaków morskich. Później jednak dotarli na szczyt skalistego wzniesienia, gdzie znaleźli porzuconą osadę, a w niej drzewa bananowe oraz kury, które pod nieobecność ludzi żyły tam i rozmnażały się przez ponad 100 lat. Chłopcy zdołali zbudować dla siebie szałas, który był namiastką sali gimnastycznej. Skonstruowali też boisko, dość duży ogród oraz zagrodę dla kur. Czasami brakowało im wody z powodu nikłych padów deszczu, ale wymyślili system zbierania deszczówki na zapas w wydrążonych pniach drzew. Niepisanym przywódcą rozbitków był Stephen, który pewnego dnia spadł z niewielkiej skały i złamał sobie nogę. Jego koledzy pośpieszyli mu z pomocą, „nastawili” złamanie i skonstruowali z kawałków drewna odpowiednią blokadę kończyny. Gdy młodzi ludzie wrócili w końcu do domu, lekarz badający Stephena ze zdumieniem stwierdził, że jego noga została prawidłowo wyleczona i nie nosi żadnych śladów złamania. 11 września 1966 roku okręt kapitana Warnera wpłynął do jednego z portów w archipelagu Tonga. Tam na szóstkę chłopców czekała praktycznie cała miejscowa ludność, a celebracje trwały kilka godzin. Warner został zaproszony na audiencję przez króla Taufa’ahau Tupou IV, który podziękował kapitanowi za uratowanie młodych ludzi i zapytał, czy ma jakieś życzenia. Peter bez wahania poprosił monarchę o zezwolenie na połów krabów w okolicznych wodach i założenie własnego biznesu. Obdarzony królewskim przyzwoleniem, Warner poleciał do Sydney i zrezygnował z dalszej pracy u ojca. Kupił nowy kuter i wrócił do Tongi, gdzie zatrudnił całą szóstkę chłopców jako załogę swojej nowej jednostki. Wszyscy pracowali wspólnie przez wiele następnych dekad. Historia rozbitków z Tongi zaczyna się niemal dokładnie tak samo jak fikcyjna opowieść Goldinga, ale kończy się zupełnie inaczej. Młodzi ludzie wykazali się odwagą, pomysłowością i uporem, a w obliczu coraz to nowych trudności zachowali jedność i zgodę, przez wszystkie 15 miesięcy. Innymi słowy, prawdziwi „władcy much” w żaden sposób nie przystają do czarnej wizji angielskiego pisarza. Kapitan Peter Warner spisał swoje wspomnienia, które zaczynają się tak: „Życie nauczyło mnie wielu rzeczy, łącznie z tym, że zawsze trzeba szukać w ludziach tego, co dobre i pozytywne”. Andrzej Heyduk

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama