Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 30 września 2024 12:19
Reklama KD Market
Reklama

Platynowy talent, złote serce

Jest największą legendą muzyki country, choć w jego twórczości nie brakuje jazzu, bluesa, rocka czy popu. Napisał ponad 3 tysiące piosenek, wydał ponad setkę płyt, które rozeszły się w milionowych nakładach, wielokrotnie pokrywając platyną. Rocznie spędza 200 dni w trasie koncertowej. I nie wybiera się na emeryturę, choć 29 kwietnia skończył 87 lat! Willie Nelson mówi wprost: – Gdybym zrobił choć dwa dni przerwy od muzyki, poczułbym się nieswojo... Jego 70. album studyjny The First Rose of Spring miał ukazać się 24 kwietnia, kilka dni przed urodzinami artysty. Niestety z powodu epidemii koronawirusa wytwórnia Legacy Recording przełożyła datę premiery na 3 lipca. Zawiedzionym fanom artysta dał możliwość zakupu albumu w przedsprzedaży i za darmo udostępnił w Sieci dwa pierwsze single. Nie traci też czasu, który pierwotnie przeznaczył na promocję płyty. W obliczu epidemii COVID-19 aktywnie wspiera lokalnych przedsiębiorców, organizując koncerty namawiające chociażby do kupowania posiłków na wynos! Błogosławieństwo Od zawsze był wrażliwy na biedę, nierówność społeczną, głód. Urodził się bowiem w czasach Wielkiego Kryzysu w 1933 roku w Abbot w stanie Teksas. W jego żyłach płynie irlandzko-angielsko-czirokeska krew. Matka, Myrle Marie, porzuciła rodzinę, zostawiając męża Irę Doyle’a Nelsona samego z dwójką dzieci. Ira, z zawodu mechanik, musiał się skupić na pracy, więc Williem i jego starszą siostrą Bobbie zajmowali się dziadkowie. A ponieważ byli nauczycielami śpiewu, zadbali, by wnuczęta otrzymały odpowiednią edukację. Kiedy chłopiec miał 6 lat, dostał swoją pierwszą gitarę, a jako 7-latek napisał pierwszą piosenkę! Muzyka była nie tylko ucieczką od codzienności, to w niej młody Willie odnalazł swoje powołanie. „Pisanie piosenek to błogosławieństwo” – przyznał po latach w rozmowie z dziennikarzem The Guardian (2012 r.). Szkołę przetrwał głównie dlatego, że był miłośnikiem futbolu i całkiem nieźle radził sobie w szkolnej drużynie. Poza zajęciami muzykował w okolicznych tancbudach i imał się różnych prac dorywczych, by pomóc rodzinie. Po ukończeniu Abbott High School w 1950 wstąpił do Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Niestety wkrótce został zwolniony ze służby z powodu wady kręgosłupa. Kiedy wrócił do Teksasu, nie mógł się odnaleźć. Co prawda rozpoczął studia rolnicze na Uniwersytecie Baylor, ale wciąż się przeprowadzał, ciągle zmieniał zajęcia (był zarówno DJ-em w radio, jak i sprzedawcą Biblii). Jedno się nie zmieniło – nieustannie wysyłał swoje dema do wytwórni muzycznych. Niestety, nikt nie był zainteresowany nim jako muzykiem, choć chętnie – jako kompozytorem. Willie w Nashville W końcu w 1956 roku Nelson postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Najpierw wyjechał do Vancouver w stanie Waszyngton. Tam, poza tym, że za 50 dolarów sprzedał Claude Gray swoją piosenkę „Family Bible” (obecnie klasyka gospel!), nie wydarzyło się nic spektakularnego. Jeszcze w tym samym roku wyjechał więc do Nashville, stolicy muzyki country. Po podpisaniu umowy z Pamper Music zaczepił się w zespole Raya Price’a jako basista. Ponieważ tworzył piosenki m.in. dla zespołu Cherokee Cowboys, inni artyści country (ale nie tylko tego gatunku) zaczęli chętnie korzystać z jego talentu. To wtedy właśnie Willie napisał „Pretty Paper” dla Roya Orbisona czy „Crazy” dla Patsy Cline. W Nashville spędził ponad dekadę. Nie był to czas stracony. W 1962 roku ukazała się jego debiutancka płyta And Then I Wrote. Niestety, najlepszy singiel dotarł najwyżej na 7. miejsce listy Billboardu. A Nelson chciał więcej. Wydawał kolejne płyty, dwukrotnie jeszcze zmieniał wytwórnie muzyczne w nadziei, że wreszcie ktoś zaważy jego potencjał wokalny. Nic takiego się nie wydarzyło. Muzykowanie przynosiło straty. Co więcej, spłonęło wówczas ranczo artysty w Ridgetop (w stanie Tennessee). Tego już było za dużo. Nelson uznał, że czas wrócić do domu i na początku lat 70. opuścił Nashville. Wiatr w żagle Dopiero w Teksasie, w rodzinnych stronach, złapał wiatr w żagle. Ponieważ z pożaru udało się ocalić ukochaną gitarę, z którą się nigdy nie rozstawał, Nelson uznał, że to znak, by nie rozstawać się z muzyką. Kupił ranczo niedaleko Lake Travis, gdzie urządził własne studio nagraniowe – Pedernales. Po raz kolejny też zmienił wytwórnię. Przeniósł się do Columbia Records, która gwarantowała mu całkowitą wolność artystyczną. Wreszcie zaczął odnosić pierwsze sukcesy solowe. W 1975 wydał kolejny, osiemnasty już, album zatytułowany Red Headed Stranger. Był to przełomowy krążek w dyskografii artysty. Przyniósł mu pierwszy w karierze numer 1. na listach przebojów. To „Blue Eyes Crying in the Rain”, cover utworu, który po raz pierwszy w 1945 roku wykonał Roy Acuff. Kolejny, wydany rok później album Wanted! The Outlaws, nagrany z gwiazdą country Waylonem Jenningsem, uważa się za moment stworzenia nowego gatunku – outlaw country – czyli funkcjonującego poza Nashville. Willie wreszcie poczuł, że jest w domu. W latach 70. rozpoczął się płodny okres w jego życiu jako muzyka, który trwa do dziś. Tylko w ciągu minionej dekady wydał 15 krążków, w tym Heroes, The Last Man Standing czy Ride Me Back Home. Oprócz solowej kariery Nelson nagrywał duety z największymi gwiazdami, wśród których są m.in.: Johnny Cash, Ray Charles, Nail Young, Wynton Marsalis, Julio Iglesias. Do gościnnego udziału na swoich płytach zapraszał też innych artystów, chociażby Sheryl Crow czy Alison Krauss. Często muzykował wspólnie ze swoimi dziećmi, a ma ich w sumie dziewięcioro. Willie aktorem W 1978 ukazał się jego najgłośniejszy album Stardust, który błyskawicznie pokrył się platyną (dziś już pięciokrotnie). Wtedy Nelson pomyślał, żeby zrobić coś nowego. W 1989 roku zadebiutował jako aktor w Elektrycznym jeźdźcu, u samego Sydneya Pollacka, u boku prawdziwych gwiazd – Jane Fondy i Roberta Redforda. Praca na planie filmowym spodobała mu się na tyle, że zaczął regularnie pojawiać się w filmach i serialach. W 1979 roku zagrał w Honeysuckle Rose. Rok 1981 to The Thief, rok 1982 – to 2 filmy Barbarosa i Coming Out of the Ice. W 1984 wspólnie z Krisem Kristoffersonem wystąpił w obrazie Songwriter, w 1986 wraz z Johnnym Cashem w serialu Stagecoach i dostał główną rolę w filmie Red Headed Stranger. W 1997 pojawił się w głośnym filmie Barry’ego Levinsona Fakty i akty i zagrał piosenkarza Johnny’ego Deana w filmie Wag the Dog. Dwa lata później pojawił się w komedii Austin Powers: Szpieg, który nie umiera nigdy. W 2006 roku zagrał samego siebie w filmie Beerfest. W ostatnich dwóch dekadach zagrał m.in. w „Diukach Hazardu” Jaya Chandrasekhara, Lost in London Woody’ego Harrelsona, czy Paradox Daryl Hannah. W sumie jego filmografia to ponad 40 tytułów. Epizodycznie pojawiał się także w popularnych serialach telewizyjnych, jak choćby w Miami Vice, Nash Bridges, The Simpsons, Monk czy Dr. Quinn. Przygoda z Mary Jane Nelson jest od lat aktywnym zwolennikiem legalizacji palenia marihuany. Ponoć „przepalił” nawet samego Snoop Dogga, a zdarzało mu się palić trawkę nawet w Białym Domu (z synem prezydenta Jimmiego Cartera!). Chętnie gra też w filmach promujących tę używkę. Zagrał na przykład palącego marihuanę starca w Half Baked. Pod koniec 2019 roku świat obiegła wieść, że Nelson rzucił palenie marihuany. A wszystko dlatego, że w jednym z wywiadów wyznał: – W przeszłości dość często nadużywałem płuc, więc oddychanie jest nieco trudniejsze i muszę być ostrożny. Jednak nic bardziej mylnego. Muzyk rzucił tylko palenie trawki, ale pozostał aktywnym konsumentem zioła. Na Twitterze jeden z jego synów, Luke, wystosował nawet oświadczenie: „Pojawiło się wiele artykułów mówiących, że mój ojciec nie pali już trawki. Jest prawie rok 2020 i sposoby, w jakim ludzie przyjmują konopie, się zmieniły. Jest waporyzacja, jedzenie, żelki, krople itp. Myślę, że bezpiecznie można stwierdzić, iż Willie nigdy nie przestanie cieszyć się Mary Jane”. I tyle w temacie. Z potrzeby serca Willie Nelson jest artystą, który chętnie muzykuje z innymi, nawet tymi początkującymi. Lubi się dzielić swoją wiedzą i talentem, ale też sercem. W latach 80. wziął udział w projekcie charytatywnym „USA for Africa”, którego celem było zebranie pieniędzy dla głodującej Afryki. Był wśród 21 artystów, którzy 25 stycznia 1985 roku nagrali piosenkę „We Are the World”. Singiel przyniósł 90 milionów USD zysku! Czując power pochodzący z pomagania, w tym samym roku Nelson po raz pierwszy zorganizował swój własny festiwal „Farm Aid”. Zebrane pieniądze przeznacza na pomoc amerykańskim farmerom, którzy nie są w stanie utrzymać swoich gospodarstw. Podczas pierwszego koncertu, na którym wystąpili m.in. Bob Dylan i Billy Joel, zebrano ponad 9 milionów dolarów. Mimo że artysta ma teraz swój własny projekt charytatywny, wciąż angażuje się w pomaganie, m.in. w 2005 roku wystąpił na koncercie dla ofiar trzęsienia ziemi na Oceanie Indyjskim i tsunami, jakie nawiedziło wtedy Azję. Walczy też – jak na prawdziwego ranczera przystało – o prawo koni do godnego traktowania. Przed wydaniem płyty Ride Me Back Home (2019) jego stado się powiększyło. Nelson wykupił ponad 60 koni przeznaczonych na rzeź. Już będąc po siedemdziesiątce zaangażował się wraz ze swoją kolejną (czwartą już) żoną, Annie, w projekt paliwa ekologicznego. Założył własne przedsiębiorstwo Willie Nelson Biodiesel, w którym produkowane jest paliwo z oleju roślinnego. Udało mu się nawet uzyskać certyfikat, że paliwo to może być stosowane przez silniki Diesla. Willie bankrutem Nagrywał płyty, koncertował, żył w trasie. Robił to, co kochał – muzykę. I oczywiście pomagał. Zarządzanie majątkiem zostawił w rękach specjalistów. Okazało się, że to był błąd. W 1990 amerykańskie władze zajęły większość jego aktywów (m.in. ranczo i konta bankowe) twierdząc, że muzyk jest winien rządowi USA 32 miliony dolarów z tytułu niezapłaconych podatków. Oczywiście winni byli księgowi z Price Waterhouse (obecnie Pricewaterhouse Coopers). Na szczęście prawnikowi artysty udało się wynegocjować zmniejszenie długu o połowę. Żeby oddać należność państwu, co zrobił artysta? Wziął się do pracy: nagrał płytę The IRS Tapes: Who Will Buy My Memories? i wyruszył w kolejną trasę. Z pomocą przyszli mu też przyjaciele, którzy wykupili jego aktywa, a później mu je oddali. Nelson oczywiście pozwał Price Waterhouse oskarżając, że firma umieszczała jego pieniądze w nielegalnych rajach podatkowych. Sprawa zakończyła się ugodą, która została utajniona, ale dzięki niej w 1993 roku Nelson spłacił dług do końca. Większy niż życie Mimo że muzyk pochodzi z bardzo konserwatywnego stanu, jest człowiekiem niezwykle światłym i otwartym. W 2006 miał swoją premierę singiel Cowboys Are Frequently, Secretly Fond of Each Other, będący wyrazem poparcia dla związków homoseksualnych w środowisku kowbojskim. Utwór ten znalazł się też na ścieżce dźwiękowej do filmu The Brokeback Mountain. Wszystko, co robi Willie Nelson – robi z uśmiechem. Akceptują a wręcz szanują go wszyscy – liberałowie i konserwatyści, biali i kolorowi. On sam mógł się o tym przekonać, kiedy 7 lat temu świętował swoje 80. urodziny. Życzenia składali mu wszyscy, zewsząd i z każdej strony – zarówno muzycznej, politycznej, jak i każdej innej. Co stoi za jego sukcesem? Krytycy i fani nie mają wątpliwości, że przede wszystkim niezwykły talent. To wspaniały instrumentalista i wokalista. Ważny jest też styl, któremu jest wierny od lat – teksański akcent, charakterystyczna chrypka, długie włosy, ukochany stetson. I gitara, którą czule nazwał „Tigger” – jak koń z westernów z Royem Rogersem, na których się wychował. Ale oprócz muzyki przemawia jeszcze za nim pogoda ducha, prawda, prawość, które cechują go niezmiennie od początku jego życiowej drogi. Jest artystą muzykiem, nie karierowiczem. Pomaga, kiedy trzeba pomóc, nie poddaje się, kiedy sam upada, wierzy, że wolność jednostki jest najważniejszą wartością. Takich ludzi już nie ma. W końcu to on jest „The Last Man Standing”. Małgorzata Matuszewska

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama