Człowiek to gatunek, którego dzieci są najdłużej zależne od swoich rodziców. Na początku jest to całkiem naturalne, ponieważ zaspokajamy wszelkie potrzeby naszego maleństwa, aby mogło ono dalej żyć. Z czasem to nasze zaangażowanie i wypełnianie absolutnie wszystkich zadań przy naszych pociechach, powinno się stopniowo zmniejszać, ale okazuje się, że nie zawsze i nie wszędzie tak się dzieje. Ta rodzicielska kontrola jest z jednej strony bardzo wygodna dla rodziców, a z drugiej zostaje usprawiedliwiona przez chęć zapewnienia dziecku bezpieczeństwa lub teorię naszych dziadków: „Dzieci i ryby głosu nie mają”.
Jestem matką, więc najlepiej wiem, czego potrzebuje moje dziecko
Jak łatwo jest nam czasem dawać sobie prawo do podejmowania decyzji za nasze dzieci. Począwszy od decydowania co, kiedy i jak dużo powinny zjeść (nie mam na myśli dzieci, które mają stwierdzone problemy z odżywianiem), poprzez najodpowiedniejsze ubranie, a skończywszy na decydowaniu z kim powinny się kolegować czy przyjaźnić. Stosujemy tu metody przymusu („Nie odejdziesz od stołu, dopóki wszystkiego nie zjesz”), przesłuchania, kiedy chcemy poznać wszystkie szczegóły z życia dziecka, szczególnie tego pozadomowego, a także zasiewania wątpliwości co do decyzji dziecka („Naprawdę chcesz założyć tą bluzkę? Chyba ładniej byłoby ci w tej drugiej.”). Wszystko to w imię miłości, aby dziecku było dobrze, aby było bezpieczne.
Mniejsze i większe manipulacje
Czasami jest to zwykła metoda kija i marchewki: „Jeśli nie zjesz tych warzyw, to nie będziesz oglądać bajek”, lub „Wyjdziesz do koleżanki, jeśli posprzątasz pokój”, a innym razem może być szantaż: „Nie po to tata ciężko pracuje i zarabia na twoje zajęcia, abyś teraz wymyślała, że nie chcesz na nie chodzić.” To kolejne narzędzia kontroli rodzicielskiej, które pozbawiają dzieci wpływu na ich własne życie, pokazują, że lepiej się nie wychylać, tylko „grzecznie i posłusznie” wykonywać wszelkie polecenia.
Szczęście, ślepy los i przyszłość
Wisienką na torcie rodzicielskiej kontroli staje się: „Zostaw, lepiej ja to zrobię!” i „Udało ci się, miałeś wiele szczęścia”, które wyraźnie wskazują dziecku, że nie ma wystarczających kompetencji, aby robić często nawet najprostsze rzeczy, a nawet jeśli coś zrobi i zakończy się to sukcesem, to jest to przede wszystkim wynik zrządzenia losu, szczęśliwego zbiegu okoliczności.
W tym wszystkim jednak zapominamy o tym, że owszem, my Rodzice możemy lepiej wiedzieć, bo dłużej żyjemy, mamy bogatsze doświadczenia, możemy również większość rzeczy robić za nie, ale może nam się to znudzić, zacząć irytować, lub zabraknie nam siły, a później te dzieci dorosną i przyjdzie taki czas, że będą musiały dawać sobie radę samodzielnie. I co wtedy?
Dorosłe dzieci
W efekcie ścisłej kontroli rodzicielskiej rosną dzieci w ciałach dorosłych, zagubione, czekające na wskazówki, a nawet decyzje innych, ślepo podążające za modą, stawiające potrzeby innych przed swoimi, wciąż poszukujące motywacji zewnętrznej do zrobienia czegokolwiek.
Na szczęście wcale tak być nie musi. Warto uświadomić sobie, że nasze decyzje zawsze przynoszą jakieś efekty i nawet jeśli teraz zaoszczędzimy trochę czasu wyręczając nasze dziecko, czy narzucimy mu swój wybór, to w przyszłości może „odbić się to czkawką”. Przemęczeni, nadmiernie obciążeni odpowiedzialnością za życie swoje i dzieci, możemy mieć problem z tym, aby cieszyć się życiem i czerpać satysfakcję z efektów własnej pracy.
Wychowanie dla silnych ludzi
John Fitzgerald Kennedy powiedział: „Nie módlcie się o łatwe życie. Módlcie się, abyście byli silniejszymi ludźmi.” Wychowanie nie jest łatwe i również wymaga ogromnej siły, aby niekiedy pomimo walki z czasem, przykucnąć przy dziecku i wesprzeć je dobrym słowem w zawiązywaniu buta, aby spoglądając na błagalne spojrzenie kota ze Shreka na twarzy naszego dziecka, powiedzieć mu: „Spróbuj sam, wierzę, że potrafisz”, czy też zagryźć zęby, kiedy chce wyjść na dwór zimą z gołymi nogami, aby doświadczyło, przekonało się na własnej skórze.
Czasem pewnie łatwiej by było przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego, na partnera, który nie wspiera, na szkołę, która nie pomaga naszemu dziecku tak, jak powinna, na instruktorów zajęć, którzy nie poświęcają naszemu dziecku tyle czasu, ile powinni, ale czy na pewno w tym tkwi problem? Za wychowanie dziecka są odpowiedzialni jego rodzice i to również oni ponoszą konsekwencje swoich decyzji. Decyzje, które podejmujemy są i będą różne, czasem dobre, czasem gorsze, ale nie ma sensu dreptać w miejscu i trzymać się kurczowo tych naszych utartych, tak jak nie ma sensu pozbawiać możliwości ich podejmowania, własnych dzieci.
Iwona Kozłowska
jestem pedagogiem, mediatorem, a także Praktykiem i Masterem Emotion NLP. Od 2006r. pracuję z dziećmi, młodzieżą, a także ich rodzicami, nieustannie poszerzając swój warsztat pracy.
Po godzinach natomiast jestem całkiem zwyczajną mamą, której również zdarza się nadepnąć na rozrzucone klocki, czy też mierzyć się z wyzwaniami pod tytułem: „Nie chcę jeszcze iść się myć!”, lub „Jeszcze tylko 5 minut…”
Moją wielką pasją jest odkrywanie i wspieranie potencjału jaki drzemie w każdym dziecku i w każdym rodzicu. Głęboko wierzę, bo widzę to na swoim przykładzie, że nawet mając dzieci u boku, można realizować swoje marzenia i cele. Jednocześnie, takim podejściem można „zarażać” swoje dziecko, następnie je wspierać, a później wzajemnie się motywować i czerpać ze swoich doświadczeń.
Prowadząc MamoKompas pomagam mamom sprawić, aby ich podróż wychowawcza była przyjemna, ciekawa i wzbogacająca!
Reklama