Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 21:24
Reklama KD Market

Graniczny galimatias

W czasie istnienia muru berlińskiego ta wielka europejska metropolia była podzielona na dwie dramatycznie różne od siebie części, w których istniały odrębne waluty, systemy polityczne i prawa. Betonowa granica była bardzo wyraźnie wyznaczona, a swobodne podróżowanie między obiema częściami Berlina było niemożliwe, więc o jakichkolwiek nieporozumieniach nie mogło być mowy... Skomplikowana sytuacja W USA istnieje wiele miejscowości, które zajmują teren po obu stronach stanowych granic. Gdy ktoś wybiera się na przejażdżkę rowerem po Western Avenue w Waszyngtonie, przemierza miejsca, w których jedna strona ulicy to Dystrykt Kolumbii, a druga należy do stanu Maryland. Miasteczko Bristol podzielone jest mniej więcej na połowę między stany Wirginia i Tennessee. Jednak w tego rodzaju przypadkach nie prowadzi to do większych komplikacji, gdyż są to podziały wewnątrz tego samego kraju, objętego jednolitym prawem federalnym. Zupełnie inna sytuacja istnieje w miejscowości Baarle-Nassau, w której mieszka nieco ponad 7 tysięcy Holendrów. Problem w tym, że jest tam również miasteczko Baarle-Hartog, gdzie żyje 2300 Belgów. Ktoś mógłby powiedzieć, iż we współczesnej Europie nie ma to większego znaczenia, gdyż w tzw. strefie Schengen przemieszczanie się ludności jest niezwykle łatwe. W rzeczywistości jednak sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana i nie dotyczy w żaden sposób podróżowania. Miasto Baarle nie jest podzielone linią ciągłą na część belgijską i holenderską. Baarle-Hartog to w sumie 24 obszary, a niektóre z nich otoczone są całkowicie przez Holandię. Z kolei na tym belgijskim obszarze są „wyspy” holenderskie. Mamy zatem do czynienia z graniczną mozaiką, która powoduje, że turysta zjawiający się w tym miejscu nigdy dokładnie nie wie, czy jest w Belgii, czy też w Holandii. Mimo iż lokalne władze zainstalowały system ulicznych słupków i znaków na chodnikach, wyznaczających podział między holenderskim i belgijskim terytorium. Wszystko to jest na tyle skomplikowane, że w mieście istnieją domy podzielone są przez państwową granicę. Ma to czasami istotne znaczenie. Jeszcze do niedawna można było wejść do restauracji, której jedna część znajdowała się w Belgii, a druga w Holandii, przy czym ta druga, zgodnie z holenderskim prawem, musiała zamykać podwoje o godzinę wcześniej niż część belgijska. Konsumenci zmieniali czasami stoliki, by sobie w knajpie o godzinę dłużej posiedzieć. Mogli zatem zacząć obiad w Holandii, a skończyć w Belgii. Genezą tej sytuacji są liczne traktaty podpisane w średniowieczu między lordami z holenderskiej Bredy i księstwem Brabancji. Później dochodziło do dalszych porozumień oraz zmian terytorialnych, a zasadniczym rezultatem wszystkich tych poczynań było to, że obszary mniej zabudowane i rolnicze znalazły się w belgijskiej Brabancji, podczas gdy pozostałe tereny znalazły się pod kontrolą Bredy. Ostateczna linia graniczna została potwierdzona w Traktacie z Maastricht, podpisanego w roku 1843. Kuriozalne fakty Niezwykle skomplikowana linia graniczna między Baarle-Hartog i Baarle-Nassau prowadzi do wielu dziwactw. Domy, które dzieli linia graniczna, płacą podatki w zależności od tego, w którym kraju znajdują się frontowe drzwi. W związku z tym właściciele niektórych sklepów przenieśli wejście do nich z jednego kraju do drugiego, by płacić mniejsze należności podatkowe. Doszło też w swoim czasie do niezwykłego procesu spowodowanego tym, że w mieście istniał bank, który znajdował się w Holandii, ale sejf na zapleczu posesji był w Belgii. Kuriozalnych faktów dotyczących tej niezwykłej miejscowości jest znacznie więcej. W czasie I wojny światowej armia niemiecka nie mogła okupować belgijskiej części Baarle, ponieważ wiązałoby się to z przejściem przez holenderskie terytorium, na co Holendrzy się nie zgadzali. Tym samym Baarle-Hartog stało się wolną od Niemców enklawą. Szukali w niej schronienia liczni uchodźcy, a przez pewien czas istniała tu również tajna stacja radiowa, przez którą możliwa była komunikacja z antyniemieckim ruchem oporu. Dziś komplikacje dotyczą wielu obszarów codziennego życia. Elektryczność dostarczana jest do holenderskich domów przez firmę TenneT, a do belgijskich – przez Eandis. Tym samym w mieście istnieją dwa systemy energetyczne. Lepiej jest w przypadku dostaw gazu i wody, gdyż za całe miasto odpowiedzialne są holenderskie firmy Enexis (gaz) oraz Brabant Water (woda). Jeśli chodzi o radio, telewizję oraz Internet, do roku 2012 flamandzka firma Telenet obsługiwała obie części miasta, ale później doszło do różnych przetasowań. W efekcie dziś istnieją odrębne strefy telewizji kablowej. Z kolei internetowe adresy opatrzone są końcówkami „.nl” i „.be”, w zależności od tego, gdzie jest położona dana firma. Poczta też ma swoje oddzielne wcielenia. W Baarle-Nassau działa PostNL, a w Baarle-Herzog – Bpost. Nie mniej skomplikowana sytuacja istnieje w przypadku sklepów. Po stronie holenderskiej istnieje na przykład sklep erotyczny, co jest zakazane w Belgii, a w Baarle-Herzog pracuje sklep z ogniami sztucznymi, których istnienie w Holandii jest ściśle regulowane. Ponadto wszystkie sklepy w mieście czynne są w niedziele. W Belgii jest to obowiązujące prawo, natomiast w Holandii placówki handlowe pozostają zamknięte, ale w przypadku Baarle-Nassau władze zrobiły wyjątek, by nie odstraszać licznie napływających turystów. Na szczęście takie instytucje jak policja i straż pożarna działają wspólnie, a w jej szeregach służą zarówno Belgowie, jak i Holendrzy. Ponadto nie ma problemów językowych, gdy belgijska ludność Baarle-Herzog mówi po flamandzku, czyli w zasadzie posługuje się dialektem holenderskim. Krzysztof M. Kucharski
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama