Weryfikacja danych przez szybę. Następnie podjazd samochodem pod sterylny namiot. I pobranie wymazu. Tak wygląda test na koronawirusa w Arlington pod Waszyngtonem. Wszystko trwa kilka minut i jest całkowicie bezpieczne dla personelu.
Najpierw następuje weryfikacja danych. Lekarze w specjalnych żółtych fartuchach pytają o nie przez megafon. Nie otwierając okna samochodu należy pokazać dokument tożsamości oraz skierowanie od lekarza. Po kontroli pojazd kierowany jest do sterylnego namiotu. Tam szyba jest uchylana i odbywa pobranie wymazu. Na wyniki czeka się do pięciu dni.
Brak konieczności wychodzenia z samochodu powoduje, że taki sposób badania jest wyjątkowo bezpieczny, ryzyko zakażenia innych osób jest minimalne. Na teren punktu wstępu nie mają osoby postronne, co egzekwuje policja. „To sytuacja lepsza niż w szpitalu, gdzie są procedury, inni ludzie, osoba potencjalnie chora może zakażać. Tutaj potencjalne zakażenie jest bardzo mało prawdopodobne” – tłumaczy w rozmowie z PAP Melody Dickerson, szefowa pielęgniarek w Virginia Hospital.
Jednym z celów punktu badań drive-through jest odciążenie tego szpitala, gdzie pojawia się coraz więcej osób z podejrzeniem koronawirusa. Przeciążone są również numery alarmowe. „Odnotowaliśmy wzrost telefonów pod numer 911 w kwestii testów. Apeluję, jeśli nie jest to pilna sprawa, nie dzwońcie pod 911” – mówił na konferencji prasowej w Arlington Aaron Miller z lokalnych władz.
Punktów drive-through jest w USA więcej, działają również w Wirginii. Pracujący w Arlington mają nadzieję, że ich doświadczenia przydadzą się przy tworzeniu kolejnych. Miller twierdzi, że władzom udało się stworzyć „skuteczny model”. „Wzywamy nie tylko na poziomie lokalnym, ale również i stanowym, by podążać za tym przykładem publiczno-prywatnego partnerstwa” – mówił na konferencji prasowej. Punkt drive-through powstał przy współpracy hrabstwa Arlington oraz Virginia Hospital. Zatrudnionych jest tam 20 osób. Szkolone są kolejne. Problemem nie jest zapał lekarzy, lecz np. brak podstawowych środków ochronnych i testów.
„Moglibyśmy robić więcej testów. Brakuje nam jednak podstawowych rzeczy. Mamy mało rękawiczek i fartuchów” – przyznaje PAP anonimowo jedna z pracownic. W czwartek, drugi dzień działania ośrodka, od godziny 8:30 do 15 udało się przeprowadzić test 63 osobom. Dickerson twierdzi, że można badać nawet 12 osób na godzinę, ale działalność ogranicza ilość testów.
Problemu nie stanowią lokalni mieszkańcy, którzy ze spokojem reagują na widok lekarskich strojów i maseczek. Policja zawczasu poinformowała ich o utworzeniu punktu w ich dzielnicy. „Podobno to wszystko jest bezpieczne, wierzę w to, wszyscy musimy razem współpracować, by przeciwdziałać epidemii” – przyznaje PAP mieszkanka okolicy. Popołudniami na ulicach w pobliżu punktu nie brakuje biegaczy. Pobliski park pełen jest młodzieży, która korzystając z wolnego w szkole beztrosko gra w nim w koszykówkę, siatkówkę i baseball.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)
Reklama