Obserwując najnowsze sondaże wyborcze łatwo odnieść wrażenie, że ich murowany faworyt – urzędujący prezydent Andrzej Duda – właściwie nie ma z kim przegrać.
Aby stracić szansę na reelekcję Duda musiałby chyba „po pijanemu przejechać na pasach niepełnosprawną zakonnicę w ciąży”. Zaraz, chwileczkę! Skąd my to znamy? Toż to słowa red. naczelnego Adama Michnika z „Gazety Wyborczej”, które dziennikarz wypowiedział ongiś w programie „Tomasz Lis na Żywo” na antenie, a jakże, Telewizji Polskiej. Tak, tak, to była inna TVP… Zamierzchłe czasy. Cytat ten przeszedł do historii, jako przejaw zgubnej pewności siebie. Wówczas Michnik miał na myśli ubiegającego się o drugą kadencję Bronisława Komorowskiego, który był przedstawiany, jako niepokonany. Normalnie murowany faworyt. Podobne zlekceważenie politycznej konkurencji stało się udziałem Partii Demokratycznej w USA przed wyborami prezydenckimi z 2016 roku. Wówczas większość liberalno-lewicowych komentatorów na hasło „prezydent Trump” wybuchała złośliwym śmiechem i irytująco przewracała oczami. No cóż… Przejechali się na tej swojej pewności siebie. Tak mocno, że wielu z nich łzy w oczach ma po dziś dzień. Tamtego pamiętnego, listopadowego dnia socjologia w Ameryce może nie umarła, ale z pewnością nie była już taka sama.
Pewny siebie Komorowski zaniedbał swoją kampanię w 2015 roku. Pytanie, czy owej zgubnej pewności siebie ulegnie także prezydent Andrzej Duda. Kończy się w Polsce pewna epoka, która przez ostatnie lata definiowała życie polityczne nad Wisłą. Dwubiegunowa tożsamość polskiej sceny politycznej wynikająca z jej silnej polaryzacji powodowała swoistą „amerykanizację” dyskursu politycznego. Wykreował się mocny podział na dwa wrogie obozy – PiS oraz anty-PiS. Walczyli ze sobą zatem konserwatyści przeciwko lewicowym liberałom. Pozornie, bo to spore uproszczenie tematu, przypominało to dwa rywalizujące ze sobą amerykańskie bloki polityczne: republikanów i demokratów. Wykreował nam się zatem w Polsce quasi system dwuipółpartyjny, którego genezą była polityczna walka pomiędzy gigantami – obozem Jarosława Kaczyńskiego i obozem Donalda Tuska. Najpierw sprowadzało się to do walki PiS vs. PO, a gdy lider Platformy wyemigrował na salony Unii Europejskiej, jego partia straciła impet i zapomniała po co właściwie ubiega się o władzę. Zmarniała, stając się bezpłciową ofertą ciepłej wody w kranie. Wówczas walka ta przyjęła formę rywalizacji na zasadzie Prawo i Sprawiedliwość kontra wszyscy, którzy PiS-em nie są. Wynikało to oczywiście z żenującej słabości wyborczej tych drugich, którzy desperacko połączyli się w jeden wielki opozycyjny front anty-PiS-u.
Dzisiaj podział ten nie jest już tak silny i zero-jedynkowy. Zjednoczenie się obozu lewicowego zaowocowało dużym sukcesem tych środowisk – powrotem do Sejmu. Ponadto partii Jarosława Kaczyńskiego urosła dosyć poważna konkurencja na prawicy – Konfederacja. Jak wynika z sondażu pracowni Social Changes – w okresie od końca listopada do początku grudnia ub.r. poparcie dla Konfederacji urosło do poziomu 9 proc. Podobny wynik uzyskało Polskie Stronnictwo Ludowe, co z kolei nie jest dobrą wiadomością dla Platformy Obywatelskiej. Ludowcy bowiem świetnie sobie poradzą sami, bez wchodzenia w sojusze wymagające niewygodnych ustępstw i kompromisów.
Zatem zarówno PiS jak i środowiska związane z PO nie mogą już dłużej być pewnymi siebie beneficjentami wygodnego dla nich dwubiegunowego rozdania. Nie mogą się politycznie lenić mówiąc obywatelowi: i tak nie masz alternatywy i musisz na nas zagłosować!
Dzisiaj alternatyw jest już dużo więcej i są znacznie bardziej atrakcyjne, choćby w taki sposób, że przeciętny wyborca głosując na inną partię niż PiS lub PO nie ma dłużej poczucia zmarnowanego głosu. Czemu? Bo w Sejmie mamy i lewicę, w tym niszową partię Razem i prawicę związaną z narodowcami i libertarianami od Janusza Korwin-Mikkego. Głos na PSL też nie będzie zmarnowany, bowiem ludowcy poprzez sojusz z Kukizem udowodnili, że są w stanie w dalszym ciągu istnieć w Sejmie bez pomocy jednoczenia się wokół dużej Platformy Obywatelskiej.
Ultraprawicowa alternatywa w postaci Konfederacji oraz chrześcijańska konkurencja, jaką dla PiS-u stanowi po części ruch ludowców to czynniki spędzające sen z powiek najważniejszym ludziom w obozie Prawa i Sprawiedliwości. Mogą wszak odebrać cenne głosy kandydatowi PiS, a wówczas trzeba będzie zapomnieć o zwycięstwie w I turze. Bez tego sukcesu, prezydent Duda może paść ofiarą tzw. „scenariusza portugalskiego” i ostatecznie przegrać wybory na rzecz każdego kandydata nie będącego z PiS-u, który dostanie się razem z nim do drugiej tury wyborów.
W roku 1986 w Portugalii kandydat na prezydenta Diogo Freitas do Amaral zdeklasował swojego rywala Mário Soares’a uzyskując 20,9 punktów proc. więcej, a zatem zdobywając bardzo bezpieczną przewagę, pozornie niemożliwą do odrobienia. To była jednak dopiero pierwsza tura prezydenckiego wyścigu. W drugiej doszło do całkowitego zwrotu akcji. Z uwagi na uśpienie czujności, zgubną pewność siebie, lecz przede wszystkim duży elektorat negatywny i brak zdolności pozyskania nowych wyborców spoza swojego żelaznego elektoratu, Diogo Freitas do Amaral przegrał ostatecznie z Mário Soares’em, który w drugiej turze zdobył 51,2 proc. głosów.
Scenariusz portugalski może powtórzyć się również w Polsce. Dla kandydatki Platformy Obywatelskiej – Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która jest graczem mało wyrazistym, wyzwaniem może okazać się samo wejście do drugiej tury. Główny powód to właśnie przemijanie polaryzacji polskiej sceny politycznej. Dobra kampania w wykonaniu Roberta Biedronia reprezentującego Lewicę Razem, Władysława Kosiniaka-Kamysza z PSL-u czy nawet Szymona Hołowni, który startuje jako kandydat niezależny, może zatrzasnąć Kidawie-Błońskiej drzwi do drugiej tury wyborów prezydenckich.
Zanik wyraźnego, dwubiegunowego charakteru polskiej sceny politycznej będzie miał znaczenie wyłącznie w I turze wyborów prezydenckich i wpłynie negatywnie zarówno na szanse Dudy jak również Kidawy-Błońskiej. W drugiej zaś turze powróci podział na dwa obozy – PiS oraz anty-PiS, co będzie okolicznością sprzyjającą każdemu rywalowi urzędującego prezydenta, który przedostanie się razem z nim do wyborczego finału. Prezydent Andrzej Duda, choć na dzień dzisiejszy jest zdecydowanym faworytem, nie może popełnić błędu Bronisława Komorowskiego – osiadać na laurach i usypiać swojej czujności. Inaczej, pewność siebie znowu może okazać się zgubna.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
Reklama