Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 26 listopada 2024 05:53
Reklama KD Market

Rodziny zaginionych w Chicago od dekad czekają na znak życia

Rodziny zaginionych w Chicago od dekad czekają na znak życia
W bazie poszukiwanych Polaków, których ostatnim znanym miejscem pobytu było Chicago, jest sześć nazwisk. Najdłużej poszukiwana osoba zaginęła 29 lat temu, najkrócej – 11 lat temu. Choć fizycznie osoby te od lat są nieobecne w życiu swoich bliskich pozostawionych w Polsce, myśl o nich stale towarzyszy im gdzieś w tle toczącego się życia. Jak twierdzą eksperci, zniknięcie bez śladu bliskiej osoby jest jedną z najtrudniejszych sytuacji, które mogą przydarzyć się w rodzinie. Sabina Rutana wciąż ma jeszcze puste zaproszenie na swój ślub dla swojej matki. – Zawsze sobie myślę, gdy się odezwie, to jej je wyślę. 24 lata temu kontakt z matką się urwał. – Od 1995 roku nie ma po niej żadnego śladu. Wcześniej, przez osiem lat dzwoniła, przysyłała paczki, listy, zdjęcia, pieniądze. Maria Zięba, do której znajomi mówili również Marta, wyleciała do Chicago 24 kwietnia 1987 roku, aby zarobić na lepszy byt dla rodziny. Chciała mieć zielonego poloneza i wybudować dom. Miała 34 lata. W Dziekanowicach pod Krakowem został mąż Stanisław z dwiema dorastającymi córkami, 11-letnią Sabiną i jej 10-letnią siostrą Ewą. Po przyjeździe do Stanów Maria Zięba znalazła pracę w firmie sprzątającej hipermarkety i często zmieniała miejsce zamieszkania. W ciągu ośmiu lat było to 11 miejscowości. Ojciec znaczył córkom na mapie, gdzie przebywała mama. Oprócz Chicago i Illinois pracowała m.in. w Atlancie w Georgii, Chattanooga w Tennessee. – Na wsi wszyscy wszystkich znali. Były komentarze typu “zostawiła go samego z dziećmi, jak on sobie poradzi” – wspomina Sabina. – Nie było mu łatwo, wpakował się w nałóg, ale był dzielny. Musiał przechodzić z nami okres dorastania, pierwsze podpaski i biustonosze… Być ojcem i matką w jednym. Przychodzili koledzy, były libacje, ale krzywdy nigdy nie dał nam zrobić. Nie znalazł sobie żadnej kobiety. Myślę, że do końca kochał matkę. Choć mawiał, że jeśli się zjawi, możemy się z nią przywitać, ale wstępu do domu nie ma – za to, że nas zostawiła. Adresat nieznany W 1995 roku Sabina zdała maturę. Wysłała matce list, ksero świadectwa, chciała, żeby była z niej dumna. I wtedy już list wrócił z adnotacją “adresat nieznany”. Od czerwca tamtego roku roku nikt z Polski nie był w stanie skontaktować się z Marią Ziębą. – Stwierdziłyśmy z siostrą, że uznała, że jesteśmy dorosłe, matkowanie się skończyło i teraz musimy radzić sobie same. – Trzeba było szybko dorosnąć, wziąć się w garść, jedna drugą pilnować, chodzić do szkoły, znaleźć pracę, mężów, wyprawić sobie wesela, tatę ubrać, żeby jakoś wyglądał… – opowiada Sabina. Matki zaczęła szukać dopiero po paru latach, gdy siostra w wieku 21 lat zachorowała na raka. – Ewa zawsze była córeczką mamusi. Po wyjeździe mamy zrobiła się odludkiem. Wiadomo, jaka była sytuacja w polskiej służbie zdrowia. Pomyślałam, że matka chociaż tyle mogłaby dla nas zrobić – wziąć siostrę do Ameryki, gdzie medycyna jest na wyższym poziomie… Dzięki Bogu Ewa wyzdrowiała bez pomocy matki – relacjonuje Sabina. Jednak siostry nie przestały jej szukać. Pisały, dzwoniły, były ogłoszenia w chicagowskich kościołach, prasie, odzywali się różni ludzie, wysyłali skany i adresy. Co jakiś czas pojawiał się fałszywy trop. Znalazła się nawet osoba o tym samym imieniu i nazwisku, której wiek się zgadzał. Zapewniała, że nie ma dzieci w Polsce i prosiła, żeby przestać do niej wydzwaniać. Od zaginięcia Marii Zięby upłynęło prawie 25 lat. Sabina przyznaje, że z biegiem czasu traci nadzieję. – Myślę, że nie żyje, ale nie mamy na to żadnego dowodu. Ta niewiedza jest gorsza, niż dowiedzieć się prawdy, że naprawdę nie żyje. Gdy osiem lat temu zmarł nasz tata, pytałam księdza, czy nie można by dopisać mamę na nagrobku. Odpowiedział, że dopóki nie ma ciała i aktu zgonu, nie może tego zrobić. Tak samo brakuje nam odwagi, aby uznać ją prawnie za osobę zmarłą. Jest w Polsce taka możliwość, jeśli od zaginięcia upłynęło dziesięć lat. Zawsze gdzieś z tyłu głowy jest głos, że może żyje, gdzieś się zatraciła, może pije, straciła pamięć, nie wie kim jest. Jedyna siostra Marii Zięby choruje na raka. Nie wiadomo było, czy doczeka Nowego Roku. – Gdyby odezwała się do niej jedyna siostra, na pewno byłoby jej choć trochę lżej. A jeśli nie chce się kontaktować, wystarczy przecież telefon: “nie szukajcie mnie”. I tylko tyle, a nie takie ciągłe życie w domysłach – mówi Sabina. U szeryfa i koronera Aneta Kowalik dość dobrze pamięta swojego wujka i chrzestnego, Józefa Grzyba. Pamięta, że często wyjeżdżał do pracy do Niemiec, aż wreszcie w 1996 r. wyjechał na zarobek do Chicago. Aneta miała wtedy 15 lat. W Józefowie w woj. lubelskim zostawił ojca, siostrę i dwóch braci. Po wyjeździe odezwał się ze dwa razy, w 1998 roku kontakt się urwał. Przez lata Aneta obserwowała, jaki wpływ zniknięcie Józefa wywierało na jego rodzinę, a zwłaszcza jego ojca, dziadka Anety. – Nie było powodu, żeby nie utrzymywać kontaktu. Dziadek do ostatnich dni miał nadzieję, że syn się odezwie, napisze choćby kartkę. Ciężko mu było. Bardzo przeżywał święta, uroczystości. Czasami były łzy – wspomina Aneta. Właśnie ze względu na dziadka Aneta zaczęła szukać wujka. Wiedziała, że na początku był u kuzyna, który już nie żyje. Znalazła trop, że w grudniu 1999 r. był w schronisku Anawim, lecz nie ma daty, kiedy je opuścił. Dowiedziała się również, że w 2000 roku był w szpitalu Resurrection (dziś Community First Medical Center) na Addison. Akta są w szpitalnym archiwum i żeby je wyciągnąć, trzeba upoważnić kogoś u notariusza w Chicago. Chętnego trudno jednak znaleźć. Anecie udało się zdobyć nawet numer prawa jazdy wujka. Sprawdzała na policji – nie miał mandatu, nie był karany. Sprawdzała w bazach u powiatowego szeryfa i koronera. Pisała do polskich sklepów i organizacji. – Odezwał się ktoś z Jackowa i powiedział, że wujek był jego sąsiadem. Miał mieszkać z partnerką na ulicy School i 5-6 lat temu przeprowadzić się na przedmieścia – do Niles albo Mount Prospect. Aneta pisała do miejscowych sklepów, lecz bez odpowiedzi. Trop się urwał. – Myślę, że on żyje. Tak mi się wydaje. Tylko dlaczego nie daje znaku życia? Rodzeni bracia też go szukali. Moja mama, a jego siostra, cały czas go żałuje, przeżywa, że może coś złego mu się stało.  Wystarczyłaby głupia kartka o treści “nie szukajcie mnie”. Jeśli nie chce utrzymywać kontaktu, to nie musi – mówi Aneta. Nadzieja większa lub mniejsza W bazie osób zaginionych Fundacji Itaka figuruje sześć osób, których ostatnim znanym miejscem pobytu jest Chicago. Najdłużej poszukiwana osoba zaginęła 29, a najkrócej – 11 lat temu. Mimo wielokrotnych telefonów udało mi się dotrzeć tylko do trzech rodzin, z czego jedna w ogóle nie chciała rozmawiać o zaginionym krewnym. – Reakcje i przeżycia rodzin w trakcie zaginięcia, jak i poszukiwania bliskiej osoby są różne, zmieniają się i nie można ich tak naprawdę oceniać ani wartościować – tłumaczy Agata Nowacka z zespołu poszukiwań i identyfikacji Fundacji Itaka. – Zależą one zarówno od uwarunkowań osobowościowych, jak i poziomu otrzymywanego wsparcia. Te reakcje służą też temu, żeby sobie poradzić z sytuacją. Warto pamiętać, że w czasie poszukiwań nadzieja zawsze jest obecna – raz jest jej więcej, raz mniej. Raz bliscy myślą, że osoba żyje i się odezwie, potem przychodzi czas, kiedy myśli idą w przeciwną stronę, że krewny nie żyje, może nawet od wielu lat. Fundacja Itaka jest polską organizacją pozarządową, ściśle współpracującą z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Prowadzi internetową bazę danych osób zaginionych pod adresem Zaginieni.pl. Obecnie poszukuje ponad tysiąca osób. Współdziała z policją i mediami, a rodzinom zapewnia bezpłatne wsparcie, w tym psychologiczne. – W przypadku zaginionych za granicą kontaktujemy się z mediami, stowarzyszeniami, organizacjami polonijnymi. Dużo zależy od tego, na ile nasze publikacje są rozpowszechniane. Zdarzyło nam się odnaleźć osobę zaginioną w Australii po 15 latach – mówi Nowacka. Niedomknięta żałoba – Sytuacja zniknięcia bez śladu najbliższej osoby jest tak naprawdę jedną z najtrudniejszych sytuacji, jaka może przytrafić się w rodzinie – twierdzi Nowacka. – Jest to w pewien sposób niedomknięta żałoba. Fizycznie osoba jest nieobecna, ale psychologicznie, emocjonalnie wciąż jest obecna. Nie da się zweryfikować jej losów, pożegnać się, uporządkować spraw – emocjonalnych, ale także tych formalnych. Nawet jeśli rodzina po jakimś czasie decyduje się za uznanie osoby sądownie za zmarłą, często wiążą się z tym wyrzuty sumienia i wątpliwości. Głos Sabiny łamie się, gdy pytam, co chciałaby przekazać mamie za pośrednictwem naszej gazety. – Chyba tylko, że mimo wszystko kochamy ją, bo jest naszą matką. I jeśli trzeba by było jej pomóc, skądś wyciągnąć… gdybyśmy wiedziały, że potrzebuje pomocy, to by się ją ściągnęło tu, do Polski. Sabina wiele razy zarzekała się, że przestanie szukać matki. – Teraz już będzie chyba naprawdę ostatni raz. Choć w sercu zawsze jest dla niej miejsce – dodaje. Ojciec Józefa Grzyba zmarł w 2009 roku. Zdaniem jego chrześnicy do końca przeżywał, że nie ma śladu po synu. – Starszy człowiek, wiadomo, wyobraża sobie różne rzeczy. Dziadek przeżywał, że może ktoś mu zrobił krzywdę, może ktoś go zabił. Wujku, rodzina chciałaby tylko wiedzieć, czy żyjesz – apeluje Aneta. Mimo że, według Fundacji Itaka, ponad 80 proc. zaginionych odnajduje się w ciągu paru miesięcy, co roku powracają sprawy osób zaginionych przez wiele lat. – Prosimy o zaglądanie na Zaginieni.pl. Warto zobaczyć, kto jest poszukiwany w Stanach. Może właśnie znamy lub kojarzymy daną osobę. Rodziny czekają nieraz przez kilkadziesiąt lat na jakąkolwiek informację – podpowiada Nowacka. Numer gorącej linii telefonu ds. osób zaginionych Fundacji Itaka to: +48 22 654 70 70 Joanna Marszałek [email protected] fot. Pexels.com/Fundacja Itaka
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama