Uświadomiłem sobie w niedzielę, w którą chrześcijanie rozpoczęli Adwent, czyli czas oczekiwania na narodziny, a właściwie na ponowne przyjście Jezusa Chrystusa, że ten okres jest jak nowy początek i nowa szansa. Czego początek i szansa na co? By akceptując swoje człowieczeństwo, pokochać je i w ten sposób być bardziej ludzkim dla innych. I wcale to nie są jakieś górnolotne frazesy. Stoi za nimi życie wraz z konkretnymi historiami ludzi. Czy to nie jest tak, że gdy człowiek nie kocha siebie, nie akceptuje swojego człowieczeństwa, tym samym nie jest zdolny do tego, by móc kochać i akceptować innych? Jednak by w ogóle zaakceptować siebie i swoje życie, trzeba najpierw poznać, kim jestem jako człowiek. I nagle odkrywam, że ktoś mnie pomyślał, ktoś mnie stworzył, że jest jakiś „pierwszy Początek”. Zanim rodzice spłodzili mnie, przekazując życie, ktoś ich musiał także stworzyć i pomysleć! A później spotkać i związać ich ze sobą. W ten sposób człowiek może odkryć, że ów „Początek”, Stworzyciel, jest Kimś, jest Osobą. To Bóg. W mojej osobistej wierze i doświadczeniu nie lubię Go porównywać do jakiegoś „Wielkiego Inżyniera” świata. Jest w Nim tak dużo miłości, a właściwie sama miłość. On, Bóg, jest Miłością. Odkrywając Boga w Jezusie Chrystusie, odkrywam to, kim jestem jako człowiek. Św. Jan Paweł II mówił, że „Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa, a raczej człowiek nie może sam siebie do końca zrozumieć bez Chrystusa”. Długo nie rozumiałem tych słów, w końcu jednak do mnie dotarło. Kiedy odkryłem, że jestem stworzeniem, uczynionym z miłości i dla miłości. Kiedy odkryłem Boga jako mojego Stworzyciela.
Dziś, kiedy rozpoczyna się Adwent, wszędzie dookoła rozświetlają tysiące, a nawet setki tysięcy świateł. Czy są one tylko chwytem komercyjnym, zaproszeniem do zakupów? Czy też wyrażają one potrzebę i głód człowieka za tym, by światło rozświetliły ciemność. Nie tylko wokół niego, ale przede wszystkim w nim samym. Człowiek boi się ciemności, niepewnie się w niej czuje, nie może zbyt długo w niej przebywać. Światło budzi nadzieję, jest zarzewiem radości i ciepła. Gdy nie zapomnę polskich mszy roratnich, w okresie mojego dzieciństwa. Były o szóstej rano. Było ciemno i nierzadko bardzo zimno. Z domu miałem spory kawałek do kościoła. Chodziłem najczęściej z mamą. W roku 1981, kiedy akurat w tym czasie ogłoszono w Polsce stan wojenny, z godziną policyjną, strach było iść samemu. Tato zrobił mi lampion. I to było piękne przeżycie. Zapalony lampion, ciemny kościół, inni także z lampionami. A po mszy robiło się juz jasno, wstawał nowy dzień. Skromne światło lampionów dawało poczucie bezpieczeństwa. Ono tli się we mnie wciąż, mimo upływu lat. Teraz, podpatrując na przykład tradycje luterańskie, stawiam na oknie w adwencie migocące świece oczekiwania, a wieczorem zapalam w pokoju świece na adwentowym wieńcu w pokoju. To także protestancki zwyczaj, który się przyjął u katolików. Zapalana co tydzień kolejna świecą, prowadzi do pełni. W czwartą adwentową niedzielę zapłoną juz wszystkie, a potem już będzie Boże Narodzenie, owa pełnia, kiedy „nad mieszkańcami krainy mroków zabłysło Światło”, którym jest Jezus Chrystus. W Boże Narodzenie dopiero zaświecę światła na choince. To będzie ta moja pełnia.
Symbole religijne, których jest tak wiele nie tylko w adwentowym czasie, nie są puste. Dla człowieka religijnego mają one wielką wartość i znaczenie, a także są wyrazem jego duchowości. Warto czasami pomedytować nad bogatym znaczeniem symboli, którymi się w życiu otaczam. One naprawdę wiele mogą pokazać i powiedzieć. Trzeba jednak iść dalej. Jak po nitce do kłębka, odkrywając bogactwo i duchowość kultury w której żyję i która mnie otacza. Pielęgnować kulturę i tradycje, w których wyrosłem i które nie są mi obce. Przekazywać je kolejnym pokoleniom, zachwycając je ich bogactwem i pięknem.
W pierwszą niedzielę tegorocznego Adwentu kolejny raz zaskoczył mnie papież Franciszek. Odwiedzajac włoskie miasteczko Greccio, a właściwie grotę skalną, w której św. Franciszek z Asyżu w 1223 roku po raz pierwszy pokazał ludziom Boże Narodzenie, tworząc pierwszą w historii szopkę, papież Franciszek podpisał list apostolski „O znaczeniu i wartości Żłobka”! Ten list to krótka i bogata w treść medytacja nad żłobkiem Jezusa, który „jest jakby żywą Ewangelią, która wypływa z kart Pisma Świetego”. Papież mówi o tym, że kontemplując, czyli przyglądając się scenie Bożego Narodzenia, „jesteśmy zaproszeni do duchowego wyruszenia w drogę, pociągnięci pokorą Tego, który stał się człowiekiem, aby spotkać każdego człowieka”. Papież pisze o bogactwie tego symbolu, który włącza się w przekazywanie wiary, począwszy od dzieciństwa. W moim rodzinnym domu zawsze była robiona przy choince stajenka betlejemska. Stare figurki, pamiętające jeszcze dziadków czy nawet pradziadków, były i są do dzisiaj przedstawieniem Ewangelii, w którym tak chętnie uczestniczy kolejne pokolenie w rodzinie. Póki co są jeszcze ważniejsze niż bajka włączona na tablecie, czy komputerze. Póki co, bo niestety i to zbyt szybko się zmienia, rujnując w dziecku najpiękniejsze chwile poznawania życia, świata i kultury, oglądaniem bajek i filmów lub graniem, co daje chwilowy spokój rodzicom i dorosłym.
„W szkole świetego Franciszka (a ja dodam jeszcze: i papieża Franciszka) otwórzmy serce na tę prostą łaskę, pozwólmy, aby z zadziwienia zrodziła się pokorna modlitwa: nasze ‚dziękuję’ Bogu, który zechciał dzielić z nami wszystko, aby nas nigdy nie zostawić samymi”. Czy trzeba mi czegoś więcej, żeby poczuć radość i się uśmiechnąć do siebie samego i innych?
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot. Depositphotos.com
Reklama