Przechodząc niedawno przez centrum jednego z amerykańskich miast, zwróciłem uwagę na spacerujących ludzi. Było późne popołudnie, czas po pracy. Motywem spaceru była konieczność wyprowadzenia na powietrze ulubieńca, którym jest milusiński domowy zwierzak, kot lub częściej pies. Te drugie prowadziły raczej swoich panów, którzy posłusznie szli tam, gdzie piesek się kierował. Byli tacy, którzy mieli dwa, a nawet trzy zwierzaki. Wszystko to naprawdę piękne i nie mam nic przeciwko posiadaniu zwierzaków domowych, ale też pomyślałem sobie, że kiedyś, w nie tak wcale odległych czasach, na spacer wychodzili ludzie, idąc razem, trzymali się za ręce, rozmawiali. W wózkach dzieciaki, czasami do towarzystwa był także piesek. Nie zapomnę w jakim szoku się znalazłem, kiedy w Chicago pierwszy raz spotkałem ludzi, którzy w wózkach dziecięcych wieźli koty lub psy.
To prawda, w szkole uczyłem się wiele lat temu, że pies bywa często najlepszym przyjacielem człowieka. Przy moim rodzinnym domu był zawsze pies, a i koty zaglądały. Nigdy jednak zwierzę, nawet najpiękniejsze, nie zajęło miejsca drugiego człowieka. Będąc nawet jednym z „domowników”, nie było przed człowiekiem. Każdy miał swoje miejsce. Co zatem się stało, że dzisiaj coraz cześciej zwierzęta zajmują miejsce ludzi? A ci mając lęk przed tworzeniem i wchodzeniem w bliskie relacje miedzy sobą, wolą komunikować pisząc teksty SMS, niż spotkać się i porozmawiać. Potrzebę bliskości sprowadzają jedynie do seksu, nie dając sobie czasu na prawdziwą miłość. Ponieważ praca wypełnia szczelnie większość dni tygodnia, skoncentrowani na niej nie mają juz czasu dla siebie, a co dopiero dla rodziny. Taki obraz rzeczywistości nie jest wcale przesadzony, on się dzieje, a my w nim uczestniczymy. Także duchowni uczestniczą w tej rzeczywistości. Kupując pieski i kotki, ograniczają relacje do wybranego grona przyjaciół, zwanych coraz cześciej tylko „znajomymi”.
Oczywiście zwierzątko może wypełniać jakoś tę emocjonalną pustkę. Zawsze to ktoś kręci się po domu, zaszczeka, a i znajduje sobie miejsce w łóżku swojego właściciela. Do zwierzątka można mówić i mówić, traktując go jako osobę, która jakby nie było musi słuchać. Co najwyżej może zaszczekać, zamiauczeć, przyjaźnie zamerdać ogonem, połasić się, warknąć. Prawdą jest, że na wielu ludzi obecność zwierząt, opieka nad nimi jest formą terapii. Nie może być jednak wypełnianiem pustki emocjonalnej i duchowej. A jeśli tak jest, to warto się temu przyjrzeć, uwolnić swoje emocje i bolesne rany, spróbować znaleźć obok siebie człowieka, z którym będzie można budować relację przyjaźni, z zaufaniem rozmawiać o życiu, jego pięknych i trudnych sytuacjach, o swoich sukcesach i porażkach. Trzeba odważyć się, by przełamać bariery lęku, które paraliżują. Odkładać na bok telefony, kiedy umawia się człowiek na spotkanie, siada wspólnie do stołu, rozmawia z drugim. Iść na spacer, dzieląc się swoimi poglądami, przemyśleniami, obserwacjami i oceną rzeczywistości. Cieszyć się swoim człowieczeństwem, dzieląc je z drugim. Może się okazać, ku zaskoczeniu, że wcale to nie jest takie trudne, wystarczy zrobić ten pierwszy krok. A później może łatwiej będzie odnaleźć w życiu swoją „drugą połowę”, zakładać trwałe związki, tworzyć rodzinę, zajmując się wychowywaniem dzieci, które się bedą rodzić.
W takiej sytuacji zwierzak w domu może być czymś, co pięknie wpisze się w całość. A i pieskowi raźniej będzie poznawać inne pieski i z nimi się rozmnażać, kotkowi kotka i tak dalej. Może i one lepiej się poczują, gdy będą miały swoje miejsce, które przecież lubią i do którego wracają. Nie staną się dzikimi, kiedy mają swoje miejsce w domu. Są przecież stworzeniami bożymi, należy się im szacunek i miłość ze strony człowieka, nie tylko wykorzystanie. Taka miłość jednak, która nie będzie ich uczłowieczać, personalizować, ale się o nie troszczyć. W wielu parafiach katolickich przy okazji wspomnienia św. Franciszka z Asyżu, które przypada co roku w dniu 4 października, księża błogosławią zwierzęta domowe, przyprowadzone tego dnia przez swoich panów. Miłość do zwierząt powinna wypływać z tej miłości, która jako ludzie otrzymaliśmy od Boga-Stwórcy. Kiedy człowiek czuje się kochany przez Boga, będzie zdolny do kochania i troski o całe stworzenie, także zwierzęta domowe. Przykładem takiego miłośnika stworzeń jest św. Franciszek z Asyżu. O tę miłość apelował także papież Franciszek w swojej Encyklice „Laudato si”. To jest bardzo piękna miłość. Bywa jednak, że ludzie znęcają się nad zwierzętami, wylewając na nie całą zgromadzoną w sobie agresję lub tez zapominają, nudząc się nimi i szukają sposobu, by się ich pozbyć. Przykazanie „Nie zabijaj” odnosi się także do zwierząt. Decydując się na zwierzaka trzeba też konsekwentnie troszczyć się o niego. W jednym z polskich czasopism przeczytałem ciekawy artykuł o równie interesującym tytule: „Jedenaste: nie krzywdź zwierząt”. Tak właśnie powinno być. Zadawanie im krzywdy jest nie tylko grzechem, małe i przestępstwem.
Dobrze by było, gdyby każdy miał dobrze uporządkowaną skalę wartości w swoim życiu. Będąc samemu człowiekiem, by kochał przede wszystkim drugiego człowieka, jak siebie samego. A później stworzenie: i pieska i kotka, i chomika i świnkę morską. Jeśli jednak stworzenie zajmuje miejsce drugiego człowieka, to coś jest nie tak. I warto się temu przyjrzeć, aby było znów dobrze.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot. Pexels.com
Reklama