Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 12:26
Reklama KD Market

Napraw Franciszku!

Wpadła mi taka myśl, by w wieczór 3 października wybrać się na „Transitus”. Ta tajemnicza łacińska nazwa oznacza tyle co „przeniesienie”, a jest to sięgające dawnej tradycji zakonów franciszkańskich nabożeństwo, upamiętniające śmierć świętego Franciszka z Asyżu. Śmierć miała miejsce w nocy 3 października 1226 roku przy kapliczce Porcjunkuli, którą Biedaczyna odbudował własnoręcznie, a która znajduje się w pobliżu Asyżu. Co roku zakonnicy na całym świcie zapraszają wszystkich do udziału w tym nabożeństwie, prostym, ale bardzo głęboko wymownym. W sercu nowojorskiego Manhattanu znajduje się franciszkański kościół z długą i bogatą historią, podobnie jak w sercu chicagowskiego downtown. Bracia świętego Franciszka, zakładając wspólnoty w tych miejscach, zapewne nie wiedzieli, że będą to kiedyś centra biznesowe największych metropolii świata. Kiedy dzisiaj wchodzę do tych kościołów, dziękuję Bogu, pośród chaosu przemieszczających się setek tysięcy, a nawet milionów ludzi, że są takie duchowe zakątki. Do kościoła na Manhattanie trafiłem zresztą zupełnie przypadkowo. W czasie którejś z wizyt w stolicy świata zauważyłem pomiędzy ogromnymi drapaczami chmur, nowojorskimi biurowcami, otwartą bramę, a w niej klęczącego świętego Franciszka, który wpatruje się w drzwi prowadzące do wnętrza przepięknej świątyni. To wszystko ma swoje znaczenie. Na tegoroczny „Transitus” przyszło bardzo wiele osób, nie tylko starszych. Byli też młodzi, biznesmeni i ludzie różnych kultur, a nawet światopoglądów i orientacji. Zresztą miejsce to jest od zawsze otwarte i dostępne dla każdego człowieka, niezależnie od tego, kim jest i co reprezentuje. Jedno jest jasno widoczne. Jest tutaj, bo ma w sobie głód Boga i Jego miłości, która może odmienić Jego życie. Kiedy bracia zaczęli dzielić wszystkich uczestników nabożeństwa kawałkiem chleba i każdy go spożywał, a później przekazywali indywidualnie błogosławieństwo św. Franciszka i zapalone świece, poczułem, że to jest to, czego i ja wciąż szukam w Kościele. Jest wspólnota braterska. Taka zwyczajna, prosta, uboga, a zarazem konkretna. Jest dzielenie się Bogiem i Ewangelią. Bez oceniania, bez piętnowania i wytykania palcem, wspólnota, w której mogę być po prostu bratem tych wszystkich, wśród których jestem i się modlę. To poczucie wspólnoty bardzo mnie ujęło i dało jakąś duchową radość. Tak, to jest mój Kościół, w którego centrum jest On, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały Jezus Chrystus, a nie jakaś ideologia. Wiele razy miałem okazję bywać w Asyżu. Pielgrzymowanie zaczynałem w kaplicy Porcjunkuli, bo była najbliżej dworca kolejowego, a później wychodziłem do miasteczka na górze, zatrzymując się po drodze w bardzo szczególnym miejscu, jakim jest kościółek San Damiano. Jeden z tych, do których młody Franciszek przychodził się modlić, zaraz po swoim nawróceniu. Jeden z tych, które były ruiną. Jak piszą biografowie, szatan kusił tam Franciszka do zwątpienia, strasząc go tymi ruinami i walącym się Kościołem. To tam, w San Damiano, Franciszek miał mistyczne doświadczenie. Jezus przemówił do niego z krzyża. Powiedział mu: „Franciszku, idź napraw mój dom, który idzie ku ruinie”. To było konkretne zadanie, misja, którą młody Franciszek podjął z wielkim zapałem. Po czasie zrozumiał jednak, że aby naprawić zrujnowane kościoły, nie potrzeba do tego pieniędzy. Kościół miał ich aż za dużo. I tu był problem. Chodziło o to, by ten Boży Dom, Kościół, naprawić ubóstwem. Takim bardzo konkretnym i radykalnym. To, co Pan Bóg zdziałał przez Franciszka ubogiego, jest niewiarygodne. Biedaczyna nie tylko naprawił ówczesny stan Kościoła, ale robi to skutecznie do dzisiaj. Pozostanie Bożą tajemnicą, dlaczego obecny papież, jezuita, nie franciszkanin, obrał po raz pierwszy w dwutysięcznej historii papiestwa imię Franciszka z Asyżu. I nie tylko imię. Także drogę ubóstwa i otwartości na każdego człowieka. Tak jak Franciszek z Asyżu, tak i ten, z Argentyny, jednych fascynuje, innych irytuje, aż do granic hejtu i nienawiści. Ma swoich zwolenników i przeciwników. Jest jednak konsekwentny w swoim działaniu. W centrum pozostaje Jezus Chrystus Ukrzyżowany i Zmartwychwstały, i Jego Ewangelia. A także świadomość misji, którą powierzył mu nie kto inny, ale Bóg, by naprawić Jego dom. By otworzyć go szerzej dla współczesnych trędowatych, opętanych, zniewolonych, biedaków, ludzi o nieuporządkowanym życiu moralnym, uwikłanych w problemy celników i grzeszników. I okazywać im miłosierną miłość, kiedy głodni tego przychodzą żebrać do Kościoła. Czy trzeba lepszej odpowiedzi na tę sytuację? Skąd zatem wciąż ten okrutny lęk? Może trzeba po prostu bardziej zaufać!? ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.   Na zdjęciu: papież Franciszek fot.ETTORE FERRARI/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama