Dokładnie tak został nazwany październik 2019 roku w kalendarzu powszechnym Kościoła katolickiego: Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny. I chociaż pewnie, niestety, wiele osób nie dowie się na ten temat ani słowa, idąc do swoich kościołów, to temat jest bardzo istotny. Powodem tej nadzwyczajnej idei stała się rocznica – 100 lat od pewnego pisma, które ówczesny papież Benedykt XV ogłosił w 1919 roku, kiedy na świecie zakończyła się zawierucha I wojny. Papież przypominał o tym, że bardzo potrzebne jest ewangeliczne „przekształcenie działalności misyjnej na świecie, tak aby została oczyszczona z wszelkiej kolonialnej spuścizny i trzymała się z dala od tych dążeń nacjonalistycznych i ekspansjonistycznych, które spowodowały wiele katastrof.” Zachęcał jednocześnie do „odrzucenia wszelkich form interesowności, ponieważ tylko głoszenie i miłość Pana Jezusa, potwierdzone świętością życia i czynionym dobrem, są sensem misji”. Jak bardzo aktualne są słowa Następcy Piotra sprzed 100 lat! Od lat głośno przypomina się o tym, że wierzący w Chrystusa, ludzie tworzący wspólnotę Kościoła, mają obowiązek ewangelizacji. I wciąż słowo to pozostaje pustym, niewiele mówiącym frazesem, by znów użyć słowa: niestety.
Kiedy byłem dorastającym młodzieńcem, raz po raz do naszego domu rodzinnego docierały różne informacje misyjne rozsyłane przez zakony. Proszono w nich o modlitwę, duchowe i materialne wsparcie konkretnych projektów, najczęściej budowy szpitali, przychodni zdrowia, zakupu lekarstw i koniecznego sprzętu, a także na szkolnictwo i wychowanie dzieci i młodzieży. Kiedyś wylosowałem imię i nazwisko pewnego konkretnego misjonarza, za którego się codziennie modliłem. Jaka radość była, kiedy po latach mogłem go spotkać osobiście i mu o tym powiedzieć! Jeden z członków mojej rodziny, ksiądz, który pracował wiele lat w Kamerunie, przywiózł nam małą rzeźbioną ręcznie hebanową figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem, które niosła na plecach, w stylu afrykańskim. Figurka ta do dziś zajmuje poczesne miejsce w moim domu. A we mnie rodziło się pytanie o to, co znaczy być misjonarzem i czy w ogóle mógłbym się do tego nadawać. Zainteresowanie rosło, ale także lęk. Zdawałem sobie sprawę, że trzeba być zdrowym i odważnym człowiekiem. Z czasem uświadomiłem sobie najważniejsze, że trzeba mieć silną i żywą wiarę w Chrystusa i umiejętność przekazywania jej, nie od biurka czy z kościelnej ambony, ale siadając na ziemi obok ludzi, stając się jak oni ubogim, zwyczajnym człowiekiem poznającym i przyjmującym za swoją ich język, kulturę i zwyczaje. Dopiero wtedy, kiedy te przestrzenie ludzkiego życia zostaną zewangelizowane, czyli przeniknięte światłem Ewangelii Jezusa Chrystusa, przychodzi czas na zaproszenie do wiary i udzielanie sakramentów.
Pierwsze jednak jest to, by samemu stawać się człowiekiem ewangelicznym. A to jest możliwe! „Kościół powinien pod wpływem Ducha Chrystusowego kroczyć taką samą drogą, jaką postępował Chrystus, to znaczy drogą ubóstwa, posłuszeństwa, posługi i poświęcenia siebie”. Takimi słowami Drugi Sobór Watykański nakreślał drogę ewangelizacji współczesności. Cóż, kiedy wciąż nie dociera to do współczesnych katolików, stając się przedmiotem bezsensownych dyskusji i udowadniania próżnych racji. Misja powinna być taką iskrą, która zapala każdego, by dzielić się usłyszaną i przyswojoną Ewangelią i przemieniającym się osobistym życiem. Czy nie tak? Czy nie to właśnie najbardziej przekonuje innych do wiary? Zwyczajność i prostota życia oraz serdeczna otwartość, a także dzielenie się doświadczeniami wiary?
Otrzymałem ostatnio od kogoś pięciokolorowy różaniec, ręcznie robiony z maleńkich koralików przez matki dzieci, które w jednym z afrykańskich krajów zarabiają w ten sposób na wózki inwalidzkie dla swoich dzieci. Kolor zielony oznacza Afrykę, czerwony przypomina rdzennych mieszkańców Ameryk, biały symbolizuje Europejczyków, niebieski – ludy Oceanii, Wysp i Australii, a żółty – ludzi z Azji. Każda dziesiątka prowadzi myślą do innej części kuli ziemskiej, gdzie żyją konkretni ludzie, którzy potrzebują świeżego powietrza Ewangelii i chcą nim się dzielić. Co zrobić, by ten „nadzwyczajny” miesiąc misyjny stał się zwyczajnym i codziennym czasem wzajemnej odpowiedzialności? Można wiele! Wystarczy spróbować patrząc dokoła siebie! Chrystus przyszedł zbawić każdego człowieka, bez wyjątku!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.arch. ks. Łukasza Kleczki
Reklama