Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 15:30
Reklama KD Market

Od Bałtyku po gór szczyty

Od zawsze żyję z przekonaniem, że najpiękniejsze pomysły i rzeczy rodzą się i dzieją zupełnie spontanicznie. Uruchamia się wtedy kreatywność, wzrasta zaangażowanie i efekty mogą być naprawdę wspaniałe. Tak było w minioną niedzielę, kiedy w ramach wakacji pojechałem do Krakowa, by w poniedziałek rano, wraz z przyjacielem, także księdzem wyruszyć na trzy dni gdzieś w Polskę. Nie mieliśmy żadnych planów. Najważniejsze było dla nas spotkać się i podzielić doświadczeniami życia. Spotkanie z drugim jest zawsze czymś lepszym i pożyteczniejszym niż rozmowa o drugim, zwłaszcza gdy dzieje się za jego plecami. W Krakowie po raz pierwszy uderzyło mnie, jak bardzo stał się europejskim, światowym wręcz miejscem, w którym spotkanie na ulicach ludzi pochodzących z innych miejsc świata jest czymś zwyczajnym. Poczułem w sobie potrzebę, by kiedyś znów przejść to miasto, w którym przed laty żyłem i pracowałem, odwiedzając jego zakamarki, a zwłaszcza kościoły. Tym razem nie miałem na to zbyt wiele czasu. Była niedziela, przystanąłem obok bazyliki Świętej Trójcy, dominikańskiego kościoła, gdzie jak zawsze tłum ludzi, głównie młodych, zmierzał na jedną z dziesięciu niedzielnych mszy. Zawsze fascynował mnie fenomen duszpasterstwa prowadzonego przez Braci Kaznodziejów oraz to, jak ludzie wprost z ulicy, bez specjalnych ceremoniałów wchodzą na niedzielną mszę św. Poniedziałkowy poranek rozpoczął się wcześnie. Pojechałem na mszę św. do klasztoru zaprzyjaźnionych od lat sióstr klarysek kapucynek. Siostry żyją w klauzurze, czyli nie wychodzą poza klasztor. Ich życiem jest modlitwa za świat i ludzi oraz praca manualna, dzięki której się utrzymują. Są prawdziwymi mistrzyniami wytwarzania rzeczy, które można nazwać dziełami sztuki. Od zawsze takie klasztory były dla mnie szczególnymi miejscami. Wiem, że siostry poświeciły swoje życie i modlitwę także za mnie. To są miejsca duchowego wzmocnienia, prawdziwe elektrownie wytwarzające duchową siłę, bez której nie można żyć. Ubogie i proste życie sióstr, godziny modlitwy i czuwania, osłaniają świat walczący na frontach duchowej walki. Tam spotkałem się z moim przyjacielem, który stwierdził, że ta Eucharystia jest najlepszym początkiem naszego wypadu. Zahaczyliśmy o Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. A tam od rana międzynarodowe grupy pielgrzymów. To było dla mnie także bardzo radosne, że są takie miejsca, do których chce się przychodzić i wracać. Miejsca religijnego kultu, centra duchowości, do których ciągnie raz po raz. Zapadła decyzja. Jedziemy w stronę Warszawy. Tam także wiele jest do zobaczenia. Mazowsze jest piękne, bogate w polską i katolicką tradycję, z wieloma interesującymi miejscami do zwiedzenia. Nieoczekiwanie jednak pojawił się nowy pomysł. Gdy na drogowskazie pojawił się napis „Gdańsk 599 km”, mój kolega rzucił – „To może tam?”. A ponieważ mamy tam kolejnego przyjaciela, postanowiliśmy go odwiedzić i tak oto trasa pobiegła przez całą Polskę, aż do Trójmiasta i docelowo do Elbląga. Gdynia, Sopot, Gdańsk. Trzy piękne miasta. Początek Polski, z otwarciem na świat przez Bałtyk. Z bogatą, trudną i szczególną historią i kulturą. Miasta nowoczesne, ciągle rozwijające się, otwarte na świat i ludzi. To tam, kiedy spacerowałem po sopockim molo, przyszły mi na myśl słowa św. Jana Pawła II, który w 1987 roku mówił nieopodal do młodych: „Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje ‘Westerplatte’. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować”. Przypomniały mi się te słowa w przeddzień 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej oraz przed kolejną rocznicą utworzenia Solidarności. Papież powiedział wtedy jeszcze: „Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych.” O prawdach i wartościach w moim życiu myślałem chodząc uliczkami Trójmiasta. Obserwując ludzi, zwiedzających miejsca, zwłaszcza piękne i stare kościoły, których wiele tak na Pomorzu i na Warmii, mocząc nogi w Bałtyku, podziwiając monumentalny Dar Młodzieży, a przede wszystkim ciesząc się darem przyjaźni i braterstwa, poczułem się bardzo dumny z faktu, że jestem Polakiem i katolikiem! Cieszy mnie piękna Polska, którą kocham „od Bałtyku po gór szczyty” i jak śpiewałem w poniedziałkową uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej – „kraj nasz płaszczem Jej okryty”. Bo tak właśnie czuję. A spoglądając na Polskę od strony Bałtyku, przyszło mi w pamięci jeszcze jedno wydarzenie, jakim były zaślubiny Polski z morzem w 1920 roku. Generał Józef Haller mówił wtedy: „Oto dziś dzień krwi i chwały. Jest on dniem wolności, bo rozpostarł skrzydła Orzeł Biały nie tylko nad ziemiami polskimi, ale i nad morzem polskim (…) zawdzięczamy to przede wszystkim Miłosierdziu Bożemu, a potem wszystkim, którzy w walce nie ustawali.” ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.   fot.Pexels.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama