Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 15:32
Reklama KD Market

Lekcja Pani Emmy

To, co zrobiła pani Emma Morosini, 95-letnia Włoszka, nazywana „babcią pątniczką”, jest nie lada wielkim wyczynem. By móc przejść pieszo około tysiąc kilometrów, czyli 621 mil, z północnych Włoch do polskiej Częstochowy, w środku lata, trzeba mieć dobre zdrowie i kondycję. Trzeba mieć jednak przede wszystkim motywację, dla której podejmuje się tę drogę oraz ufność, że można to zrobić. Pani Emma chce „ostatnie owoce swojego życia, którymi są modlitwa o pokój na świecie, za kapłanów i młodych” ofiarować Matce Bożej, która od blisko 25 lat jest dla niej jak mama. Kiedy została cudownie uzdrowiona, postanowiła każdego roku pielgrzymować. Od tamtego czasu, rokrocznie przez trzy miesiące jest w drodze. Mówi, że jej pielgrzymowanie jest „malutką kropelką w oceanie”. Myślę jednak, że jest czymś znacznie więcej. Pani Emma opowiada także o nadprzyrodzonej pomocy Maryi, która trzyma ją za rękę i mówi „dawaj dalej, jeszcze kroczek”. Zawstydza mnie ta kobieta. I nie tylko ona. Każdy, kto potrafi dokonywać takich czynów. Nie robi przecież tego dla sławy, nie prosi się o wpis do księgi rekordów Guinnessa, nie wypływa to z potrzeby bycia ekstremalną. W wieku 95 lat ma się inne motywacje. Znacznie głębsze, niewidoczne dla oczu, zawarte w ścisłej relacji człowieka z Bogiem oraz z wypływającej z niej zupełnie innej, nowej relacji do drugiego człowieka i otaczającego go świata. Ona podejmuje ryzyko zawsze, gdy decyduje się na kolejną pielgrzymkę. Wie jednak, że to ryzyko jest wpisane w całe życie, każdy dzień jest pełen ryzykownych sytuacji. Dlaczego zatem ma tego nie zrobić, zwłaszcza kiedy robi to po coś? Bynajmniej nie dla samej siebie. Niczego nie musi sobie więcej udowadniać, nie jest to też próba sił i możliwości sprawnościowych. Cała motywacja wypływa z potrzeby duchowej pomocy drugim i światu. I choć wielu tego nie rozumie i nie zrozumie tak łatwo, to ona wie. A wie dlatego, że wierzy i ma silną wiarę. Jej przesłanie jest proste: „Chciałabym byście mieli zaufanie i wiarę, że Matka Boża wszystkich kocha, mądrych i głupich, że jest Matką, a Matka kocha bardziej trudne dzieci. Ufajcie, bądźcie pewni, że Matka Boża nas kocha”. Zaufanie, wiara, módlcie się, módlcie się – mówi pani Emma. Przypomina mi się moja świętej pamięci babcia, która umierając w wieku 95 lat, zostawiła nam, swoim wnukom, dokładnie to samo przesłanie. Motywacja rodzi samozaparcie. Takie jasne powiedzenie sobie, że zrobię to bez względu na wszystko. Przeszkód jest przecież wiele, tych z zewnątrz i wewnętrznych. Inni mogą odradzać, uciekając w racjonalizm, uzasadniając niewykonalność podejmowanego przedsięwzięcia. Mogą kpić i wyśmiewać religijną motywację w czasach, w których takich archaicznych wyczynów się już nie podejmuje, „bo i po co”. Mogą też straszyć pogorszeniem się zdrowia, ponadludzką wysiłkiem. I wiele innych jeszcze przeszkód z zewnątrz może stanąć na drodze. Są też te wewnętrzne, w postaci zniechęceń, znużenia, podszeptów, że to nie ma sensu, że o ile w ogóle Bóg istnieje, to temu światu i tak już nic nie pomoże, bo się za bardzo zagalopował. Jak widać jednak, te wszystkie przeszkody nie zadziałały. Wręcz przeciwnie, pojawili się na drodze dobrzy ludzie, którzy dali wsparcie, nocleg, coś do zjedzenia. Zawsze takich ludzi się spotyka, bo oni zwyczajnie są. Tacy przygodni towarzysze drogi, będący dla człowieka aniołami stróżami. Patrząc na zdjęcie „babci pątniczki” widzę uśmiechniętą twarz, choć pooraną życiem i promieniami słońca. Jest w jej spojrzeniu wielki pokój i mądrość. Ta twarz pokazuje szczęśliwego człowieka, który wciąż przeżywa swoje życie najpiękniej jak potrafi. Nie w egoizmie, ale w oświeceniu dla innych. Zmarły kilka dni temu warszawski jezuita, o. Jacek Pleskaczyński, opowiadał kiedyś o swoim dziadku, który do końca życia mówił, że „starość się Panu Bogu udała”. Tak właśnie, udała, choć zdecydowanie częściej słyszymy opinie, że jest na odwrót. Tak wielu ludzi dotyka zgnuśnienie i zgorzkniałość. I to bynajmniej wcale nie dlatego, że jest trudniej, że coś boli i człowiek staje się coraz bardziej niedołężny. Myślę, że siła życia i motywacja kryją się w odniesieniu do nadprzyrodzoności, w wierze w Boga oraz w szczerym, pełnym miłości podejściu do bliźnich i samego siebie, a także do świata, w którym się żyje. W parafii, gdzie obecnie pracuję, żyje pan Alfred, Amerykanin polskiego pochodzenia. Ma 104 lata. Rok temu przychodziłem co miesiąc do niego z komunią św. Pewnego razu powiedział mi, że nie muszę już przychodzić więcej, gdyż będzie przychodził do kościoła. Czuje się lepiej, a dobrzy ludzie go przywiozą. I tak pan Alfred kilka razy w tygodniu bywa w kościele na mszy. Raz rzadziej, raz częściej, ale jest, kiedy tylko może. Spokojny, uśmiechnięty i mądry człowiek, którego aż chce się słuchać. To są naprawdę piękni ludzie, prawdziwi nauczyciele życia. Oby tylko nie znikali w zamkniętych przestrzeniach domów opieki tylko dlatego, że dla nikogo już nic nie znaczą. Ten chory świat potrzebuje takich świadków życia. Pani Emma zawstydza mnie, bo wiem, że swój wysiłek i modlitwę ofiarowała także za mnie i za mój świat. Nie ma cenniejszego daru. To nie „kropla w oceanie”, ale cały ocean ludzkiej miłości! W pomarańczowej kamizelce bezpieczeństwa, kapelusiku na głowie, z różańcem w ręku, idzie ciągnąc za sobą podróżny wózeczek. „Jeszcze kroczek” do przodu. Czy potrzebuję lepszej lekcji? ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.   fot.YouTube
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama