I pójdzie, nawet jeśli tylko jeden człowiek będzie chciał podjąć trud wędrowania do miejsca świętego, uświęconego modlitwą pokoleń. Przykładem jest pielgrzymowanie do Santiago de Compostela, do grobu apostoła Jakuba. Przeczytałem niedawno wpis pewnego księdza, który tak pisze o swoim Camino: „Kiedy 29 września 2012 roku kuśtykałem w stronę samolotu, miałem w głowie tylko jedną myśl – oby jak najdalej od Santiago. Nikt się temu nie dziwił. Nogi przypominały podziurawioną folię bąbelkową, mięśnie ledwo pozwalały utrzymać pozycję stojącą. Tamten Paweł, wtedy jeszcze kleryk, nie mógł przypuszczać, że przez następne 5 lat myśl o powrocie na szlak do grobu św. Jakuba będzie do niego wracać, najpierw cicho, a potem coraz głośniej. Wreszcie z postawy człowieka uciekającego z Santiago stał się marzycielem, śniącym o powrocie na ten szlak.” Myślę, że pod tym wyznaniem niejeden by się mógł podpisać. Jest w pielgrzymowaniu coś tajemniczego, szczególnego. To nie tradycja, to raczej wewnętrzna potrzeba, by ruszyć w drogę pomimo rożnych, może nawet obolałych fizycznie wspomnień.
Gdyby tym „czymś” miała być jedynie potrzeba zmierzenia się ze swoimi siłami fizycznymi, udowodnienie sobie i innym, że mogę to zrobić, byłoby to czymś zupełnie nieszczególnym. Są tacy, dla których pielgrzymka jest manifestacją wiary. Tak, jest nią ona w rzeczy samej, choć osobiście na chwilę obecną mam dość szczerze wszelkich manifestacji i ich kontr, organizowanych tu i ówdzie. Zwłaszcza w polskim kontekście różnic, wywołujących z dnia na dzień coraz większą nienawiść i niszczących jedność miedzy ludźmi. Do pielgrzymki zdecydowanie bardziej pasuje mi inne określenie – świadectwo. I tego właśnie potrzebuję ja sam i mam nadzieję, że także inni. Tego potrzebują ludzie, którzy idą obok mnie w pielgrzymce i ci, których przygodnie na drodze pielgrzymka mija i spotyka. Bardzo dziś potrzeba świadectwa, a ono musi być autentyczne, w przeciwnym razie byłoby jego zaprzeczeniem i kłamstwem. Tym „czymś” nie może być także jedynie potrzeba przeżycia czegoś nadzwyczajnego, jakiejś przygody, która wyrywa z monotonii szybko mijającego życia.
Początkiem pielgrzymowania jest najpierw decyzja o pójściu w kierunku Osoby Niestworzonego, Wszechmogącego i Nieuchwytnego. Ktoś, kto na pielgrzymce choć raz doświadczył tego, czym jest to spotkanie, już zawsze do tego będzie wracał. Ono wyzwala tęsknotę i głód, którego nie potrafią wyrazić słowa. W pielgrzymce może iść każdy, kto chce. Wystarczy uczciwie się zapisać i dołączyć do idących. Dlatego pielgrzymkę tworzą wszyscy, ludzie różni wiekiem, poglądami, intensywnością wiary. Mogą iść tacy, którym nie po drodze z kościołem na co dzień, ludzie rożnych poglądów i orientacji, także zupełnie niewierzący. Jeśli jednak pielgrzymka jest świadectwem braterstwa i jedności, stanie się miejscem spotkania, w którym człowiek odkrywa przede wszystkim to, że jest kochany. To uczucie oddala ból nóg, kaprysy pogody i poczucie bezsensu tego, co właśnie robię idąc, zamiast wypoczywać w domu czy w bardziej sprzyjających okresowi wakacyjnego urlopu miejscach. A jednak. Tu naprawdę można poczuć się kochanym, już od pierwszego uśmiechu siostry czy brata, idących obok. Nikt nie pyta mnie o to, kim jestem, jakie grzechy mam na sumieniu. Ludzie mówią sobie – „Dobrze, że Jesteś!”. I to jest zdanie, które elektryzuje swoim ciepłem i bezinteresownością, dodaje skrzydeł, pozytywnie nastraja i pozwala zapomnieć o wszystkim, co przytłacza. A kiedy już człowiek odkrywa, że jest akceptowany bez zadawania mu zbędnych pytań, dostrzega obok siebie innych i zaczyna przekazywać im dokładnie to samo, co dopiero przed chwilą otrzymał. Pierwsze rozmowy, nawiązanie relacji, która nierzadko rodzi trwające latami przyjaźnie i zakochania, kończące się decyzją o wspólnym życiu w małżeństwie, rodzinie. A nad tym wszystkim jest On, który kocha i o Którym na pielgrzymce prędzej, czy później ktoś opowie.
To jest to „coś”, albo raczej Ten „Ktoś”, dla czego i dla spotkania z Kim idzie się na pielgrzymkę. To jest ten często ukryty magnes, który przyciąga, niczym opiłki rozsypane drobno, by nie tylko zebrać je razem, ale na nowo połączyć w całość. To jest potrzeba, która powoduje, że chce się wracać na pielgrzymkowy szlak. Spotkałem wiele osób, które ze względu na wiek, choroby, bądź inne okoliczności, nie mogą więcej iść w pielgrzymce. Coś je jednak ciągnie tak bardzo, że nie wystarcza im livestreamowy przekaz, dojeżdżają na miejsca postoju, albo na zakończenie pielgrzymki, żeby znów móc poczuć coś z jej ducha. Doskonale ich rozumiem. Potrzebują na nowo tego doświadczenia, a także pielgrzymkowego świadectwa, klimatu braterstwa i jedności. On wzmacnia, daje poczucie wspólnoty i tego, że jesteśmy dla siebie ważni. I że dla Niego, Boga, tacy jesteśmy. Przypominają mi się z dawnych lat słowa piosenki: „Idziemy razem, trzymamy się za ręce, codziennie głębiej poznając Boży szlak. A kiedy miłość zakwitnie w sercach naszych, jakże cudowny wtedy jest ten świat”. I jeszcze w kolejnej zwrotce: „Nie widząc innych, zapatrzeni w siebie, spójrzcie na bliźnich, już najwyższy czas”.
Słowa mogą się wydawać banalne i proste, czy jednak nie oddają one tego, za czym tak bardzo tęsknimy? Za miłością, wspólnotą, jednością? Taką zwyczajną, która jest początkiem czegoś ważnego. Takiego świadectwa potrzeba, tak bardzo innego od wielu anty-świadectw, które spod rożnych szyldów wychodzą. Niech zatem pielgrzymka idzie. I niech jest jak coroczna „Pielgrzymka zaufania”, która idzie przez świat, rodząc pokój, zgodę i przyjaźń.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.Waldemar Deska/EPA/Shutterstock
Reklama