Joe Biden, były wiceprezydent i wieloletni senator, ogłosił w czwartek, że będzie ubiegał się o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Start Bidena w wyborach nie jest zaskoczeniem, ale jego kandydatura może być twardym orzechem do zgryzienia nie tylko dla Donalda Trumpa, ale również dla demokratów.
W czwartek, 25 kwietnia, Joe Biden oficjalnie ogłosił swój start w wyborach prezydenckich. Decyzja o kandydowaniu nie jest zaskoczeniem, wszak Biden nigdy nie ukrywał swoich prezydenckich ambicji. W prezydenckim wyścigu startował dwukrotnie, w roku 1988 i 2008, ale wycofywał się jeszcze przed prawyborami. Jego start w 2016 roku został odwołany z powodu śmierci syna, Beau Bidena, który zmarł na nowotwór mózgu.
Trump to anomalia
W nagraniu wideo, opublikowanym na Twitterze, Joe Biden ogłosił swój start w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, z miejsca atakując urzędującego prezydenta. "Wierzę, że historia spojrzy na cztery lata tego prezydenta i wszystko, za czym się opowiada, jako chwilową anomalię. Ale jeśli damy Donaldowi Trumpowi osiem lat w Białym Domu, fundamentalnie i na zawsze zmieni on charakter tego narodu, to kim jesteśmy, więc nie mogę stać z boku i patrzeć, jak to się dzieje" – powiedział Biden. „Podstawowe wartości naszego narodu, nasza pozycja w świecie, nasza demokracja, wszystko to, co sprawia, że Ameryka jest Ameryką – jest dziś na szali. Dlatego dzisiaj ogłaszam moją kandydaturę na prezydenta Stanów Zjednoczonych” – dodał.
Joe Biden nie przedstawił podczas zapowiedzi startu ani jednego punktu swojego programu wyborczego. Zamiast tego, dobitnie dał do zrozumienia, jakim wartościom i ideom się przeciwstawia, i z kim zamierza walczyć. Odwołał się do wydarzeń z Charlottesville w Wirginii, gdzie w 2017 roku starli się zwolennicy skrajnej prawicy – biali suprematyści, członkowie Ku Klux Klanu i Alt Right – oraz zwolennicy ruchów progresywnych i antyfaszystowskich. W idących ulicą Charlottesville antyfaszystów z rozpędem wjechał samochodem neofaszysta James Fields Jr., zabijając jedną z demonstrantek i raniąc kilkanaście osób.
Biden przypomniał te wydarzenia, by skupić się na słowach Donalda Trumpa, który bezpośrednio po ataku powiedział, że „po obydwu stronach byli bardzo przyzwoici ludzie”. „W ten sposób urzędujący prezydent postawił znak równości pomiędzy tymi, którzy szerzą nienawiść, a tymi, którzy się jej przeciwstawiają” – powiedział w czwartek Joe Biden. „Uczestniczymy w walce o duszę tego narodu” – dodał, nie pozostawiając wątpliwości, że to właśnie on zamierza poprowadzić do zwycięstwa jedną ze stron tej walki – liberałów sprzeciwiających się prawicowemu radykalizmowi.
Kto przekona młodzież?
W ten sposób Joe Biden „stanął na ubitej ziemi”, wypowiadając wojnę nie tylko Donaldowi Trumpowi, ale też jego żelaznemu elektoratowi, w skład którego wchodzą również ultraprawicowi radykałowie. Retoryka ta jest zapowiedzią chęci odebrania głosów bardziej progresywnym niż Biden demokratycznym kandydatom, takim jak Bernie Sanders i Elizabeth Warren. To prawdopodobnie Sanders będzie głównym przeciwnikiem Bidena w prawyborach. Nie sposób nie zauważyć w tym miejscu analogii z poprzednimi demokratycznymi prawyborami, podczas których Hillary Clinton pokonała Berniego Sandersa. Clinton reprezentowała polityczne elity i demokratyczne centrum, podobnie jak teraz Biden. Za Sandersem stanęła demokratyczna młoda lewica i nic nie zapowiada, aby i tym razem zamierzała odwrócić się od swojego kandydata.
Otwarcie antyradykalna retoryka, zawarta w wystąpieniu Bidena, może stanowić jedynie wstęp do zwrotu w kierunku haseł głoszonych przez lewicę i socjaldemokratę Sandersa, takich jak powszechna opieka zdrowotna, bezpłatna edukacja wyższa czy wyższe opodatkowanie najbogatszych Amerykanów. Jeśli młodzi uwierzą w tę ideologiczną woltę, Biden może przejąć głosy najbardziej progresywnych liberałów. Jeśli nie – Joe Biden wciąż może zbudować silny elektorat. Jako przedstawiciel umiarkowanego skrzydła demokratów może przyciągać wyborców niezależnych, a dzięki swojemu pochodzeniu z klasy pracującej, ma szanse odzyskać dla tej partii wyborców z przemysłowych stanów Środkowego Zachodu, których przejęcie było kluczem do wyborczego zwycięstwa Trumpa w 2016 roku. Dodajmy do tego wyborców latynoskich, których może przekonać proimigranckimi hasłami oraz swoim katolicyzmem. Ostateczna rozgrywka pomiędzy Bidenem a Trumpem, jeśli do niej dojdzie, opierać będzie się jednak głównie na emocjach towarzyszących wciąż rosnącej polaryzacji amerykańskiego społeczeństwa.
Wszystkie gafy Joe'a
Joe Biden jest bez wątpienia najbardziej doświadczonym ze wszystkich startujących w wyborach 2020 polityków. Przez dwie kadencje Baracka Obamy był wiceprezydentem, a przez sześć kadencji zasiadał w Senacie, będąc m.in. szefem wpływowej komisji spraw zagranicznych (dwukrotnie) oraz komisji sprawiedliwości. Biden jest zdolnym mówcą, znanym z inteligentnych puent i ciętego języka, co bez wątpienia będzie jego atutem w wyborczych debatach. Jego długa polityczna kariera nie obyła się jednak bez wpadek i gaf, których jego przeciwnicy, zarówno po liberalnej jak i konserwatywnej stronie, nie zawahają się użyć. Problemem dla Bidena może być przede wszystkim jego podeszły wiek – 76 lat. Jest co prawda o rok młodszy od Berniego Sandersa i o cztery lata starszy od Donalda Trumpa, ale w jego przypadku sondaże wskazują, że wiek ma znaczenie dla wyborców.
Przeszkodami w zdobyciu mandatu Partii Demokratycznej, a później ewentualnie prezydentury mogą okazać się ciągnące się za nim oskarżenia sprzed lat o molestowanie seksualne, poparcie dla wojny w Iraku w 2003 roku, skandal z plagiatem treści przemówienia, jakie wygłosił podczas swojej pierwszej kampanii prezydenckiej w 1988 roku, autorstwo ustawy z 1994, której wprowadzenie doprowadziło do podniesienia liczby osadzonych w amerykańskich więzieniach oraz bliskie związki ze światem finansjery. Za większość tych wpadek i skandali Joe Biden wielokrotnie przeprosił. Ostatni skandal, który w erze ruchu #MeToo może słono kosztować Bidena, dotyczy jego stylu bycia i zachowań wobec kobiet. W zeszłym miesiącu Biden tłumaczył się ze swojego zachowania wobec Lucy Flores, która opowiedziała dziennikarzom o incydencie z 2014 roku. Flores poczuła się niekomfortowo, kiedy Biden podczas wiecu wyborczego dotykał jej ramion i pocałował w szyję. Inne kobiety również zarzuciły Bidenowi, że przekroczył ich personalne granice i zachował się w sposób grubiański. Po tych oskarżeniach Joe Biden zapewnił, że w przyszłości będzie starał się być „bardziej uważny” i szanować prywatną przestrzeń wchodzących z nim w interakcje osób.
Witaj Senny Joe
76-letni Biden jest już 20. politykiem, który oficjalnie ogłosił ubieganie się o nominację prezydencką Partii Demokratycznej, ale z miejsca staje się jednym z głównych faworytów. W opublikowanym we wtorek sondażu Reutersa i instytutu Ipsos Biden uzyskał największe – 19-procentowe - poparcie wśród zwolenników demokratów oraz wyborców niezależnych. Jest zarazem jednym z dwóch kandydatów, obok lewicowego senatora Berniego Sandersa, który dostał dwucyfrowe poparcie.
Sondaż przeprowadzony przez Morning Consult/Politico w dniach 19-21 kwietnia wykazał, że Joe Biden wchodzi do wyborczego wyścigu z największym poparciem wśród wszystkich dotychczasowych kandydatów, włączając w to samego Trumpa. Gdyby wybory miały odbyć się dzisiaj, na Bidena zagłosowałoby 42, a na Trumpa 34 procent wyborców. Donald Trump zareagował na Twitterze pisząc: „Witaj w wyścigu Senny Joe. Mam nadzieję, że wystarczy ci inteligencji, aby przetrwać prawybory. Będą paskudne, bo zmierzysz się z ludźmi o chorych i szalonych poglądach. Jeśli wygrasz – do zobaczenia na starcie!”. Zdaniem ekspertów, w tym republikanów z najbliższego otoczenia Trumpa, Joe Biden jest dla Trumpa największym zagrożeniem w nadchodzących wyborach. Zanim jednak dojdzie do finałowego starcia, czeka nas bezwzględna i bez wątpienia ciekawa batalia wewnątrz Partii Demokratycznej. Po czwartkowej deklaracji Joe Bidena ta batalia właśnie się rozpoczęła.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
fot.Laurent Gillieron/EPA/REX/Shutterstock
Reklama