Zwykle jest tak, że jeśli ktoś decyduje się kłamać, robi to w jakimś konkretnym celu i uważa, że zatajenie prawdy może być w taki czy inny sposób korzystne. Ponadto kłamanie ma tylko wtedy jakikolwiek sens, gdy nie istnieją żadne oczywiste, łatwo osiągalne dane, które obnażają fałsz.
W związku z tym nikt nie mówi na przykład, że jest deszczowa pogoda, gdy za oknem świeci słońce, albo że Mt. Everest ma 2,5 tys.metrów wysokości. Oczywiście kłamać w takich przypadkach nadal można, tyle że nie ma to żadnego sensu. Wydaje się jednak, że nie przeszkadza to prezydentowi USA.
Przed kilkoma dniami Donald Trump oświadczył, że jego ojciec, Fred Trump urodził się w Niemczech i że pochodzi z „bardzo pięknego miejsca w tym kraju”. Niestety nazwy tego miejsca nie wymienił, co jest o tyle zrozumiałe, iż niczego takiego w domniemanym Vaterlandzie nie ma, jako że Fred urodził się w Nowym Jorku i spędził większość swojego życia właśnie tam, natomiast jego matka była rodowitą Szkotką. Ten oczywisty fałsz Trump wygłaszał wcześniej przy trzech innych okazjach. Nawet dziadek Trumpa technicznie rzecz biorąc nie urodził się w Niemczech, lecz w Królestwie Bawarii.
Szczerze mówiąc, nie widzę osobiście żadnego większego znaczenia w tym, gdzie urodził się ojciec 45. prezydenta USA. Mógł przyjść na świat w Estonii, Zanzibarze, na wyspach Hula Gula lub w karaibskiej krainie San Escobar. Nie jest to fakt, który w jakikolwiek sposób determinuje obecną prezydenturę, ani też nie definiuje osoby mieszkającej dziś w Białym Domu. W związku z tym powstaje dość oczywiste pytanie: jaki jest sens wielokrotnego powtarzania tego kłamstwa? Jaki jest zysk z fałszywych deklaracji bez znaczenia, których fałsz można wykazać przez szybkie „zgooglowanie” tematu?
Być może Trumpowi zależy na tym, by w niektórych okolicznościach podkreślać swoje europejskie pochodzenie. O swoich ojcu urodzonym w Niemczech wspomniał na przykład w czasie szczytu państw NATO w Brukseli, a zrobił to w obecności sekretarza generalnego sojuszu, Jensa Stoltenberga, który – jako rodowity Norweg i człowiek z pewnością obeznany z działaniem internetowych wyszukiwarek – zachował olimpijski spokój i nie parsknął śmiechem. Prezydent wspomniał też o swoim „niemieckim“ ojcu w czasie spotkania z kanclerz Angelą Merkel, która zapewne w duchu się cieszy, że Fred Trump nie przyszedł na świat w „bardzo pięknym miejscu” Niemiec.
Być może jednak chodzi tu o coś zupełnie innego. Dziennik „The Washington Post” od samego początku prezydentury Trumpa skrzętnie podlicza wszystkie wygłaszane przez niego kłamstwa. Na początku tego tygodnia rachunek ten wynosił 9451 łgarstw, co daje średnio 22 kłamstwa dziennie. Jest to imponujący wynik, który będzie bardzo trudny do pobicia przez jakiegokolwiek kolejnego prezydenta. Sugeruje on jednakowoż, iż prezydent popadł w tak przemożny nałóg łgarstwa, że przestał nad nim w jakikolwiek sposób panować i jest skłonny do kompletnego ignorowania zasadniczych reguł efektywnego kłamania. Być może zatem kiedyś się okaże, że zdaniem wodza Mt. Everest ledwie przerasta tatrzańskie Rysy.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.TOM BRENNER/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama