W ciągu zaledwie kilku dni prezydent Donald Trump odciął pomoc dla tych krajów Ameryki Środkowej, z których przybywa do USA najwięcej imigrantów, oraz zagroził zamknięciem całej południowej granicy z Meksykiem. W ten sposób prezydent uporczywie próbuje spełnić swoje wyborcze obietnice z 2016 roku, do których zaliczało się między innymi opanowanie zjawiska nielegalnej imigracji.
Składane w ostatnich dniach deklaracje Białego Domu znów zaostrzyły relacje USA z Meksykiem, na którym Waszyngton usiłuje wymóc renegocjację układów handlowych. Administracja zapowiedziała też przyspieszenie procesu rozmieszczania ok. 2000 funkcjonariuszy służb granicznych na południu i zwiększenie liczby osób odsyłanych do Meksyku, które próbowały starać się o azyl w USA. Szefowa Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Kirstjen Nielsen w opublikowanym oświadczeniu potwierdziła, że chodzi o działania wybiegające poza codzienną rutynę.
Sztuczny chaos?
Jeśli dołożymy do tego federalny Stan Zagrożenia, który pozwolił prezydentowi na rozbudowę ogrodzenia granicznego bez zgody Kongresu (nie udało się obalić prezydenckiego weta w tej sprawie), można by było spodziewać się, że wzdłuż Rio Grande zapanował prawdziwy imigracyjny armagedon. Nic takiego nie ma miejsca. Południowa granica przeżywała już duże większe kryzysy związane z napływem imigrantów. Tak było chociażby w latach 90. ubiegłego wieku i w pierwszej dekadzie obecnego stulecia, kiedy służby graniczne zatrzymywały corocznie ponad milion ludzi. Byli to najczęściej Meksykanie, którzy za wszelką cenę usiłowali unikać konktaktu ze służbami i przejść niepostrzeżenie przez granicę. Ilu przemknęło się bez zwracania uwagi, nigdy dokładnie się nie dowiemy. Statystyki mierzą tylko tych, którym się nie udało.
Tymczasem sytuacja się zmieniła. Obecnie “rekordowe” dane dotyczą jedynie liczby rodzin występujących o azyl na amerykańskiej granicy, a więc osób świadomie szukających kontaktu ze służbami granicznymi. Liczba osób łapanych na zielonej granicy znacznie się zmniejszyła. Tymczasem, według organizacji broniących imigrantów, administracja usiłuje stworzyć atmosferę totalnego chaosu i sytuacji wymykającej się spod kontroli.
Żądania Waszyngtonu
,,Kongres musi natychmiast zebrać się i zlikwidować luki w przepisach dotyczących Granicy! W przypadku braku działania Granica lub znaczące odcinki Granicy zostaną zamknięte. To jest Stan Zagrożenia!” – stwierdził na Twitterze prezydent w ostatnią środę. Wcześniej ostrzegał, że ośrodki dla imigrantów są wypełnione do ostatniego miejsca i że kolejnym krokiem powinno być zamknięcie granicy. I to nawet na dłuższy okres czasu. Taki ruch ma także umożliwić wstrzymanie przemytu narkotyków z Meksyku – uważa Trump. Waszyngton domaga się, żeby takie kraje jak Gwatemala, Honduras, czy Salwador powstrzymały ucieczkę swoich obywateli do Meksyku, a Meksykanie uszczelnili swoją południową granicę. W przeciwnym wypadku dojdzie do zamknięcia przejść granicznych po to, aby pracownicy federalni ruszyli na patrolowanie granicy na pustyni, “tam gdzie nie ma żadnego ogrodzenia”.
Pomagać, czy karać?
Pomysły Donalda Trumpa przyjmowane są co najmniej sceptycznie nawet przez samych republikanów na Kapitolu. Kongresman Michael McCaul z Teksasu, członek Komisji Spraw Zagranicznych ostrzegł otwarcie, że sam pomysł obcięcia pomocy dla krajów Ameryki Środkowej wywoła efekt odwrotny od pożądanego. Salwador, Gwatemala i Honduras są obecnie niestabilnymi krajami, w których rządzi przemoc, połączona z głodem i biedą. Dopóki taki stan będzie się utrzymywał, nie da się zapobiec masowym migracjom i tworzeniu się imigracyjnych “karawan” zmierzających przez Meksyk w stronę granicy z USA. Najlepszym sposobem są działania wzmacniające stabilizację, bezpieczeństwo i rozwój krajów generujących duże ruchy migracyjne. W podobnym duchu wypowiedział się także prezydent Meksyku Manuel Lopez Obrador, zwracając uwagę, że aby złagodzić kryzys imigracyjny, powinno się przede wszystkim promować rozwój ekonomiczny w tym regionie świata. Departament Stanu USA zdyskredytował jednak tę wypowiedź, oskarżając południowego sąsiada o bierność na własnych granicach.
Pieniądze na pomoc zagraniczną przyznaje Kongres, więc Trumpowi najprawdopodobniej nie uda się zablokować w całości ponad 500-milionowego pakietu pomocy dla trzech krajów Ameryki Środkowej. Ale administracja dysponuje możliwościami biernego sabotowania transferu przyznanych pieniędzy.
Kryzys na własne życzenie?
Przez ostatnie kilka dni Biały Dom robił wszystko aby przekonać opinię publiczną, że zupełnie serio traktuje swoją groźbę zamknięcia granicy. Mick Mulvaney, pełniący obowiązki szefa personelu Białego Domu, zapewniał, że musiałoby wydarzyć “coś dramatycznego”, aby prezydent zmienił swoje zdanie. Doradczyni Trumpa Kellyanne Conway zapewniała z kolei w “Fox News Sunday”, że jej szef nie blefuje. Ostrzeżenia Trumpa przyjęto bowiem z pewnym niedowierzaniem. Nie wiadomo, czy zamknięcie granicy mieści się w konstytucyjnych prerogatywach prezydenta. W najnowszej historii nigdy zresztą nie doszło do całkowitego zamknięcia południowej granicy. Po zamachach z 11 września 2001 roku, kiedy sytuacja wydawała się dużo poważniejsza niż obecnie, prezydent George W. Bush zdecydował się na zaostrzenie granicznych kontroli i sprawdzanie każdej osoby oraz pojazdu wpuszczanego do USA. Nawet taka decyzja spowodowała, że na granicach zaczęły się tworzyć gigantyczne kolejki.
Stephen Legomsky, były radca prawny U.S. Citizenship and Immigration Services uważa, że decyzja o zamknięciu wszystkich przejść granicznych podważałałaby kompetencje Kongresu, do którego należy ustalanie zasad polityki imigracyjnej. Politycy i ekonomiści twierdzą natomiast konsekwentnie, że proponowane rozwiązania nie wstrzymają napływu osób starających się o azyl w USA. Wykreują natomiast poważny kryzys ekonomiczny. Eksperci nie wahają się nawet użyć słowa “katastrofalny”.
1,7 mld dol. dziennie
Wystarczy choć raz przekroczyć południową granicę w Tijuanie, Mexicali, czy El Paso, aby zrozumieć, czym grozi Biały Dom. Wstrzymać nieprzerwany sznur setek tysięcy samochodów, furgonetek i ciężarówek płynący w obie strony wydaje się wręcz niemożliwością. Przez południową granicę przebiegają arterie komunikacyjne, kluczowe dla globalnej gospodarki. Meksyk jest dla Stanów Zjednoczonych trzecim co do wielkości partnerem handlowym z wymianą towarową sięgającą 611 miliardów dolarów rocznie (1,7 mld dol. dziennie). Dla Meksyku cios byłby jeszcze cięższy, bo USA są jego największym partnerem handlowym, a przez północną granicę przechodzi 80 proc. eksportu tego kraju.
Zatęsknimy za awokado?
Zamknięcie przejść granicznych amerykański konsument odczuje niemal z dnia na dzień. Wzrosną bowiem ceny żywności, a pewnych owoców czy warzyw może nawet zabraknąć. Staną zakłady samochodowe w USA, bazujące na częściach produkowanych za południową granicą. Bez wątpienia też rząd federalny zostanie zalany lawiną pozwów ze strony liczących straty przedsiębiorców. “Na początek bardzo szybko wzrosną ceny. Potem w ciągu kilku dni zaczną się zwolnienia. To na pewno nie przysłuży się wzmocnieniu bezpieczeństwa na granicy” – uważa Lance Jungmeyer, prezes Fresh Produce Association of the Americas z Nogales w Arizonie.
Według amerykańskiego Departamentu Rolnictwa prawie połowa warzyw i 40 procent owoców sprowadzanych do USA stanowią produkty z Meksyku. Eksperci obliczyli już, że np. zapasy awokado skończyłyby się już po trzech tygodniach. Podobnie byłoby z innymi produktami. “Jeśli chcesz wywołać kryzys ekonomiczny, to na pewno zamknięcie granicy jest dobrym sposobem” – uważa Gerry Schwebel, wiceprezes ds. międzynarodowych IBC Bank z Laredo.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu: Przejście graniczne San Ysidro (Tijuana, Meksyk)
fot.MARIA DE LA LUZ ASCENCIO/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama