Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 25 listopada 2024 21:50
Reklama KD Market

Chybione sojusze

No to się porobiło. Burmistrzem Chicago zostanie Afroamerykanka, a możliwe, że do tego lesbijka. Do drugiej tury wyborów przeszły Lori Lightfoot i Toni Preckwinkle, a duża część Polonii zbladła i obwieściła na Facebooku, że miarka się przebrała i pora wyprowadzić się z Chicago. Dokąd? Ano, pewnie w bardziej białe rejony. Abstrahując od tego, że Polonia generalnie na amerykańskie wybory nie chodzi, co ma proste przełożenie na fakt, że nikt się z Polonią specjalnie nie liczy, myślę że czas na refleksję na temat zawierania sojuszy. Może jeszcze nie jest za późno, może jeszcze nie spaliliśmy wszystkich mostów, a nawet da się zbudować nowe. Moim skromnym zdaniem, choć nie mam złudzeń, że ktokolwiek się z nim liczy, jako grupa etniczna mamy wyjątkowy talent do dokonywania nietrafnych wyborów. Zazwyczaj łasimy się bogatych białych republikanów, którzy mówiąc delikatnie – traktują nas z wesołą pobłażliwością. Doprawdy smutno patrzeć, jak merdamy ogonkiem do cynicznych plutokratów, a w zamian dostajemy uścisk ręki i kilka obietnic niewartych funta kłaków. Z tymi ludźmi łączy nas tak naprawdę bardzo niewiele, najwyżej poziom pigmentu w skórze. Bo ani kultura, ani religia, ani przynależność klasowa. Po prostu chcielibyśmy być tacy jak oni. Kupujemy dom na przedmieściach, czarnego lexusa i perłowego mercedesa dla żony i wydaje nam się, że w ten sposób zaczynamy przynależeć. Przejmujemy ich retorykę, naśladujemy ich luz, małpujemy akcent. Przy egzaminie na obywatelstwo zmieniamy imiona, a czasem i nazwiska. Stajemy się bardziej amerykańscy niż Amerykanie, gotowi ruszyć do budowy muru na granicy choćby dziś, głośno protestujemy przeciwko nielegalnym imigrantom, nawet przeciwko naszym rodakom. Imponuje nam władza, pieniądze i układy. Podczepiamy się, jak do kolejki ciągnącej za rzepkę, pod przywileje bogatych białych. W końcu w naszych mercedesach czy choćby hondach wyglądamy jak oni. Z daleka i dopóki nie otworzymy ust. Wtedy nasza iluzoryczna biała amerykańska tożsamość wali się, jak domek z kart. A przecież pod każdym względem bliżej nam do mniejszości etnicznych. Na Boga, sami jesteśmy mniejszością etniczną! Co by się stało, gdybyśmy zamiast podlizywać się gardzącym nami białym bogaczom, poszukali sojuszy z ludźmi, z którymi dla odmiany wiele nas łączy? Z Latynosami mamy wspólną religię, pracowitość, absurdalne poczucie humoru i umiłowanie dobrej zabawy. A przede wszystkim imigrancką tożsamość, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami. Mało? Ja myślę, że wystarczająco, żeby usiąść do stołu, jak równy z równym. Ale żeby to zrobić, musielibyśmy zawiesić na kołku nasze poczucie wyższości. Nasze narodowe ego. Jeszcze lepszym pomysłem jest sojusz z Afroamerykanami (w tym momencie większość Polonii przestaje czytać ten felieton). Z nimi łączy nas jeszcze więcej. Jak to? Już tłumaczę. Sto lat temu Polacy w Chicago mieszkali w trzech głównych skupiskach, z których dwa znajdowały się na południu Chicago. Polacy nie byli traktowani na równi z białymi, ale jako pół-biali ludzie drugiej kategorii. Byli przedstawiani jako niebezpieczni i impulsywni przestępcy, których niepotrzebnie wpuszcza się do Ameryki. W każdej z etnicznych polskich enklaw panowała bieda i warunki życia urągające ludzkiej godności. Słynny chicagowski socjolog Frederick Thrasher w swoim dziele „The Gang”, w 1927 roku pisał, że „większość z 1300 gangów działających w Chicago, to gangi polskie”. Przestępczość, alkoholizm i rosnąca demoralizacja młodzieży w polskich dzielnicach były efektem biedy, słabej edukacji i marnych życiowych perspektyw. Brzmi znajomo? No właśnie, minęło sto lat, a w tych samych dzielnicach, z dokładnie tymi samymi problemami borykają się Afroamerykanie. My wyszliśmy z getta, ale zamiast przekuć ten fakt na naszą korzyść i poszukać politycznego przymierza z czarnoskórymi mieszkańcami Chicago, z lubością zapominamy o własnej przeszłości i jesteśmy pierwsi, żeby demonizować ludzi, którzy sto lat później „chodzą w naszych butach”. A wystarczyłoby wyciągnąć rękę i powiedzieć – wiemy, rozumiemy, byliśmy tam, chcemy pomóc. I jako biali, którzy byli kiedyś uciskaną grupą, stworzyli sojusz, na którym możemy tylko wygrać. Tyle, że to się nie wydarzy. Grzegorz Dziedzic rocznik 1974, urodzony w Lublinie tarnowiak. Człowiek wielu talentów i kilku zawodów, m.in. płytkarz, terapeuta uzależnień i dziennikarz. W Stanach Zjednoczonych od 18 lat. Od 2014 r. kieruje w “Dzienniku Związkowym” sekcją miejską. Pasjonat Chicago i historii chicagowskiej Polonii. Obecnie pracuje nad kryminałem historycznym, którego akcja dzieje się w polskim Chicago.   fot.pxhere.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama