Środowe przesłuchanie przed komisją Kongresu byłego prawnika Donalda Trumpa, Michaela Cohena, można interpretować na wiele sposobów. Można też wierzyć lub nie wierzyć jego słowom, bo wątpliwości dotyczące jego wiarygodności są całkowicie zrozumiałe. Jednak to, w jaki sposób Cohen był indagowany, daje bardzo wiele do myślenia.
Świadek zjawił się przed obliczem komisji z kilkoma dokumentami obciążającymi Trumpa i potwierdzającymi, że to, co mówi, jest przynajmniej po części zgodne z prawdą. Pytania ze strony posłów Partii Demokratycznej dotyczyły zarówno tych dokumentów, jak i wielu innych oskarżeń pod adresem prezydenta, wysuwanych przez Cohena. Jednak ich republikańscy koledzy nie byli takimi drobnostkami zainteresowani.
W trakcie wielogodzinnego przesłuchania żaden z republikańskich członków komisji nie zadał choćby jednego pytania, które miałoby jakikolwiek związek z tym, o czym mówił Cohen. Natomiast wszyscy z nich powtarzali w kółko, że świadkowi nie można wierzyć, gdyż jest podłym krzywoprzysiężcą, skazańcem i oszustem. Nie musieli ciągle o tym mówić, bo sam Cohen przyznaje, że w przeszłości kłamał, by chronić Trumpa, a to, że został skazany na trzy lata więzienia, też nie jest tajemnicą.
Wydawało się, iż republikanów w ogóle nie obchodzi to, że istnieje prawdopodobieństwo, że prezydent kraju być może dopuścił się czynów kryminalnych, i że często działa w sposób moralnie naganny i nieuczciwy. Nie obchodzi ich to, iż być może zmierzamy w kierunku poważnego kryzysu konstytucyjnego. Uznali, że ich naczelnym zadaniem jest obrona prezydenta wszelkimi dostępnymi środkami, a nie dochodzenie prawdy.
Być może to, co powiedział Cohen, jest w jakiś sposób wypaczone, przesadzone lub wprost nieprawdziwe. Jednak celem tego przesłuchania nie miało być zniszczenie jego wiarygodności, która i tak jest mocno nadszarpnięta, lecz uważne przysłuchanie się jego zeznaniom i wyciągnięcie z nich odpowiednich wniosków dotyczących Trumpa. Pytania ze strony republikanów ani przez moment nie dotyczyły osoby prezydenta, którego nazwisko ani razu nie padło z ich ust. Żaden z nich nie próbował też w żaden sposób bronić prezydenta lub kwestionować tez Cohena. Wytworzyła się w ten sposób kuriozalna sytuacja, w której świadek opowiadał szokujące rzeczy o obecnym lokatorze Białego Domu, a republikańscy członkowie komisji zachowywali się tak, jakby niczego nie słyszeli, jakby w całej tej sprawie chodziło wyłącznie o podkreślenie, że Cohen jest kompletnie przegranym facetem, który powinien siedzieć cicho, a nie zawracać głowy Kongresowi. Wydawało się wręcz, że republikanie nie tyle nie wierzyli w słowa świadka, co panicznie bali się, że mogą się one okazać prawdziwe.
Cohen w trakcie swoich zeznań nazwał Trumpa rasistą, kanciarzem i oszustem. Są to mocne słowa. Trzeba by zapytać co bardziej krewkich indagujących go przed komisją ludzi, czy przypadkiem w duchu sami doskonale nie wiedzą o tym, że prezydent zdradza niezwykle niepokojące cechy charakteru.
W roku 1973 w Waszyngtonie doszło do sensacyjnych zeznań Johna Deana, doradcy prawnego Białego Domu za czasów prezydentury Richarda Nixona, który po raz pierwszy potwierdził bezpośredni udział prezydenta w wydarzeniach związanych z aferą Watergate. W przeciwieństwie do Cohena, na swoje przesłuchanie Dean nie stawił się z żadnymi dokumentami potwierdzającymi jego słowa, ponieważ takowych po prostu nie miał. Mimo to, członkowie ówczesnej komisji senackiej potraktowali jego zeznania niezwykle serio, a ich prawdziwość została potem potwierdzona przez nagrania magnetofonowe sporządzone w Białym Domu. Dziś jednak żyjemy w innych czasach – nawet świadek z dowodami na piśmie jest tylko i wyłącznie złoczyńcą.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
Reklama