Dawno już amerykańskie media nie pisały i nie mówiły tyle o imigrantach i przygotowywanych zmianach w procedurach, mogącym uniemożliwić pozostanie w USA osobom, które całkowicie legalnie skorzystały z pewnych form pomocy społecznej. Ale frontalny atak dotyczy nie tylko osób, które – według nowej interpretacji – mogą być uznane za “obciążenie dla społeczeństwa”.
Lista grzechów głównych…
Niewątpliwie wejście w życie tzw. public charge rule może mieć najpoważniejsze skutki ze wszystkich zmian w systemie imigracyjnym, wprowadzonych podczas obecnej prezydentury.
Według przepisów wykonawczych obowiązujących od 1999 roku, za “obciążenie dla społeczeństwa” czyli właśnie public charge uważa się duże prawdopodobieństwo, że cudzoziemiec stanie się zasadniczo uzależniony od pomocy rządu. Na krótkiej liście tego typu świadczeń znalazły się: cash assistance (popularnie nazywany welfare), Supplementary Security Income (SSI) dla niepełnosprawnych lub pomoc dla pacjentów domów spokojnej starości lub klinik psychiatrycznych. Przy takiej interpretacji przepisów, odsetek imigrantów, którym z powodu możliwości, czy rzeczywistego stwarzania “obciążenia” dla systemu pomocy społecznej był niewielki. Tym bardziej, że już w 1996 roku Kongres odciął cudzoziemców od dostępu do welfare, SSI i Medicaid (oprócz pierwszej pomocy). Prawo do korzystania z pełnych świadczeń społecznych utrzymali wówczas jedynie legalni rezydenci posiadający zielone karty od co najmniej pięciu lat, czyli osoby które na dobrą sprawę mogły się już ubiegać o obywatelstwo. Kongres zobowiązał też cudzoziemców, starających się o zieloną kartę, do znalezienia sponsora – pracodawcy lub członka rodziny.
… i nowych grzechów kardynalnych
Nowe propozycje zapisane na 447 stronach dokumentu poddanego właśnie konsultacjom społecznym mogą negatywnie dotknąć nawet 400 tysięcy osób rocznie.
Doug Rand, jeden z najbliższych doradców Białego Domu za czasów Baracka Obamy, zwraca uwagę, że obecna polityka Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego zmienia interpretację prawa stosowaną od ponad stulecia. Obecnie administracja ma zamiar odmawiać przyznawania prawa stałego pobytu lub wiz tymczasowych osobom, które kiedykolwiek w przyszłości mogłyby stać się beneficjentami różnych programów opieki społecznej.
Do tej pory media w USA skupiały się przede wszystkim na wyliczaniu tych form pomocy, które miały dyskwalifikować petentów. Były to: pomoc żywnościowa (food stamps), federalna pomoc mieszkaniowa, Medicaid, czy Medicare Part D. Ale w nowej interpretacji przepisów skorzystanie z tych programów jest zaledwie jednym z kilkunastu negatywnych czynników świadczących o “obciążeniu dla społeczeństwa”. Do pozostałych należą – wiek (poniżej 18 lub powyżej 61 lat), uwarunkowania medyczne, brak pieniędzy na leczenie schorzeń, nieposiadanie ubezpieczenia medycznego (prywatnego oczywiście), posiadanie dużej liczby dzieci, zobowiązań finansowych, brak historii zatrudnienia, średniego lub wyższego wykształcenia, brak znajomości angielskiego, posiadanie złej historii kredytowej lub “słabego” sponsora, który zdaniem urzędników nie byłby w stanie utrzymać cudzoziemca w przypadku trudnej sytuacji życiowej. Lista rozlała się nawet na prawdopodobieństwo popełnienia kardynalnego “grzechu” w przyszłości.
Imigrancie, podaj FICO
W tej chwili przyjście na interview do US Citizenship and Immigration Services w wyciągiem dotyczącym własnej historii kredytowej, może być uznane za nadgorliwość. Za kilka miesięcy może stać się regułą. Brak historii kredytowej (jej wyrobienie zajmuje średnio od 3 do 6 miesięcy), albo wynik FICO, czyli wskaźnik wiarygodności poniżej 670 punktów – co uważa się za granicę “dobrej” historii kredytowej – ma nie dyskwalifikować automatycznie wnioskodawcy, ale może być jednym z czynników wpływających na podjęcie decyzji odmownej.
Co oznaczać będą wszystkie te zmiany? Na przykład obywatelom USA trudniej będzie sprowadzić do kraju własnych rodziców, bo trudno im będzie wypełnić wszystkie kryteria. To samo dotyczy sprowadzania małżonków.
Tylko dla bogatych
Jedynym sposobem na ucieczkę spod “topora” powyższej listy jest posiadanie dochodów przekraczających 250 proc. federalnego poziomu ubóstwa. W przypadku małżeństwa jest to 41150 dolarów rocznie, a dla pięcioosobowej rodziny – dochód w wysokości 73550 dolarów. Jak wiemy, nie każda rodzina w USA może poszczycić się takim dochodem. Firma Boundless, prowadzona przez Douga Randa, szacuje, że restrykcyjne wprowadzanie nowych przepisów może spowodować odrzucenie połowy podań o przyznanie zielonej karty na podstawie małżeństwa. Oznaczałoby to, że około 200 tysięcy par rocznie zostanie zmuszonych do opuszczenia terytorium USA, lub nie zostanie wpuszczonych do Stanów i pozostanie za granicą.
Departament Bezpieczeństwa Krajowego, który jest odpowiedzialny za procedury imigracyjne wewnątrz USA, chce także, aby nowe przepisy wdrożył u siebie Departament Stanu, odpowiedzialny za przyznawanie wiz w placówkach konsularnych Stanów Zjednoczonych. Może to wpłynąć na zwiększenie odsetka odmów wydawanych wiz, także w Polsce. Co to oznacza dla naszych nadziei na zniesienie obowiązku wizowego dla obywateli RP – nie trzeba nikomu tłumaczyć. Wskaźnik odmów wiz zbliżający się do magicznego progu 3 proc., po którym wpuszczą nas do Visa Waiwer Program, może znów odbić w górę.
Liczy się czas
Warto jednak pamiętać, że na razie w przepisach nic się jeszcze nie zmieniło. Wejdą w życie najwcześniej w przyszłym roku. Na razie trwa 60-dniowy okres konsultacji społecznych, potem przyjdzie pora na czas analiz i implementacji, co zwykle zabiera długie miesiące, zwykle co najmniej pół roku. Co nie oznacza, że do tego czasu urzędnicy imigracyjni nie zaczną ostrzej egzekwować obecnie obowiązujących przepisów.
Cel obecnej polityki Białego Domu jest oczywisty – ograniczenie legalnej imigracji i przyzwolenie na osiedlanie się w USA osób, które byłyby w stanie szybko zasilić klasę średnią. Mimo druzgocącej krytyki, administracja przedłużyła też do grudnia program EB-5, nazywany także “wizą dla milionerów”, pozwalający na literalne kupienie sobie zielonej karty za sumę 1 miliona lub nawet 500 tysięcy dolarów. Teoretycznie nagradzał on prawem stałego pobytu osoby inwestujące w USA i tworzące nowe miejsca pracy. W praktyce stał się przedmiotem manipulacji, zwłaszcza ze strony zagranicznych deweloperów i inwestorów nieruchomościowych. Co więcej – jak zeznał w Kongresie dyrektor USCIS Lee Francis Cissna (ten sam, który usunął z misji swojej agencji zapis, że Stany Zjednoczone są “krajem imigrantów”), tylko w ciągu minionych 5 lat z EB-5 skorzystało 19 osób mogących stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Nic więc dziwnego, że tak wpływowi republikanie, jak przewodniczący Komisji Legislacyjnej Izby Reprezentantów Bob Goodlatte czy senator Chuck Grassley, opowiadają się za gruntowną reformą programu. Na razie jednak wizy dla milionerów zostają, a po wyborach wola zmian może znacząco opaść.
W okowach populizmu
Media krytyczne wobec obecnej administracji zwracają uwagę na zasadnicze niekonsekwencje antyimigracyjnej retoryki. Zakładanie, że każdy dolar wydany na imigranta jest automatycznie dolarem odebranym rdzennemu Amerykaninowi – to czysty populizm. Imigranci pracują, płacą podatki, a co więcej – statystycznie są bardziej przedsiębiorczy od reszty populacji. Czyli – proporcjonalnie tworzą więcej miejsc pracy, zatrudniając też obywateli USA.
Inny demagogiczny i nie podparty twardymi argumentami atak przypuszczono na program loterii wizowych, który wielu Polakom otworzył drzwi do USA. Tymczasem według raportu Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, loterie wizowe stanowią otwarte drzwi dla terrorystów i przestępców. Według słów prezydenta Trumpa wygłoszonych w orędziu o stanie państwa, zwycięzców loterii losuje się “bez brania pod uwagę ich umiejętności, wykształcenia lub bezpieczeństwa narodowego”. Tak jakby prezydent nie wiedział lub nie pamiętał, że wszyscy “loteryjni” muszą legitymować się co najmniej średnim wykształceniem lub konkretnym zawodem, oraz przejść wszystkie kontrole dotyczące przeszłości kryminalnej, bezpieczeństwa i stanu zdrowia. Dokładnie tak samo, jak wszyscy inni kandydaci na stałych imigrantów. Libertariański think tank Cato Institute obliczył, że zwycięzcy loterii wizowych są odpowiedzialni za śmierć 8 spośród 3037 amerykańskich ofiar zagranicznych terrorystów od 1975. Jest to oczywiście o osiem osób za dużo, ale czy to wystarczający argument, aby zamykać program, z którego korzysta rocznie 50 tys. osób, marzących o spełnieniu własnego snu o Ameryce? Ten sam Cato Institute przytacza też liczby świadczące o tym, że dwie grupy najmocniej atakowane przez Trumpa – nielegalni imigranci oraz zwycięzcy loterii - popełniają proporcjonalnie mniej przestępstw niż osoby urodzone w USA. Podobne populistyczne argumenty dotyczą nieograniczonej “imigracji łańcuchowej” członków rodzin. W rzeczywistości liczba wiz dla dalszych krewnych jest mocno reglamentowana, a kolejki sięgają długich lat. O atakach na tzw. dreamersów nie warto tu już nawet wspominać.
Mniej imigrantów, niższa emerytura?
Media finansowe nie bez przyczyny zwracają uwagę na potencjalnie negatywne skutki zaostrzania polityki imigracyjnej. Jednym z ważniejszych zagrożeń jest bezpieczeństwo naszego systemu emerytalnego, który według prognoz załamie się w 2034 roku. Zależność jest prosta – im mniej młodych, pracujących i płacących składki na Social Security imigrantów, tym bliższy kryzys finansowy systemu opartego na solidarności społecznej. Społeczeństwo amerykańskie starzeje się w szybkim tempie, w miarę jak w wiek emerytalny wchodzą kolejne roczniki powojennego wyżu demograficznego. W rezultacie na każdego emeryta przypada statystycznie mniej pracowników płacących składki.
Eksperci twierdzą, że Stanom Zjednoczonym potrzebny jest stały przyrost liczby imigrantów. Tymczasem polityka Białego Domu zmierza w przeciwnym kierunku. Od początku prezydentury Donalda Trumpa, liczba zatwierdzonych wniosków o zielone karty zmniejszyła się o 9 proc. Według obliczeń University of California w San Diego, tylko jedna decyzja prezydenta – o wstrzymaniu programu Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA) może zubożyć składki na Social Security o 40 miliardów dolarów w ciągu 10 lat. Około 800 tysięcy tzw. dreamersów, czyli uczestników DACA to ludzie młodzi, którzy będą łożyć na system emerytalny przez kolejne kilkadziesiąt lat.
Kto żyw – do USCIS
Od początku prezydentury Trumpa strach przed zaostrzeniem procedur skutkuje wzrostem liczby wniosków do USCIS, zarówno o naturalizację, jak i o przyznanie zielonej karty. W przypadku petycji rodzinnych liczba wniosków zwiększyła się od 2012 roku aż o 38 proc. Rezultatem jest wzrost opóźnień w rozpatrywaniu spraw. Według oficjalnych danych, w latach 2014-16 czas rozpatrywania wniosku na podstawie petycji I-130 (zielona karta dla członka rodziny) udało się skrócić z 6,8 miesiąca do równo pół roku. Potem było już tylko gorzej. W 2017 roku trzeba było czekać średnio 7,7 miesiąca, a w pierwszej połowie 2018 r. – już 9,6 miesiąca. W przypadku osób wypełniających petycję I-485 czas ten niemal się podwoił – z 5,7 miesiąca w 2014 roku do 10,9 miesiąca obecnie.
Rzecznik U.S. Citizenship and Immigration Services Michael Bars broni się argumentem, że w tym czasie w USCIS zwiększono zatrudnienie i przesunięto pracowników do rozpatrywania spiętrzających się spraw. Niewiele to jednak pomogło. Czeka się coraz dłużej i nic nie zapowiada przerwania tego trendu. Tak będzie się działo aż do wejścia w życie zaostrzonych procedur. Albo do momentu rezygnacji ze strategii zastraszania imigrantów.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.EUGENE GARCIA/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama