Mieliśmy już dzieci oddzielane od rodzin, zero marginesu na błędy w formularzach imigracyjnych, odbieranie obywatelstwa i zielonych kart, „naloty” w miejscach pracy. Wydawało się, że w wojnie prowadzonej przez administrację z imigrantami niewiele już może nas zaskoczyć. A jednak….
Termin z księżyca
Adwokaci imigracyjni utrzymują, że administracja zaczęła rozsyłać ich klientom wezwania do sądu na… fikcyjne terminy rozpraw. W rezultacie imigranci pojawiają się w sądach tylko po to, aby dowiedzieć się, że ich sprawa nie zostanie w danym dniu rozpatrzona. Biorąc pod uwagę, że sądy imigracyjne i bez tego są przeciążone, stanowi to dodatkowy kłopot także dla wymiaru sprawiedliwości.
Praktyki takie odnotowywane są od miesiąca przede wszystkim w takich stanach jak Teksas czy Kalifornia. Ale także w innych stanach – w takich wielkich miastach jak Los Angeles, San Diego, Chicago, Atlanta czy Miami.
Ani Departament Bezpieczeństwa Krajowego (DHS), ani Departament Sprawiedliwości nie udzieliły klarownych wyjaśnień na temat zasadności takich praktyk. Dlaczego więc urzędnicy wyznaczają fikcyjne daty? Według obrońców imigrantów mają one na celu dostosowanie procedur do czerwcowego orzeczenia Sądu Najwyższego. W sprawie Pereira v. Sessions sąd orzekł, że dla wszczęcia procedury deportacyjnej konieczne jest wyznaczenie daty i miejsca rozprawy sądowej. Więc aby wyrzucić kogoś z kraju trzeba mu wyznaczyć jakiś termin spotkania z Temidą.
Jeszcze większy bałagan
Organizacje proimigracyjne, w tym New York Immigration Coalition, rozważają zaskarżenie obecnie stosowanych praktyk, polegających na podawaniu fikcyjnych terminów rozpraw tylko po to, aby jak najszybciej wszcząć procedury deportacyjne. Kevin Solis, rzecznik proimigracyjnej grupy DREAM Team Los Angeles mówi wręcz o pogardzie służb federalnych dla obowiązującego prawa.
Na razie Immigration and Customs Enforcement (ICE) i inne agencje odmawiają oficjalnego komentarza w tej sprawie. Wielu prawników zwraca jednak uwagę, że wyznaczanie fikcyjnych dat przesłuchań podważa prawo imigrantów do uczciwego procesu. A i tak – jak twierdzą organizacje broniące praw człowieka – większość imigrantów stających przed sądami deportacyjnymi nie posiada odpowiedniej reprezentacji prawnej i ma trudności z dotarciem do adwokatów pracujących pro bono. Na domiar złego prokurator generalny Jeff Sessions wstrzymał w kwietniu Legal Orientation Program, który oferował doradztwo dla imigrantów za pośrednictwem Vera Institute of Justice. Stanowiło to nie tylko pomoc dla podsądnych, ale w wymierny sposób usprawniało funkcjonowanie całego systemu. Dzięki konsultacjom rozprawy trwały krócej, a imigranci rozumieli toczący się wokół nich proces. A sądy funkcjonowały sprawniej.
Ostatnia praktyka polegająca na podawaniu nieprawdziwych dat rozpraw z pewnością nie ułatwi funkcjonowania sądów imigracyjnych, choć administracja zapewnia, że robi wszystko, aby jak najszybciej rozpatrywać sprawy. Nie bardzo to wychodzi, bo w porównaniu z początkiem prezydentury Trumpa liczba spraw w sądach imigracyjnych zwiększyła się o 38 procent. Tłumy ludzi pojawiających się w sądach, aby dowiedzieć się, że nie mają rozprawy, tylko zwiększają chaos.
Nowy szturm na granice
O tyleż samo, bo też o 38 proc. zwiększyła się także tylko w ubiegłym miesiącu liczba zatrzymywanych rodzin na granicy meksykańskiej, próbujących dostać się do USA. W sierpniu zatrzymano 13 tys. rodzin, podczas gdy miesiąc wcześniej – tylko 9 tys. Skąd taka różnica? Adwokaci imigracyjni wiążą to z odstąpieniem przez administrację od polityki „zera tolerancji” dla przekraczających nielegalnie granicę, co skutkowało kontrowersyjną praktyką oddzielania rodzin od dzieci.
Władze federalne mówią o konieczności uszczelnienia prawnego systemu, ale trudno przypuszczać, aby znów zaczęły rozdzielać matki od dzieci. Ten proceder wywołał zbyt duże oburzenie na całym świecie. Porównywano go do praktyk reżimów totalitarnych. Adwokaci zachodzą więc w głowę, jaki będzie następny ruch służb granicznych.
Deportacja z Meksyku za… dolary
Determinacja administracji, aby powstrzymać nielegalną imigrację z południa, dosięgła już kieszeni podatników. Jeszcze niedawno prezydent domagał się od Meksyku, aby ten zapłacił za budowę muru granicznego. Teraz chce jednak płacić temu krajowi za powstrzymywanie nielegalnej imigracji do USA. W informacji przesłanej do Kongresu administracja przyznaje, iż chce wykorzystać pieniądze przeznaczone na pomoc międzynarodową, aby pomóc Meksykowi w deportowaniu tamtejszych nielegalnych imigrantów. Uzasadnienie jest proste – nieudokumentowani cudzoziemcy, najczęściej z krajów Ameryki Środkowej, próbują przejechać przez Meksyk, aby dostać się do USA. Amerykanie chcą więc zapłacić za transport kołowy lub lotniczy osób zatrzymywanych jeszcze na terytorium południowego sąsiada. Na razie przeznaczono na ten cel 20 milionów dolarów, ale suma ta może znacznie wzrosnąć, bo w federalnej kasie znajdują się wciąż 3 miliardy dolarów przeznaczonych na pomoc zagraniczną. Tych pieniędzy zapewnie nie da się już wydać na stabilizację sytuacji w Syrii, czy szkoły w Pakistanie, dlaczego więc nie przeznaczyć ich na deportacje z Meksyku? Pieniądze zostaną przekazane z budżetu Departamentu Stanu do Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, a ten ostatni wyśle je do Meksyku. Oprócz tego ICE poprosił o dodatkowy miliard dolarów na utrzymywanie ośrodków odosobnienia dla zatrzymywanych na granicy.
Przeciw takim manewrom protestują demokraci, ale znajdują się oni w mniejszości. „Nie powinniśmy płacić innym krajom za wykonywanie za nas brudnej roboty” – protestuje Ali Noorani z National Immigration Forum. Najwyraźniej jednak my, podatnicy, płacimy. I to z pewnością nie są ostatnie dolary, jakie wydamy na ten cel.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.ICE.gov
Reklama