Położenie kresu strzelaninom w Chicago jest jedną z najważniejszych kwestii – jeśli nie priorytetem – w kampanii na burmistrza i może też wpłynąć na wyniki listopadowych wyborów na gubernatora. Dziesięciu kandydatów na najwyższy w Wietrznym Mieście urząd przedstawiło propozycje dotyczące zmniejszenia przemocy w Chicago. Na forum publicznej debaty powróciła też sprawa ewentualnych patroli wojskowych na ulicach miasta.
Po fatalnym weekendzie 4-5 sierpnia z rekordową liczbą rannych i zabitych w strzelaninach na południu i zachodzie miasta, ubiegający się o reelekcję burmistrz Rahm Emanuel apelował ze łzami w oczach przed telewizyjnymi kamerami, aby afroamerykańska społeczność wskazała policji sprawców morderstw. Równocześnie Emanuel zgodził się z rywalami wyborczymi, że inwestowanie w podupadłe gospodarczo rejony miasta jest jednym z ważnych czynników zapobiegających przestępczości.
Jednak były szef chicagowskiej policji Garry McCarthy (zwolniony przez Emanuela z pracy) uważa, że obecny burmistrz nie tylko za mało robi w kierunku rewitalizacji ubogich rejonów o największej przestępczości, ale wręcz przyczynia się do ich regresu. Według McCarthy’ego kardynalnym błędem popełnionym przez Emanuela było zamknięcie szkół i klinik zdrowia psychicznego w zacofanych ekonomicznie i najbardziej niespokojnych dzielnicach miasta. Jak twierdzi McCarthy, konieczne jest ponowne otwarcie placówek opieki nad chorymi psychicznie i uruchomienie usług socjalnych, bo to przyczyniłoby się do redukcji przestępczości.
Również Lori Lightfoot, była asystent prokuratora federalnego i była członkini chicagowskiej rady policji, zarzuca Emanuelowi złą politykę społeczną z nadmierną koncentracją inwestycji w śródmieściu przy traktowaniu po macoszemu ubogich peryferii miasta. Na przykład, jej zdaniem, ratusz powinien raczej przeznaczyć 10 mln dol. na rozwój afroamerykańskich dzielnic, zamiast budować w centrum nowe bulwary nad rzeką.
Były dyrektor szkoły i pedagog Troy LaRaviere docenia wagę bodźców ekonomicznych w formie inwestowania i miejsc pracy, ale wskazuje też na konieczność dobrej edukacji. Zarzuca, że południe i zachód miasta są nie tylko ignorowane przez lokalne władze, ale są ofiarą aktywnego prześladowania, ekonomicznej eksploatacji oraz umyślnego blokowania inwestycji i rozwoju.
Afroamerykański milioner Willie Wilson, gdyby został burmistrzem, przetransferowałby wielomilionowe nakłady na wielkie projekty do ubogich dzielnic. Drastycznym przykładem jest, według Wilsona, rozbudowa O’Hare kosztem 8 mld dol., dlatego proponuje przeznaczenie części tej kwoty na utworzenie miejsc pracy i na kontrakty w podupadłych gospodarczo dzielnicach.
Były szef chicagowskiego szkolnictwa Paul Vallas zwiększyłby siły policyjne na ulicach miasta i liczbę detektywów rozwiązujących sprawy morderstw. Gdyby sprawcy zabójstw nie pozostawali na wolności, tylko byli surowo karani, zmniejszyłaby się przemoc w Chicago – uważa Vallas i wskazuje, że w Chicago finalizowanych jest tylko około 17 proc. dochodzeń w sprawach zabójstw, podczas gdy w Nowym Jorku i Los Angeles od 60 do 70 procent.
Sekretarz sądu okręgowego powiatu Cook Dorothy Brown walczyłaby z przestępczością poprzez reformę wymiaru sprawiedliwości oraz eliminowanie brutalności policji.
Działacz społeczny Ja’Mal Green domaga się funduszy na programy socjalne, szczególnie dla dzieci i młodzieży, a także fachowej pomocy dla chorych psychicznie i pracy dla bezrobotnych.
Informatyk biznesman Neal Sales Griffin chce większych nakładów finansowych na sprawdzone programy walki z przestępczością, takie jak Violence Interrupters oraz Ceasefire. Uważa też, że konieczne jest zacieśnienie współpracy mieszkańców z policją, by świadkowie czuli się bezpiecznie składając zeznania na temat tego, co się dzieje w najbliższej okolicy.
Najmniej znany kandydat na burmistrza, adwokat Jon Kozlar na swojej stronie internetowej komunikuje wyborcom, że bezpieczeństwo miasta i mieszkańców jest dla niego priorytetem. Zapewnia, że jako lider miasta będzie blisko współpracował z chicagowską policją i zachęcał stróżów porządku do bliższych kontaktów z mieszkańcami w ramach programu CAPS.
Po każdej drastycznej w skutkach fali przemocy w Chicago powraca jak bumerang kwestia, czy porządku na ulicach miasta powinna pilnować gwardia narodowa Illinois. I za każdym razem kolejne administracje miasta i stanu zgodnie zaprzeczają i przekonują, że Chicago nie potrzebuje ingerencji wojska. Również tym razem gubernator i burmistrz, choć każdy z innej partii, są zgodni w tej kwestii. Republikański gubernator Bruce Rauner kategorycznie wykluczył skierowanie żołnierzy do najbardziej niebezpiecznych dzielnic Chicago, bo według niego nie do tego została powołana gwardia narodowa. Z tą opinią zgodził się całkowicie demokratyczny burmistrz Chicago Rahm Emanuel, który jak echo powtórzył za Raunerem, że celem gwardii narodowej nie jest utrzymywanie porządku na ulicach miasta.
Nadzwyczajna zgodność opinii obu przywódców, tak republikanina, jak i demokraty, zmusza do myślenia i prowokuje teorie spiskowe, zaś obserwatorzy polityczni prognozują, że obu politykom za brak akcji sprawiedliwość wymierzą wyborcy. Przypomnijmy, że Rauner ubiega się o reelekcję w tym roku, a Emanuel w przyszłym.
Alicja Otap
[email protected]
fot._vikram/Flickr/Stephen Z/Wikipedia
Reklama