Ostatnie wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa, podobnie jak przygotowywane przez podlegające mu urzędy nowe przepisy nie pozostawiają wątpliwości – jednym z głównych celów obecnej administracji jest ograniczenie imigracji. Nie tylko nielegalnej.
W mijającym tygodniu Biały Dom znów zaczął ostro domagać się przyjęcia reformy imigracyjnej, oczywiście w kształcie odpowiadającym prezydentowi. Ale z wprowadzanych tylnymi drzwiami praktyk wynika, że prezydentowi chodzi nie tylko o zatrzymanie i usunięcie z USA nielegalnych imigrantów, ale także ograniczenie liczby tych, którzy dostają się do Ameryki zgodnie z obowiązującymi procedurami.
Precz z loteriami
Donald Trump – jak zwykle za pośrednictwem Twittera – przez trzy dni z rzędu żądał wprowadzenia szybkich zmian w prawie imigracyjnym. Nazwał obowiązujący system “pośmiewiskiem dla całego świata, z najgorszymi rozwiązaniami prawnymi na całym globie”.
Oprócz budowy muru granicznego prezydent Trump domagał się wprowadzenia innych rozwiązań, radykalnie zmieniających obecnie obowiązujące prawo imigracyjne. “Trzeba zrobić porządek z loteriami (wizowymi – przyp. JT), polityką łapania i wypuszczania na wolność oraz wprowadzić system oparty na kryteriach merytorycznych. Ochrońmy ICE oraz inne służby i zacznijmy szybciej budować mur (graniczny)” – napisał na Twitterze Trump.
Budżet za reformę
Prezydent zagroził też demokratom, że w przypadku braku ich głosów za ustawą wzmacniającą bezpieczeństwo granic (czytaj: przyznającą fundusze na budowę muru na granicy), doprowadzi do kryzysu budżetowego i zamknięcia rządu federalnego. “To byłaby bardzo mała cena do zapłacenia” – stwierdził prezydent.
Dlaczego pogroził właśnie demokratom? Bo bez wsparcia lewej części sceny politycznej przyjęcie przez Kongres szerokiej reformy jest niemożliwe. Wskazuje na to zwykła arytmetyka, tym bardziej, że najbardziej konserwatywne skrzydło republikanów twardo opowiada się przeciwko jakiejkolwiek formie “amnestii”, w tym także uregulowania ostatecznego statusu Dreamersów, czyli młodych ludzi korzystających z programu DACA (Deferred Action on Childhood Arrival). A prezydent już kilka razy obiecywał, że nie zostawi tej grupy zupełnie na lodzie, choć potem, równie często z tego się wycofywał. Przypomnijmy, że chodzi o osoby, które w USA znalazły się jeszcze jako dzieci i często są doskonale zasymilowane.
Ostatnie prezydenckie wpisy na Twitterze to powrót do retoryki, którą już znamy z wcześniejszych wypowiedzi Trumpa, choćby wobec nielegalnych imigrantów. “Powiedzmy ludziom ‘wynocha’, tak aby musieli wyjechać, w podobny sposób, w jaki wyrzucilibyśmy ich, gdyby stanęli na naszym trawniku” – pisał prezydent na Twitterze na początku lipca. Była to reakcja na czerwcowe niepowodzenia, kiedy to w izbie niższej Kongresu przepadły dwie propozycje legislacyjne spełniające postulat prezydenta, aby przeznaczyć 25 miliardów dolarów na budowę muru granicznego.
Odprawianie z kwitkiem
Niezależnie od wojny wypowiedzianej nielegalnym imigrantom i nawoływań do budowy muru, administracja wydaje się ograniczać imigrację także innymi metodami – poprzez utrudnianie procedur pozwalających na ubieganie się o stały pobyt w USA. Latem tego roku wszedł w życie nowy przepis, dający agentom U.S. Citizenship and Immigration Services (USCIS) prawo do arbitralnego oddalenia spraw lub wydania decyzji odmownej w toczących się sprawach imigracyjnych, bez konieczności wystawienia jednego z dwóch dokumentów – Request for Evidence (RFE) lub Notice of Intent to Deny (NOID). Ta niewielka i pozornie tylko techniczna zmiana w procedurze, która wejdzie w życie 11 września 2018 roku, może oznaczać zasadniczą zmianę w rozpatrywaniu podań imigracyjnych.
Bez marginesu na błąd
Do tej pory agenci imigracyjni mieli prawo wydania decyzji odmownych tylko wtedy, gdy zostały już wyczerpane wszystkie możliwości dostarczenia dowodów i dokumentacji wspierających podanie. W związku z tym urzędnicy wydawali jeden ze wspomnianych wyżej z dokumentów (NOID lub RFE), stwarzając petentom możliwość uzupełnienia tzw. “papierologii”. Tego rodzaju polityka przynosiła kandydatom na legalnych imigrantów wymierne korzyści – unikali oni wypełniania wniosków od nowa i uiszczania coraz wyższych opłat pobieranych za rozpatrzenie petycji imigracyjnej. Teraz nie będą mieli drugiej szansy. Według wielu prawników imigracyjnych, mamy więc do czynienia ze swoistą polityką “zera tolerancji”, tym razem wobec kandydatów na legalnych imigrantów. Stosowane w sposób konsekwentny procedury mogą oznaczać karanie osób za zwykłe pomyłki, czy działania wynikające z niezrozumienia obowiązujących w USA przepisów.
Sądowe batalie
Niewykluczone więc, że o legalności zaplanowanych na wrzesień zmian rozstrzygną sądy, które ostatnio nie bywały przychylne dla Donalda Trumpa. Tak jak choćby w ostatnią środę, kiedy federalny sąd apelacyjny zanegował rozporządzenie wykonawcze prezydenta, ograniczające przekazywanie dotacji dla tzw. “miast-sanktuariów”. Stosunkiem głosów 2:1 gremium orzekło, że Biały Dom wykroczył w tym przypadku poza swoje prerogatywy. Przypomnijmy, że obecna administracja od początku dążyła do finansowego karania tych miast, w których lokalna policja nie współpracowała w pełni z władzami imigracyjnymi. Według Donalda Trumpa, taka strategia doprowadziła do tego, że wielu groźnych przestępców mogło cieszyć się wolnością. Argumentacja władz lokalnych była dokładnie odwrotna – dzięki temu, że imigranckie społeczności nie obawiają się, że policjant zawiadomi władze imigracyjne, znika lęk przed deportacjami, a tym samym chętniej współpracują one z miejscową policją.
Po upalnym lecie – gorąca jesień
Niezależnie od sądowych potyczek, dotyczących także uczestników programu DACA i statusu osób zatrzymywanych na granicach, czeka nas gorąca polityczna jesień z debatą nt. imigracji w tle. Paul Ryan, przewodniczący Izby Reprezentantów, spodziewa się twardej politycznej batalii z Białym Domem, choć uważa, że pieniądze na zabezpieczenie południowej granicy w końcu się znajdą. Trzeba pamiętać, że stanowisko wielu kongresmanów z prawej strony sceny politycznej nie pokrywa się z tym, co mówi i robi Donald Trump. Nie bez powodu Komisja Sprawiedliwości Izby Reprezentantów prowadzi przesłuchania w sprawie niesławnej polityki “zera tolerancji” wobec nielegalnych imigrantów, która doprowadziła do zabierania dzieci rodzicom oskarżanym o przekroczenie granicy USA.
Także przywódca republikańskiej większości w Senacie, Mitch McConnell nie jest optymistą w sprawie szybkiego rozstrzygnięcia konfliktu na osi Biały Dom – Kapitol. Jego zdaniem spór o znalezienie pieniędzy na budowę kontrowersyjnego muru na granicy USA-Meksyk może przeciągnąć się na okres po 30 września br., a więc na czas nowego roku budżetowego. To może rzeczywiście oznaczać “zamknięcie” rządu federalnego, czyli okres, kiedy państwo będzie wykonywać jedynie swoje podstawowe czynności, bo na pełne funkcjonowanie wszystkich agencji nie będzie przydzielonych pieniędzy.
Zamknięcie rządu mogłoby się okazać bardzo niebezpieczną polityczną grą. 1 października, czyli początek nowego roku budżetowego, dzieli do daty listopadowych wyborów zaledwie pięć tygodni. Nie wiadomo dziś, którą z partii “ukaraliby” w większym stopniu wyborcy za budżetowy paraliż. Prezydent powinien więc mieć świadomość, że igra z bronią, która może w końcowym efekcie okazać się obosieczna.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.Michael Nelson/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama