O współpracy pomiędzy Szkołą Główną Handlową a chicagowskimi uniwersytetami, kartelizacji i monopolach, szansach na światowy krach gospodarczy oraz korzyściach płynących z protekcjonizmu, z prof. Jackiem Prokopem rozmawia Grzegorz Dziedzic.
Grzegorz Dziedzic: – Panie profesorze, czemu zawdzięczamy Pańską wizytę w Chicago?
Prof. Jacek Prokop: – Najdłużej współpracującym ze Szkołą Główną Handlową w Warszawie partnerem w Chicago jest Northeastern Illinois University. Moim celem było odwiedzenie tej uczelni i podjęcie rozmów na temat poszerzenia współpracy, która już teraz jest bardzo dobra. Pojawiają się nowe możliwości dotyczące współpracy dydaktycznej i naukowej. Rozmawiałem o nich z nową prezydent Uniwersytetu Northeastern Illinois. Z Uniwersytetem mamy program wymiany studenckiej. Studenci z Chicago mogą wyjechać na jakiś czas do Polski i studiować na SGH. Podpisaliśmy także podobną umowę z chicagowskim Uniwersytetem Loyola i na naszej uczelni gościmy też studentów tego uniwersytetu. Z kolei studenci SGH regularnie przyjeżdżają studiować, przez jeden lub dwa semestry, na chicagowskich uniwersytetach. Wracają ze Stanów z jak najlepszymi wrażeniami.
Szkoła Główna Handlowa jest od wielu lat najlepszą uczelnią ekonomiczną w Polsce. W ostatnich latach coraz popularniejsze wśród młodych Polaków mieszkających w USA jest studiowanie w Polsce. Czy SGH ma dla nich jakąś ofertę?
– Mamy taką ofertę i to bardzo szeroką. Zajęcia prowadzimy zarówno w języku polskim, jak i po angielsku. Praktycznie każdy oferowany przedmiot można studiować w języku angielskim, więc nie istnieje bariera językowa dla osób, które nie władają biegle językiem polskim. Natomiast dla osób, które chcą studiować po polsku i doszlifować ten język, oferujemy kursy językowe i pomoc lektorów. Mamy kilka kierunków, które w całości można studiować po polsku lub po angielsku, a nawet łączyć przedmioty w języku angielskim i polskim. Oferujemy też szkołę letnią. Zajęcia trwają przez dwa tygodnie i biorą w nich udział studenci z całego świata. To świetna okazja do poszerzenia wiedzy i zdobycia certyfikatów uznawanych przez nasze partnerskie uczelnie w USA, a przy okazji do poznania Warszawy i odwiedzenia innych pięknych miejsc w Polsce.
Podczas Pańskiego pobytu w Chicago wygłosił Pan wykład na Uniwersytecie Northeastern Illinois. Czego on dotyczył?
– Przedstawiłem wykład na temat karteli, skierowany do studentów i pracowników uczelni, zainteresowanych mikroekonomią, czyli dziedziną, w której się specjalizuję. Zaprezentowałem wyniki moich długoletnich badań nad teoriami powstawania karteli oraz wskazałem na możliwości wykorzystania tych teorii w polityce antymonopolowej. Monopole i kartelizacja rynków to poważne problemy współczesnego świata, w którym dominują globalne firmy. Ponieważ tych dużych firm jest stosunkowo niewiele, łatwiej jest im monopolizować rynek. Jest to szkodliwe dla konsumentów, ale i dla całej gospodarki.
Sprecyzujmy pojęcie kartelu, bo przeciętnemu czytelnikowi ten termin kojarzy się z narkotykowymi baronami z Ameryki Środkowej.
– W ekonomii przez kartel rozumiemy zachowania i porozumienia firm w zakresie cen, podziału rynku bądź innych ważnych strategicznych decyzji, takich jak wprowadzenie na rynek nowych produktów lub technologii. Do tego dochodzi kontrolowanie cen poprzez ograniczanie podaży.
Pozwoli Pan, że opowiem o swoim ostatnim doświadczeniu. Niedawno zmieniłem w domu operatora Internetu i telewizji kablowej. Porzuciłem jedną dużą firmę i zacząłem korzystać z usług innej, równie dużej. Te dwie firmy podzieliły pomiędzy siebie rynek, ale oferują usługi na dość niskim poziomie, szczególnie jeśli chodzi o obsługę klienta. Jestem w kropce i najchętniej zrezygnowałbym z usług obydwu tych firm, ale nie mam alternatywnych wyborów. Jestem w kropce.
– W ekonomii nazywamy to oligopolem. Niestety dzieje się tak, że jeśli w danej branży działa niewiele firm, to nie muszą się one między sobą komunikować, by oferować klientom podobne serwisy po podobnych cenach. Łatwo im obserwować, co robi konkurencja. Dla konsumenta nie ma praktycznie żadnej różnicy, którą firmę wybierze. Określam to jako tzw. kartel dorozumiany. Firmy dzielą się rynkiem, ale de facto nie łamią prawa antymonopolowego. Żeby złamać to prawo, musi istnieć dowód, że umówiły się one między sobą. Ale nie muszą tego robić, wystarczy że wzajemnie obserwują swoje poczynania. Moja teoria mówi, że jeśli w danej branży, na przykład na rynku dostawców Internetu, działa nie więcej niż pięć firm, to są one w kartelu. Gdyby było ich więcej, choćby sześć, możliwość powstania kartelu maleje, a konsumenci byliby w o wiele lepszej sytuacji. Jednym z zaleceń dla polityki gospodarczej jest zatem stworzenie warunków do funkcjonowania większej liczby firm w danej gałęzi. Umożliwi to większą konkurencję i złamie monopol.
Czy jest to jeszcze w ogóle możliwe? Weźmy choćby amerykański Walmart, który swoją ekspansją praktycznie uniemożliwił funkcjonowanie małych rodzinnych sklepów.
– Z podobnym problemem borykamy się w Polsce. Wielkie sieci handlowe bardzo się rozwinęły, a ich sklepy istnieją na prawie każdym osiedlu. Mniejsze rodzinne sklepy nie są w stanie utrzymać się na rynku. Problem jest poważny, bo z dużą siecią jest w stanie konkurować tylko inna duża sieć. Jeśli tych sieci jest niewiele, powstaje kartel. Jeśli jest to jedna sieć, jak wspomniany Walmart, mamy do czynienia z monopolem. Moim zdaniem taka sytuacja łamie prawo antymonopolowe, ale prawdą jest, że dużą rolę w interpretacji prawa odgrywają prawnicy i sędziowie. Nieuznawanie dominujących firm za monopolistów to także zasługa sprawnego lobbingu. Z punktu widzenia ekonomisty, działalność takich firm jak Walmart jest monopolem.
Zajmuje się Pan teoriami dotyczącymi karteli, monopolizacją i teorią gier. To złożone koncepcje ekonomiczne. W jaki sposób przekładają się one na codzienne życie i funkcjonowanie przeciętnego Kowalskiego?
– Rzeczywiście, teorie te, zwłaszcza przedstawione w sposób sformalizowany, mogą dla nieobeznanego z ekonomią człowieka wyglądać dość abstrakcyjnie. Natomiast konkluzje i wnioski skonstruowane na bazie tych teorii są bardzo praktyczne. O jednym z nich, dotyczącym przełamywania kartelizacji rynków, już mówiłem. Dzięki tym wnioskom, agencje rządowe, zajmujące się regulacją rynków i polityką gospodarczą, dostają wyraźny sygnał, aby tworzyć dogodne warunki polityczne i gospodarcze dla powstawania większej liczby konkurujących ze sobą firm. Ważny jest również wniosek płynący dla konsumentów, którzy sami mogą pomóc w przełamaniu karteli i monopoli. Jednym z przykładów jest sytuacja na rynku telefonii mobilnej w Polsce. Jeszcze przed dwudziestu laty mieliśmy trzech głównych operatorów telefonii komórkowej. W pewnym momencie pojawił się nowy gracz, który wyrósł na równorzędnego operatora. To właśnie konsumenci „zagłosowali” swoimi pieniędzmi i umocnili pozycję nowego operatora na rynku. Powiedzmy, że w chwili obecnej istnieje kilku innych mniejszych operatorów, którzy mają jedynie kilka procent udziału w rynku. Konsumenci mogliby przepisać się do nich i pomóc im zaistnieć. W ciągu kilku lat mielibyśmy sześć lub więcej firm oferujących te same usługi, a w rezultacie każda z nich zmuszona byłaby poprawić ofertę. Im więcej firm, tym szczęśliwszy konsument.
Proszę pozwolić, że z mikroekonomii przejdę do sfery makroekonomicznej. Administracja Donalda Trumpa na krytykę odpowiada często stwierdzeniem, że mamy w USA świetne wyniki ekonomiczne. Czy amerykańska gospodarka rzeczywiście jest w tak dobrym stanie, jak twierdzi prezydent?
– Amerykańskie firmy to gracze globalni, a ich dominacja w wielu branżach i gałęziach światowej gospodarki jest bardzo istotna. Jeśli spojrzymy na liczbę patentów rejestrowanych w USA, to jest ona imponująca. Wydaje mi się, że firmy amerykańskie na światowym rynku radzą sobie dobrze, choć oczywiście muszą liczyć się z firmami z innych krajów, w ostatnich latach przede wszystkim z konkurencją chińską. Ale również z firmami indyjskimi, a także pochodzącymi z mniejszych krajów, takich jak Korea Południowa, Hongkong, czy nawet Wietnam. Sytuacja w skali globalnej rozwija się dynamicznie i trudno przewidzieć, które z firm przetrwają i staną się mocniejsze, a które czekają trudności. Historia pokazuje, że wiele firm amerykańskich, które powstały sto lat temu, nadal istnieje i cieszy się świetną renomą. Gospodarka amerykańska wciąż ma ogromny potencjał.
Czy wywoływanie wojen celnych z Chinami i Unią Europejską może być groźne dla przeciętnego amerykańskiego konsumenta?
– To problem bardzo szeroki. Ekonomiści od setek lat twierdzą, że wolny handel to najlepsze, co może się przydarzyć światowej gospodarce. Rzeczywiście, świat od lat szedł w kierunku wolnego rynku, niwelując bariery handlowe, rugując cła. Istnieją jednak w ekonomii teorie, które negują takie liberalne podejście. Mówią one o tym, że dla niektórych krajów, w pewnych okresach ich istnienia może być lepiej nie być w obszarze wolnego handlu, lecz dokonać pewnej protekcji rynku i ochronić własną gospodarkę. Zdarzało się to choćby w przypadkach rozwijania nowych gałęzi przemysłu. Rząd, który pomoże firmom w swoim kraju umocnić daną branżę, w efekcie może zyskać. Dobrym przykładem takich działań była Korea Południowa i tzw. tygrysy azjatyckie. Kraje te objęły ochroną kilka gałęzi przemysłu i pozwoliły im się rozwinąć aż do momentu, gdy firmy te nie potrzebowały już pomocy państwa i były w stanie samodzielnie rozwijać się i konkurować. Być może rynek amerykański potrzebuje w tym momencie protekcjonizmu rządowego. Może on wystąpić przez jakiś czas, umocni firmy amerykańskie w kraju, a następnie USA ponownie otworzą się na rynki globalne. Taka ochrona rodzimych firm może przyczynić się do wzrostu cen. Ale jednocześnie protekcjonizm pomoże wzmocnić przemysł i rynek pracy. To przełoży się na wyższe dochody i obieg gospodarczy się zamknie.
Czy Pańskim zdaniem protekcjonizm gospodarczy jest szansą dla takich miast jak Chicago, które rozwinęły się na skutek industrializacji, a podupadają przez globalizację i przenoszenie produkcji za granicę? Czy Chicago ma szansę złapać drugi oddech?
– Sądzę, że rozwój przemysłu będzie postępował, ale to nie będzie już taki przemysł jak kiedyś. Nastąpi pewna transformacja, ponieważ już powstały i wciąż powstają nowe rodzaje technologii i gałęzie przemysłu. Potrzebny jest czas, by kolejne pokolenia pracowników wykształciły się w kierunku nowych potrzeb gospodarczych. W pewnym zakresie niektóre gałęzie tradycyjnego przemysłu mogą wrócić, ale pojawią się też nowe. Pozwolą one zdobyć pracę nowym pokoleniom i wprowadzą nowe standardy. Czyli zamiast na produkcję stali postawimy na sztuczną inteligencję i robotykę, choć trzeba pamiętać, że do wyprodukowania robota, w jakimś zakresie, potrzebna będzie także stal. Obecnie w Ameryce ogromną rolę odgrywa modernizacja infrastruktury. Pamiętajmy, że wiele dróg, autostrad i mostów powstało w latach 60. XX wieku. Teraz wymagają remontów i renowacji. Bez przemysłu ciężkiego, bez stali i cementu, ta modernizacja jest niemożliwa. Stany Zjednoczone muszą mieć własne zaplecze przemysłowe i wspierać lokalną produkcję.
Umiesz liczyć, licz na siebie?
– Na pewno tak, choć nie twierdzę, że zamykanie się i izolacja są dobre. Ważne jest, aby znaleźć równowagę pomiędzy własnym zapleczem i współpracą międzynarodową. Pamiętajmy, że brak międzynarodowej współpracy gospodarczej prowadzi do konfliktów politycznych. Przypomnijmy sobie lata 30. ubiegłego wieku w Europie. Konkurencja pomiędzy Trzecią Rzeszą a choćby Polską, a w efekcie wojna gospodarcza, doprowadziła do tragicznych skutków. Dlatego współpraca gospodarcza, kulturalna i na różnych poziomach społecznych jest bardzo istotna. Oczywiście należy interes własnego kraju stawiać na pierwszym miejscu, ale trzeba postępować ostrożnie i nie zapominać, że chcemy żyć we wspólnocie międzynarodowej w warunkach pokojowych.
Czy w najbliższych latach spełnią się przepowiednie pesymistów wieszczących kolejny światowy kryzys?
– Kryzysy w gospodarce opartej na prywatnej własności są nieuniknione. Rolą państwa jest im zapobiegać, a gdy już nadejdą, pomagać przedsiębiorcom wyjść z tych kryzysów. Podejście do polityki gospodarczej może wynikać z różnych przekonań, zarówno konsumentów jak i przedsiębiorców. Teoria makroekonomii, odpowiedzialna za politykę gospodarczą w skali kraju i świata, niestety ma wiele mankamentów. Makroekonomia opiera się na przekonaniach, które niejednokrotnie doprowadzają do spóźnionych reakcji na kryzys. Następuje zjawisko samospełniającej się przepowiedni. Jednak mimo pesymistycznych przepowiedni, dotychczasowe kryzysy nigdy nie były aż tak głębokie, aby doprowadzić do upadku całych gospodarek. Kryzysy są jednak nieuniknione, bo nie mamy gospodarki centralnie planowanej, a swoboda gospodarcza pomaga w rozwoju. Wierzę, że zbiorowa mądrość pomoże wypracować konsensus i uchroni świat przed krachem. Apokaliptyczne wizje są najczęściej sposobem na zaistnienie dla ich twórców. Ja zalecam stoicyzm i rozwagę.
Dziękuję za rozmowę.
[email protected]
Jacek Prokop
Doktor habilitowany, profesor nadzwyczajny Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Pracował w Stanach Zjednoczonych, jako adiunkt na Uniwersytecie Northwestern w Evanston oraz jako wykładowca na Virginia Polytechnic Institute and State University w Blacksburg, w Virginii, gdzie zdobył tytuł doktora nauk ekonomicznych. Z SGH jest związany od 1984 roku, a od 2016 r. pełni funkcję prorektora ds. współpracy z zagranicą. Kieruje także Kolegium Gospodarki Światowej przy Katedrze Ekonomii SGH. Jego zainteresowania badawcze obejmują mikroekonomię, organizację przemysłową, fuzje i przejęcia oraz monopole i kartele. Autor wielu prac naukowych i projektów badawczych. Zawodowo związany również z biznesem.
Reklama