Zaczęło się od hasztagu “AbolishICE”. I nagle jeden z milionów znaczników na Twitterze stał się politycznym hasłem, które będzie rozbrzmiewać głośno przez całe polityczne lato.
Trudno spodziewać się aby Immigration and Customs Enforcement (ICE) uległo likwidacji, ale federalna służba wykonująca różne zadania stała się dla niektórych środowisk synonimem bezduszności i bezzasadnej opresji. Ten stereotyp zostanie wykorzystany przede wszystkim w jednym celu. Nie, nie chodzi tu o jakąś rozsądną reformę imigracyjną. Chodzi o nasze głosy.
Od zera tolerancji do zaorania ICE
Ogłoszenie kilkanaście tygodni temu przez Departament Sprawiedliwości polityki “zera tolerancji” wobec nielegalnych imigrantów otworzyło prawdziwą puszkę Pandory. Przekraczających nielegalnie granicę zaczęto masowo oskarżać o wykroczenia (misdemeanor), a konieczność przetrzymania dorosłych osób z zarzutami do sądowego procesu doprowadziła do rozdzielania rodzin i odbierania dzieci rodzicom. Prezydent co prawda zakończył tę praktykę rozporządzeniem wykonawczym, ale mleko się już rozlało – służby imigracyjne znalazły się na cenzurowanym. I są dziś odsądzane od czci i wiary, choćby dlatego, że nie śledzą losów już rozłączonych dzieci.
Dla lewej strony sceny politycznej i środowisk proimigracyjnych proceder rozdzielania rodzin na granicy okazał się znakomitą amunicją do ostrzału administracji. ICE zaczęto porównywać do opresyjnych służb funkcjonujących w systemach totalitarnych i coraz głośniej domagać się likwidacji całej formacji. Radykalne hasło podjęli przede wszystkim demokraci. Do rozwiązania agencji i jej “zaorania” wezwali między innymi senatorowie Elizabeth Warren, Kirsten Gillebrand i Kamala Harris. “Czas ICE się skończył” – oświadczył burmistrz Nowego Jorku Bill de Blasio. Co radykalniejsi demokraci i inni lewicowi działacze szybko wpisali sobie ten postulat do swoich programów. Tylko niewielu, tak jak przywódca demokratycznej mniejszości w Senacie Chuck Schumer głośno przypominają, że mimo krytyki, ICE wypełnia zadania potrzebne dla normalnego funkcjonowania państwa.
Prezydent Donald Trump zdecydowanie poparł podległą mu służbę. “Oni są twardsi i mądrzejsi od tych elementów kryminalnych, które dzięki złemu prawu imigracyjnemu dostają się do naszego kraju” – napisał na Twitterze. I przypomniał o słynnym latynoamerykańskim gangu MS-13, który w latach 80. wsławił się szczególnie brutalnymi przestępstwami w USA. "Demokraci chcą, aby takich ludzi zostawiać w spokoju" – grzmiał na Twitterze prezydent. Jeśli widzimy tu powielanie stereotypów na temat nielegalnych imigrantów jako godnych potępienia kryminalistów, handlarzy narkotyków, czy wręcz gwałcicieli, to także nie przypadek. W mediach, przede wszystkim społecznościowych, toczy się wojna o rząd dusz.
PR-owy koszmar ICE
Wizerunkowi ICE nie pomogła także głośna afera związana z osobą Raphaela A. Sancheza. Były radca prawny tej instytucji przyznał się przed sądem do tego, że wyrabiał w bankach karty kredytowe i otrzymywał kredyty, wykorzystując dane osób, które miały być deportowane. Dodatkowo, dopisywał do swojego zeznania podatkowego dane imigrantów, jako osób pozostających na jego utrzymaniu.
Nie było to trudne, bo nosi nazwisko jeszcze popularniejsze w Ameryce Łacińskiej od polskiego Nowaka. Dostęp do danych osobowych miał niemal nieograniczony, bo nadzorował procedury deportacyjne w kilku stanach. To pozwoliło mu na wyrabianie sobie praw jazdy z własnym zdjęciem, wystawianych na obce nazwiska. Osoby, pod które się podszywał opuściły co prawda terytorium USA, ale gdyby chciały wrócić, czekałoby je tłumaczenie się z zaciągniętych w ich imieniu zobowiązań finansowych. Cztery lata więzienia i niecałe 200 tys. dolarów grzywny nie wydają się zbyt wygórowaną karą za ten czteroletni proceder. Szkody wizerunkowe jakie poniosło Immigration and Customs Enforcement są już trudniejsze do oszacowania.
Jak w Radio Erewań
Atmosferę podgrzał także “List 19”, którego autorzy – funkcjonariusze ICE – rzekomo domagają się rozwiązania swojej instytucji. Rzekomo, bo w tym przypadku padliśmy ofiarą medialnych manipulacji, przypominającej znane z czasów komuny żarty o Radio Erewań. To kolejny przyczynek do dyskusji, czy powinno się wierzyć dziennikarzom, bezmyślnie powielającym informacje podane przez inne media.
W rzeczywistości list, o którym jako pierwszy napisał “Texas Observer” zawierał propozycję podziału ICE na dwie oddzielne instytucje – Homeland Security Investigations oraz Enforcement and Removal Operations (ERO). Obie nadal podlegałyby Departamentowi Bezpieczeństwa Krajowego (Homeland Security Department). Pod dokumentem wysłanym do szefowej departamentu Kirstjen Nielsen podpisało się rzeczywiście 19 agentów Homeland Security Investigations, która dziś jest częścią ICE. Koronnym argumentem autorów było wysokie wyspecjalizowanie się obu pionów ICE. HSI zajmuje się zwalczaniem przestępstw wykorzystujących międzynarodowy handel, turystykę czy system finansowy do działalności terrorystycznej. ERO zajmuje się łapaniem i usuwaniem z kraju nielegalnych imigrantów.
W żadnym jednak wypadku pracownicy ICE nie wzywali do “rozwiązania”, “zlikwidowania”, czy wręcz “rozpędzenia” Immigration and Customs Enforcement. Mowa jest jedynie o restrukturyzacji, która pomogłaby HIS w lepszym pełnieniu swojej misji. Z prostej przyczyny – gdy się jest utożsamianym przede wszystkim z łapankami imigracyjnymi, trudno zwalczać zorganizowaną przestępczość.
To media – zarówno prawicowe, jak i lewicowe – wypaczyły przesłanie. Manipulacja środków przekazu świetnie wpasowywała się w czarny PR, jakiego doświadcza dziś ICE, przedstawiany jako opresyjne ramię administracji prześladujące bezdusznie imigrantów. “Patrzcie: nawet wewnątrz federalnej agencji są tacy, którzy dostrzegają co się dzieje” – komentowały media. Tymczasem 19 agentów HSI, choć optowało za podziałem ICE, chwaliło w liście swoich kolegów z ERO za ich sprawność i efektywność działań.
A imigrantowi wiatr w oczy…
Szanse na wysłuchanie postulatów autorów “Listu 19” wydają się zresztą niewielkie, bo w obecnym klimacie ewentualna restrukturyzacja ICE zostałaby zinterpretowana jako porażka administracji. A na to Donald Trump na pewno nie pozwoli.
Podobny los czeka także projekt zgłoszony przez demokratycznego kongresmana z Wisconsin Marka Pocana, dotyczący zamknięcia ICE. Jak setki innych propozycji legislacyjnych dokona on żywota w kongresowej zamrażarce. Nie znaczy to jednak, że umilkną hasła rozwiązania Immigration and Customs Enforcement. Po skandalu z rozdzielaniem rodzin tematy imigracyjne nabrały podtekstu nie tylko ideologicznego, ale także moralnego. Dzieci zabierane matkom przez bezduszne służby mają dużo większy medialny ciężar od studentów korzystających z programu DACA. Pomoże to politykom z lewej strony na szukanie głosów, nie tylko wśród elektoratu latynoskiego, ale także wśród białych progresywnych wyborców. Przed listopadowymi wyborami odbywają się przecież prawybory, w których zawsze większą aktywność wykazują osoby o radykalnych poglądach.
Samo rozwiązanie ICE nie ma tu jednak nic do rzeczy. Czy ktoś wierzył kilka lat temu w realność hasła rozwiązania Internal Revenue Service, głoszone przez zwolenników Tea Party? Historia znowu zatacza koło. Teraz to demokraci walczą o większość w Kongresie. Niestety sami imigranci są wciąż w tej debacie traktowani przedmiotowo.
Jolanta Telega
[email protected]
Reklama