Zaczęło się od rozbicia dwóch namiotów w Portland. W proteście przeciwko polityce administracji Donalda Trumpa “zera tolerancji” wobec przekraczających nielegalnie granicę USA i w efekcie rozdzielania rodzin, w największym mieście Oregonu skutecznie uniemożliwiono funkcjonowanie jednej z federalnych agencji oraz miejsca odosobnienia dla imigrantów prowadzonego przez Immigration and Customs Enforcement (ICE).
Zadziałał efekt kuli śnieżnej. W minioną niedzielę przed siedzibą ICE w Portland zebrało się kilkanaście osób. Do wieczora, dzięki mediom społecznościowym wykorzystanym przez uformowaną ad hoc grupę #OccupyICEPDX ich liczba wzrosła do kilkuset. Protesty wyraźnie wzbierały na sile, sądząc po liczbie osób pojawiających się na kolejnych wieczornych manifestacjach. W dzień skutecznie utrudniano pracownikom ICE wchodzenie i opuszczanie miejsca pracy, zasłaniając przejścia własnymi ciałami. Skończyło się bez poważniejszych incydentów, choć ze strony władz federalnych padły groźby aresztowania demonstrantów. Ale z pomocą przyszedł tutaj burmistrz Portland Ted Wheeler, który odmówił wmieszania miejscowej policji w konflikt, tym bardziej, że chodzi o federalną agencję, która jego zdaniem realizuje błędną politykę.
Czy chronicie swoje dzieci?
Za tym przykładem poszły inne miasta. Hasło “Occupy ICE” rzucone na zachodnim wybrzeżu USA okazało się nośne. Protestujący rozbili namioty przed siedzibą ICE w Los Angeles i w stanie Waszyngton. W Nowym Jorku zablokowali wjazd samochodów dowożących osoby zatrzymywane do lokalnej centrali ICE. W większości tych miejsc znajdują się areszty, pozwalające na tymczasowe przetrzymywanie imigrantów, do momentu przewiezienia ich do długoterminowych miejsc odosobnienia, najczęściej zlokalizowanych poza wielkimi miastami.
Nieco skromniejszy zasięg miały protesty w Utah, czy w samym Chicago i w innych amerykańskich miastach – San Diego, Atlancie, Waszyngtonie, Detroit, Filadelfii, Louisville, czy Milwaukee. Ale i tam pojawili się ludzie z hasłami w obronie jedności imigranckich rodzin. “Każdy jest tu mile widziany”, “Prawda, Wolność i Sprawiedliwość dla każdego”, “Skończyć z nękaniem dzieci – zdelegalizować ICE”, “Zamknąć obozy koncentracyjne Trumpa” – można było przeczytać na transparentach w różnych miastach. “Czy macie dzieci?”, “Czy nie zrobilibyście wszystkiego, aby je chronić?” – dopytywały pojedyncze aktywistki wychodzących z ICE pracowników. Tłum był jednak bardziej stanowczy: “Zrezygnujcie z tej pracy” – skandowano pod budynkiem w Waszyngtonie.
Hasło o obozach koncentracyjnych może szokować, zwłaszcza Polaków, ale jest w nim coś na rzeczy. Administracja (o czym szerzej poniżej) chce wykorzystywać bazy wojskowe jako miejsca odosobnienia dla rodzin zatrzymywanych przy próbie nielegalnego przejścia granicy. Wszystko po to, aby ukrócić dotychczasowe praktyki sądów imigracyjnych, wypuszczających na wolność osoby ubiegające się o azyl, do momentu rozpatrzenia wniosku. Do tej pory w ogromnej większości imigranci nie pojawiali się już na rozprawach, znikając gdzieś w przepastnej Ameryce. Administracja chce ukrócić ten proceder. Ale jednocześnie w USA ciągle pamięta się o niechlubnych ośrodkach internowania Amerykanów japońskiego pochodzenia, działających podczas II wojny światowej. Wielu polityków i publicystów głośno o tym przypomina.
Agencja mrożąca krew w żyłach
Na razie reakcje władz były spokojne. Rzeczniczka ICE Carissa Cutrell oświadczyła, że jej instytucja “w pełni uznaje prawa wszystkich ludzi wyrażających swoje opinie”. Oczywiście – dodaje federalna agencja – pod warunkiem, że nie będą oni ingerować w funkcjonowanie innych. “ICE nie przestanie egzekwować prawa imigracyjnego zgodnie z ustawodawstwem federalnym i polityką agencji” – zastrzegła Cutrell od razu, dając do zrozumienia, że protesty na nic się nie zdadzą.
ICE to ta część służb, której misją jest egzekwowanie prawa imigracyjnego i celnego. Zwykły zjadacz chleba ma z nią najczęściej do czynienia na amerykańskich przejściach granicznych. Nie należy jej mylić z U.S. Citizenship and Immigration Services (USCIS), z którą stykamy się najczęściej przy ubieganiu się o zieloną kartę i obywatelstwo. Obie instytucje są dziś częścią Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (Homeland Security). W odróżnieniu od USCIS, ICE posiada prerogatywy represyjne. Oprócz aktywnej służby na granicach kraju, to ICE jest najczęściej odpowiedzialne za słynne “naloty” w zakładach pracy i poszukiwanie osób nielegalnie zatrudnionych. Generalnie więc, imigranci nie mają powodu, aby specjalnie lubić tę instytucję, nawet jeśli przebywają w USA całkowicie legalnie. Porównania bezwzględności federalnych agentów nawiązujące do angielskiego słowa “ice” (lód) są powszechne.
Przekroczenie jako wykroczenie
Wprowadzona kilka miesięcy temu polityka “zera tolerancji” oparta jest na założeniu, że wszyscy imigranci złapani na południowej granicy USA powinni być oskarżeni o popełnienie wykroczenia, jakim jest próba nielegalnego dostania się do USA (ang. misdemeanor improper entry). Do czasu wydania wyroku przez sąd aresztowani imigranci powinni być przetrzymywani w odosobnieniu. A ponieważ w więzieniach nie można trzymać małych dzieci, odbierane były rodzicom.
W ubiegłym tygodniu prezydent Donald Trump podpisał co prawda rozporządzenie wykonawcze, mające ukrócić praktykę oddzielania dzieci od rodziców oskarżanych o próbę nielegalnego przekroczenia granicy. Nie uspokoiło to jednak sytuacji. Po pierwsze dlatego, że sam prezydent wielokrotnie przed wydaniem rozporządzenia powtarzał, iż tylko Kongres będzie w stanie zmienić politykę imigracyjną realizowaną przez Biały Dom. Po drugie – wciąż nie wiadomo, jaki będzie ostateczny los dzieci, które już zostały oddzielone od rodziców. Na razie rząd federalny nie poinformował, w jaki sposób będzie realizował sądowy nakaz połączenia rodzin, rozdzielonych w wyniku polityki “zera tolerancji”. Taką decyzję wydała 26 czerwca sędzia Dana Sabraw na wniosek Amerykańskiej Unii Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union – ACLU), dając rządowi 30 dni na jej wykonanie. Według Associated Press do swoich najbliższych wróciło zaledwie ok. 500 z 2300 dzieci, ale władze nie przekazały nawet informacji, czy chodzi o rodziny przebywające w odosobnieniu, czy członków rodzin na wolności. Przy tej okazji wyszło na jaw, że rząd nie wypracował mechanizmu monitorowania losów dzieci odbieranych siłą rodzicom.
Obozy w bazach
Nawet jeśli rozporządzenie wykonawcze Trumpa zakończy definitywnie proceder rozdzielania rodzin, imigrantom grozi, że będzie się to łączyć z ich przetrzymywaniem przez dłuższy okres czasu. Aż do wydania sądowego orzeczenia o deportacji będą przebywać w ośrodkach odosobnienia. Departament Bezpieczeństwa Krajowego zaczął zakrojone na szeroką skalę przygotowania do realizacji takiego scenariusza. Tylko tak można interpretować skierowaną do Departamentu Obrony prośbę o wykorzystanie wojskowych baz do przetrzymywania nielegalnych imigrantów. Według Pentagonu chodzi o zapewnienie miejsca pobytu dla nawet 12 tys. ludzi. Trzy obozy liczące do czterech tysięcy osób każdy, miałyby pomieścić właśnie rodziny z dziećmi. To docelowo, bo na razie Departament Bezpieczeństwa Krajowego poprosił wojsko, aby w ciągu 45 dni znalazło miejsca dla dwóch tys. osób w takich stanach jak Kalifornia, Teksas, Nowy Meksyk i Kalifornia.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – prawdziwości tego przysłowia nie trzeba nikomu udowadniać. Protest “Occupy ICE” oceniany jest więc w Ameryce różnie – w zależności od nastawienia do problemu nielegalnej imigracji. Prawicowi politycy i publicyści widzą w tym kolejny lewacki eksces. Środowiska liberalne – kolejny akt walki o prawa człowieka i demokratyczne swobody. Nie ulega jednak wątpliwości, że nawet konserwatystom po doniesieniach o rozdzielaniu imigranckich rodzin pozostało poczucie sporego niesmaku. Bez wątpienia przekroczono tu granicę, której w w takim kraju jak Ameryka przekraczać się nie powinno.
Nie tylko lewacki wyskok
Można pokazywać protesty pod placówkami ICE jako wyskok anarchistów, związkowców, socjalistów i obrońców praw człowieka, wykorzystujących kolejną okazję do zamanifestowania swoich poglądów. Ale sprowadzenie Occupy ICE wyłącznie do kategorii lewackich ekscesów byłoby dużym uproszczeniem. Sceny z Portland i innych miast przypominają moment powstania ruchu Occupy Wall Street w 2011 roku, którego uczestnicy sprzeciwiali się rosnącemu rozwarstwieniu społecznemu. Mimo że ruch nie sformułował żadnych konkretnych żądań i z braku wyrazistego przywództwa umarł śmiercią naturalną, świadczył o autentycznym niezadowoleniu społecznym. Tak jak wtedy, tak i teraz wśród inicjatorów protestu można znaleźć aktywistów organizacji o egzotycznie brzmiących nazwach, takich jak Democratic Socialists of America, czy Metropolitan Anarchist Coordinating Council. Ale sygnał z Oregonu sprawił, że protest przybrał już ogólnokrajowy wymiar. Na weekend zapowiedziano kolejne manifestacje przeciwko polityce “zera tolerancji” wobec nielegalnej imigracji, przede wszystkim na Wschodnim Wybrzeżu i w Kalifornii. Władze federalne otrzymają więc klarowny sygnał, że kwestii traktowania osób zatrzymywanych na granicy nie da się zamieść pod dywan i że obchodzi to nie tylko samych imigrantów. To kwestia wizerunku Ameryki – kraju założonego przez ludzi, którzy pojawili się na tej ziemi, przyjeżdżając z najdalszych zakątków globu. Może dzięki ruchowi Occupy ICE debata na temat reformy imigracyjnej obierze bardziej ludzki kierunek. Choć szanse na szybkie i wymierne efekty są raczej nikłe.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu: Protestujący z grupu “Occupy ICE” przed budynkiem federalnym tych służb w Nowym Jorku
Zdjęcia: Justin Lane/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama