Prezydent USA Donald Trump stara się zdyskredytować śledztwo ws. Russiagate i domaga się ujawnienia danych o informatorze FBI, który w ramach tego dochodzenia rozmawiał z członkami sztabu wyborczego Trumpa - piszą w środę amerykańskie media.
W artykule redakcyjnym dziennik "Los Angeles Times" pisze, że wokół doniesień o tym współpracowniku FBI prezydent zbudował teorie spiskowe i domaga się, by resort sprawiedliwości (DOJ) wszczął w tej sprawie śledztwo; postępowanie Trumpa - w ocenie "LAT" - grozi kryzysem konstytucyjnym.
Prezydent napisał w środę na Twitterze, że FBI zostało przyłapane na "WIELKIM skandalu szpiegowskim", za którym stoi "Przestępcze Głębokie Państwo". Trump nazywa w ten sposób osoby w administracji USA, które jego zdaniem są mu przeciwne.
Jak wyjaśnił we wtorkowym artykule "Wall Street Journal", "prezydent twierdzi (...), że śledczy +wstawili+ szpiega do jego sztabu wyborczego z przyczyn politycznych". Dziennik podkreśla jednak, że Trump nie dostarczył żadnego dowodu na to.
"W centrum tej dysputy - kontynuuje "WSJ" - jest osoba, która rozmawiała z co najmniej dwoma członkami sztabu Trumpa na prośbę ministerstwa sprawiedliwości i w ramach szeroko zakrojonego śledztwa w sprawie ingerencji Rosji w wybory w 2016 roku".
Obóz Trumpa domaga się teraz danych o informatorze FBI i utrzymuje, że sprawa ta jest dowodem na to, że administracja prezydenta Baracka Obamy usiłowała "szpiegować sztab wyborczy" Trumpa - pisze AP.
W związku z tym, po naciskach prezydenta, w poniedziałek resort sprawiedliwości i FBI zgodziły się rozszerzyć śledztwo ws. Russiagate o zbadanie nieprawidłowości w działaniach wywiadowczych FBI.
Trump ponadto "wynegocjował" - jak pisze AP - bardzo rzadkie ustępstwo ze strony resortu sprawiedliwości i FBI, czyli dostęp do tajnych dokumentów; briefing na ten temat, dla wybranych zwolenników Trumpa w Kongresie, ma się odbyć w czwartek.
Wezmą w nim udział szef FBI Christopher Wray, dyrektor wywiadu Dan Coats oraz przedstawiciel ministerstwa sprawiedliwości Edward O'Callaghan, którzy przekażą informacje dwóm Republikanom z Izby Reprezentantów: przewodniczącemu komisji ds. wywiadu Devinowi Nunesowi i szefowi komisji nadzoru i reform rządu Treyowi Gowdy'emu.
Przywódcy Demokratów oprotestowali taką formułę spotkania, na które nie został zaproszony żaden ustawodawca z ich partii.
Takie postępowanie prezydenta jest groźne - pisze "LAT". "Jeśli Trump skłonny był nakazać resortowi sprawiedliwości, który ma działać w sposób niezależny i wolny od nacisków politycznych, aby zamiast tego podjął śledztwa, które przysłużą mu się osobiście i politycznie, to czy nie będzie równie chętny nakazać im zakończenie dochodzenia (ws. Russiagate), które jest dla niego politycznym obciążeniem?" - kontynuuje dziennik.
Całe to zamieszanie wywołały niedzielne wpisy prezydenta na Twitterze, w których sugerował, że FBI mogło przeszkolić i umieścić wśród jego sztabowców swego informatora, który w sposób nieobiektywny informował o działaniach współpracowników Trumpa.
"Niniejszym żądam i uczynię to oficjalnie jutro, aby Resort Sprawiedliwości zbadał czy FBI/DOJ infiltrowało lub nadzorowało kampanię Trumpa w celach politycznych - i czy jakiekolwiek tego rodzaju żądania lub wnioski nie były zgłaszane przez ludzi z administracji Obamy" - napisał prezydent na Twitterze.
Resort polecił więc w niedzielę swemu inspektorowi generalnemu ustalenie, czy FBI pod poprzednim dyrektorem Jamesem Comeyem (zwolnionym przez Trumpa) prowadziło poprawnie dochodzenie w sprawie "rosyjskich śladów".
Trump, który "uporczywie twierdzi, że +nie było zmowy+ (sztabu z przedstawicielami Kremla), a on nie ma nic do ukrycia", od samego początku śledztwa w sprawie Russiagate stara się je wykoleić, "bezpodstawnie atakując tych, którzy je prowadzą", skąd droga wiedzie wprost do "utrudniania działania wymiaru sprawiedliwości" - konkluduje "LAT". (PAP)
fot.OLIVER CONTRERAS/POOL/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama