Elżbieta Plackowska, Polka uznana winną morderstwa dwójki dzieci – Olivii Dworakowskiej i Justina Plackowskiego, została skazana na karę dożywotniego więzienia. W mowie końcowej poprosiła o przebaczenie. „Kocham te dzieci, są dla mnie całym światem” – powiedziała.
Finałowa rozprawa Elżbiety Plackowskiej odbyła się w sądzie powiatu DuPage w Wheaton 15 grudnia. Na samym jej początku obrońcy Polki wnieśli wniosek o nowy proces, argumentując, że sąd nie rozpatrzył dostatecznie uważnie argumentów dotyczących choroby psychicznej Plackowskiej oraz dopatrując się błędów proceduralnych. Sędzia Robert Miller oddalił jednak wniosek obrony i oznajmił, że jest gotów wydać wyrok. Żadna ze stron nie wezwała dodatkowych świadków.
Prokurator generalny powiatu DuPage Robert Berlin przypomniał w skrócie okoliczności zamordowania przez Elżbietę Plackowską dwójki dzieci – jej pięcioletniej podopiecznej Olivii Dworakowskiej i siedmioletniego syna Justina Plackowskiego. Prokurator podkreślił, że było to jedno z najbrutalniejszych morderstw, z jakim spotkała się powiatowa prokuratura i policja w Naperville. Zażądał wyroku dożywotniego więzienia za każde z zabójstw, a dodatkowo po trzy lata więzienia za każdego z dwóch zabitych przez Plackowską psów.
Obrońcy Elżbiety Plackowskiej – Kristen Nevdal i George Ford – w mowie końcowej powiedzieli, że nie zgadzają się z werdyktem sądu i uważają, że ich klientka nie była poczytalna w momencie popełnienia zbrodni. Poprosili sąd o wyrok łagodniejszy niż dożywotnie więzienie.
„Kocham te dzieci”
Następnie głos zabrała 45-letnia Polka. Czytając po angielsku przygotowaną przez siebie mowę końcową, nie zdołała powstrzymać emocji. Płacząc, przeprosiła za swój czyn rodziny – swoją i zamordowanej Olivii. – Czekałam na tę chwilę przez pięć długich lat. Każdego dnia zadaję sobie pytanie, jak i dlaczego doszło do tej tragicznej sytuacji. Dotąd nie znalazłam odpowiedzi – powiedziała Elżbieta Plackowska, po czym dodała: – Wiem na pewno, że kocham te dzieci. Są moim całym życiem, całym światem, są dla mnie wszystkim”.
Kobieta podkreśliła, że morderstwa były wynikiem nieleczonych zaburzeń. – Chciałabym, żeby moja historia była przestrogą dla innych, cierpiących na zaburzenia psychiczne. Nie lekceważcie objawów choroby, zwróćcie się o pomoc zanim będzie za późno – powiedziała przez łzy. – Ja chciałam pomocy, ale nie wiedziałam, jak ją uzyskać.
W ostatnich słowach Plackowska poprosiła o wybaczenie.
Ponad dwieście ciosów
Do zbrodni, która zaszokowała mieszkańców Naperville i chicagowską Polonię doszło 30 października 2012 roku w mieszkaniu Marty Dworakowskiej. Plackowska pracowała u Dworakowskiej jako opiekunka; zajmowała się 5-letnią Olivią, gdy Dworakowska, samotna matka, miała popołudniowy dyżur w klinice dializ, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Do domu przy 888 Quinn Ct. w Naperville wracała wieczorem. Opiekunka miała za zadanie odebrać dziewczynkę ze szkoły, a wieczorem nakarmić Olivię i ułożyć ją do snu. Zdarzało się, że Plackowska do mieszkania pracodawczyni zabierała ze sobą swojego syna Justina. Dzieci bardzo się lubiły i chętnie się ze sobą bawiły.
30 października wieczorem Elżbieta Plackowska zawiozła dzieci do kościoła św. Elżbiety na wieczorne nabożeństwo. W czasie mszy kobieta zachowywała się dziwnie. Przestawiała klęcznik, wielokrotnie wykonywała znak krzyża. Nie mogła usiedzieć w miejscu, była wyraźnie pobudzona, trzęsły jej się ręce. Po mszy poszła porozmawiać z proboszczem Murphym, ale ksiądz nie zrozumiał ani słowa, bo Plackowska mówiła do niego po polsku. Pobłogosławił ją.
Kobieta zabrała dzieci i wróciła do mieszkania pracodawczyni, po drodze wzięła ze swojego mieszkania jamniczkę Tootsie. Według prokuratury fakt zatrzymania się po psa był istotny – kobieta już wtedy wiedziała, że zabije tego wieczoru dzieci i psy. Po powrocie do mieszkania Marty Dworakowskiej, Justin i Olivia poszli bawić się do sypialni. Plackowska wyprowadziła psy, wypaliła papierosa. Wróciła do mieszkania, usiadła obok dzieci, do uszu włożyła słuchawki iPoda, by posłuchać muzyki religijnej. Wtedy w dzieci „wszedł diabeł”, a ona postanowiła, że je uratuje. Że musi zabić dzieci, by poszły do nieba.
Dwoma kuchennymi nożami zadała Justinowi i Olivii łącznie ponad dwieście ciosów. Uderzała z ogromną siłą, jeden z noży miał zgięty czubek, a ostrze było wykrzywione w stosunku do rękojeści pod kątem prostym.
Po morderstwie, cała we krwi, Plackowska zamknęła mieszkanie i wróciła do kościoła. Było już późno, kościół był zamknięty. Zadzwoniła domofonem i nagrała wiadomość dla proboszcza: „Zrobiłam coś dzisiaj. Widziałam diabła”. Następnie pozbyła się telefonu komórkowego i pojechała do domu przyjaciółki rodziny, gdzie czasowo przebywał jej starszy syn, 19-letni Mateusz. Opowiedziała wymyśloną historię o tajemniczym mężczyźnie w ciemnym stroju, który rzekomo wdarł się do mieszkania i zabił dzieci. Policję wezwał Mateusz Plackowski, który znalazł w samochodzie matki zakrwawiony nóż.
Zabiła w ataku psychozy
Obrona od początku procesu forsowała wersję o gwałtownym ataku nieleczonej choroby psychicznej, która w formie psychozy miała uaktywnić się po śmierci ojca Plackowskiej – szanowanego lekarza, który zmarł w Polsce w samotności, a jego rozkładające się ciało znaleziono dopiero trzy dni po śmierci. Kobieta nie mogła przeboleć straty, tym bardziej, że jako nieudokumentowana imigrantka nie mogła pojechać na pogrzeb. Zdaniem adwokatów, Plackowska po śmierci ojca wpadła w depresję. Miała problemy ze snem, nie jadła, codziennie chodziła do kościoła, płakała, czuła się nierozumiana i pozbawiona wsparcia, szczególnie ze strony męża, który pracował jako kierowca ciężarówki na dalekich trasach. Zaczęła też narzekać, że „coś jest nie tak z oczami młodszego syna – Justina, że stają się czerwone, a syn porusza się i wygląda jak diabeł”. Mężowi skarżyła się, że prześladuje ją szatan, że nie może się od niego uwolnić. Diabła Plackowska widziała też w oczach swojego starszego syna. Po zabójstwie Justina i Olivii tłumaczyła, że zabiła dzieci, aby uwolnić je od Złego, że musiała to zrobić „żeby poszły do nieba”.
Sfrustrowana i mściwa
Tezę o chorobie psychicznej Polki odrzucała prokuratora. Oskarżyciele podkreślali, że badający Plackowską psychiatrzy mieli problem z ustaleniem diagnozy, stwierdzili, że oskarżona „ma osobowość narcystyczną, skłonności do agresji, a jej reakcje emocjonalne są symulowane i sztuczne”. Prokurator generalny powiatu DuPage Robert Berlin stwierdził, że Elżbieta Plackowska zabiła ze złości i frustracji. „Nikt nie doceniał oskarżonej, a jej złość i frustracja rosły. Była zła na świat i ze złości zabiła”. Jego asystenci – Mike Pawl i Nicole Wilkes-English podkreślali, że postępowanie Plackowskiej bezpośrednio po popełnieniu zbrodni świadczyło o jej poczytalności i chęci uniknięcia odpowiedzialności. Przypomnieli, że podczas jednego z policyjnych przesłuchań Polka zeznała, że zabijając dzieci zdawała sobie sprawę, że popełnia zbrodnię, ale mimo tego zdecydowała się na zabójstwo. Strona oskarżająca powołała się na opinię psychiatry sądowego dr. Alexandra Obolsky’ego. O poczytalności Plackowskiej świadczyło, zdaniem psychiatry, jej zachowanie bezpośrednio po dokonaniu zbrodni. Morderczyni zmyśliła wersję o obcym mężczyźnie, który rzekomo wtargnął do mieszkania i zabił dzieci, a uciekając ukradł jej telefon i zagroził jej śmiercią. Zdaniem dr. Obolsky’ego takie postępowanie świadczyło o zamiarze uniknięcia odpowiedzialności za dokonane czyny, a nie o niepoczytalności wynikłej z ataku choroby psychicznej.
Lekarz przyznał, że Elżbieta Plackowska mogła doświadczyć halucynacji po jej aresztowaniu, ale mogły być one efektem nagłego odstawienia alkoholu. Członkowie rodziny i znajomi oskarżonej zeznali, że w okresie poprzedzającym morderstwo nadużywała alkoholu. Według zeznań świadków i biegłych powołanych przez obronę, po aresztowaniu oskarżona doświadczała licznych halucynacji, jednak zdaniem dr. Obolsky’ego, większość z nich była symulowana. Wyciąganie przez oskarżoną ubrań z wyimaginowanej szafy, czy oferowanie pracownikom więzienia nieistniejącego jedzenia, psychiatra nazwał udawanymi objawami „przypominającymi kiepski hollywoodzki film”.
Dożywocie z automatu
Sędzia Robert Miller skazał Elżbietę Plackowską na dożywotnie więzienie bez prawa do przedterminowego zwolnienia. Dodatkowo Polka została skazana na dwa lata więzienia za zabicie dwóch psów. W uzasadnieniu wyroku sędzia powiedział, że wziął pod uwagę argumenty obu stron i przedstawione podczas procesu dowody oraz opinie ekspertów. Także fakt, że Plackowska nie była wcześniej karana. Zgodnie z obowiązującym w Illinois prawem, wyrok dożywotniego więzienia bez prawa do przedterminowego zwolnienia jest wydawany automatycznie, jeśli oskarżony jest uznany winnym dokonania więcej niż jednego zabójstwa z premedytacją.
– Nawet gdyby dożywocie nie było wyrokiem wydawanym automatycznie, w tym przypadku jest to jedyny odpowiedni wymiar kary – podkreślił prokurator Robert Berlin. – Być może nigdy nie zrozumiemy, co kierowało Elżbietą Plackowską, kiedy zdecydowała, że odbierze tej dwójce niewinnych dzieci szansę na szczęśliwe życie. Ale jednego możemy być pewni. Za brutalne, bezsensowne zabójstwo swojego syna Justina i jego przyjaciółki Olivii Dworakowskiej Elżbieta Plackowska resztę życia spędzi za kratami. W zimnej celi, rozpamiętując swoje życie przez wszystkie lata, które jej pozostały” – zakończył swoją mowę prokurator Berlin.
Przebywające na sali rozpraw matka zamordowanej Olivii oraz siostra Elżbiety Plackowskiej kategorycznie odmówiły jakichkolwiek komentarzy. Obrońcy Polki zapowiedzieli apelację od wyroku. Po wyjściu z sali sądowej adwokat George Ford powiedział: – To smutny dzień dla nas wszystkich. Dla samej skazanej, dla jej rodziny i dla całej społeczności. Będziemy wnosić o apelację, ponieważ jesteśmy przekonani, że główną rolę w tej makabrycznej zbrodni odegrała choroba psychiczna Elżbiety Plackowskiej.
„Każdego dnia zadaję sobie pytanie, jak i dlaczego doszło do tej tragicznej sytuacji. Dotąd nie znalazłam odpowiedzi”
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
Na zdjęciu: Elżbieta Plackowska fot.DuPage County State's Attorney's Office
Reklama