Angela Merkel i Donald Trump nie lubią się nawzajem. Można by było przejść nad tym faktem do porządku dziennego, gdyby nie to, że obopólna abominacja dotyczy osób reprezentujących kraje, z których jeden jest największym sojusznikiem Polski, a drugi – najpotężniejszym sąsiadem.
Te personalne relacje mogą mieć także wymiar symbolu. Pokazują jak daleko dziś Stanom Zjednoczonym do Europy. I odwrotnie. Dobitnym dowodem była niedawna wizyta Donalda Trumpa na Starym Kontynencie. Po powrocie do USA prezydent chwalił się na Twitterze, że podróż była „wielkim sukcesem dla Ameryki”. Pisał też o „świetnych, produktywnych spotkaniach ze wspaniałymi ludźmi”. Te słowa jednak nie wytrzymały starcia z rzeczywistością. Niemal wszędzie gdzie się zatrzymywał, komentarze „miejscowych” były dużo bardziej stonowane.
Bez gwarancji USA?
Już w marcu podczas oficjalnego spotkania Trump-Merkel w Białym Domu dochodziło do zgrzytów. Potem nie było lepiej. Na szczycie NATO w Brukseli Trump nie wspomniał o gwarancjach bezpieczeństwa dla członków paktu. Otwarcie też zarzucił sojusznikom niewywiązywanie się ze zobowiązań finansowych.
Nie inaczej było także po spotkaniu Trumpa z nowym prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. Obaj panowie mieli sobie tak niewiele do powiedzenia, że dziennikarze zwrócili przede wszystkim uwagę na… uścisk dłoni. Ku radości swoich rodaków prezydent Francji nie dał się zdominować Amerykaninowi. I to właściwie tyle, bo o konkretach trudno mówić.
Potem, podczas szczytu G7 we Włoszech amerykański prezydent otworzył nowy front – zapowiedział wycofanie się ze zobowiązań klimatycznych swojego poprzednika, co potwierdził oficjalnie w czwartek w Ogrodzie Różanym Białego Domu.
Trump poszedł wyraźnie pod prąd starań większości krajów świata w celu redukcji emisji gazów cieplarnianych. Spełnił tym samym jedną ze swoich obietnic wyborczych. Jego zdaniem porozumienia paryskie z 2015 roku, w ramach których prawie cały świat zgodził się na wspólną walkę ze zmianami klimatycznymi, wiążą się z drakońskimi obciążeniami finansowymi i gospodarczymi.
Wojna na wartości?
Angela Merkel już wcześniej otwarcie zdjęła dyplomatyczne rękawice. „My, Europejczycy, naprawdę musimy wziąć nasz los we własne ręce” – powiedziała po spotkaniach z Trumpem na jednym z wyborczych wieców w Bawarii. Dała do zrozumienia, że Europa nie może dłużej polegać na USA jako na sojuszniku. Ale jej słowa odnosiły się także do odchodzącej z UE Wielkiej Brytanii. Jeśli wierzyć jej słowom – nie wygląda to na ciepłe sojusznicze relacje. Powiało chłodem.
Angela Merkel otwarcie zdjęła dyplomatyczne rękawice. „My, Europejczycy, naprawdę musimy wziąć nasz los we własne ręce” – powiedziała po spotkaniach z Trumpem na jednym z wyborczych wieców w Bawarii"
Przesłanie Merkel zaczęło docierać także do innych polityków. W Rzymie premier Włoch Paolo Gentiloni zgodził się z opinią, że Europa powinna pójść własną drogą. „Nie zmienia to w niczym znaczenia naszych powiązań transatlantyckich i sojuszu ze Stanami Zjednoczonych. Ale nie może to przysłaniać fundamentalnych wartości, choćby naszych deklaracji dotyczących walki ze zmianami klimatu, życia w otwartych społeczeństwach, czy wolnego handlu” – deklarował.
Gorączka kampanii
Komentarze Merkel musiały wywołać szok w Waszyngtonie, bo w dyplomacji takie odcinanie się od największego sojusznika to rzadkość. Ale w Niemczech toczy się bardzo ważna kampania wyborcza i w gorącej atmosferze można sobie pozwolić na więcej. Merkel, która straciła bardzo wiele na kryzysie imigracyjnym, walczy o wszystko. Zresztą Berlin musi jakoś reagować na ostrą krytykę Trumpa dotyczącą niemieckich praktyk handlowych czy rozwiązań socjalnych. U rywalizujących z chadekami Angeli Merkel socjaldemokratów Donald Trump dorobił się też miana „niszczyciela zachodnich wartości”. „Mamy ogromny deficyt handlowy z Niemcami. Do tego oni płacą dużo mniej niż powinni na NATO i zbrojenia. To bardzo niekorzystne dla USA. To się powinno zmienić” – odparował Trump, oczywiście na Twitterze.
Ale wielu komentatorów zauważa, iż postawa Trumpa może stać się dobroczynnym bodźcem dla Europejczyków, by samemu wziąć pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Kraje Starego Kontynentu muszą podjąć decyzję o zwiększeniu wydatków na obronę i stworzeniu własnego systemu bezpieczeństwa.
Wspólny mianownik
Rozdźwięki między Europejczykami i Amerykanami są faktem. Polska też musi się odnaleźć w tej rzeczywistości. Nie brakuje opinii, że stosunki europejsko-amerykańskie nie były tak złe od zakończenia drugiej wojny światowej. To jednak spora przesada. Oba organizmy są ze sobą bardzo mocno powiązane gospodarczo. Ciągle wiąże je zbliżony system wartości i podobne cele w polityce zagranicznej – powstrzymanie Rosji, czy walka z terroryzmem. W Waszyngtonie też zaczęto sobie z tego zdawać sprawę. Przedstawiciele administracji niższego szczebla zapewniają więc, że Stany Zjednoczone nie mają problemów z relacjami zarówno z Angelą Merkel, jak i z NATO. „Oni mają świetne relacje. On [Donald Trump] ma dla niej [Angeli Merkel] wiele szacunku. I uważa nie tylko Niemcy, ale także Europę za swojego sojusznika” – zapewnia rzecznik Białego Domu Sean Spicer, zaprzeczając w żywe oczy temu, co cały świat widział za pośrednictwem kamer. To samo mówiła Nikki Haley, ambasador USA przy Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Okazuje się więc po raz kolejny, że dyplomacja to nie tylko bawarski namiot z piwem lub licząca 140 znaków wiadomość na Twitterze. Twarde geopolityczne realia mówią, że USA, Europa i Wielka Brytania są nadal na siebie skazane. Niezależnie od tego, co do siebie czują Donald i Angela i co sądzą na temat teorii ocieplenia klimatu, oba światy wciąż więcej łączy niż dzieli.
Jolanta Telega
[email protected]