Na początek polecę rymem częstochowskim: „Jedzcie chlebek bananowy, taki pyszny, taki zdrowy!” Hasło niczym z socjalistycznej makatki wydzierganej w kole gospodyń wiejskich, gdzieś pod Pułtuskiem. Ale to sama prawda i nic nie zmyślam :)
Uwielbiam banany. Kupuję ich zawsze za dużo i zawsze kilka ulega niemalże biodegradacji. Na szczęście z tymi owocami jest tak, że nawet poczerniała skórka nie znaczy, że muszą wylądować w koszu. Co więcej świadczy ona o tym, że banan jest gotowy do zrobienia z niego pysznych rzeczy: musu, ciastka z mikrofali, pancake'ów, chlebka bananowego...
Ten bananowy chlebek, ach, ach – to mój ulubiony. Robi się go błyskawicznie. Nie ma w nim grama tłuszczu (nie licząc jogurtu) oraz zero białego cukru (tylko ten naturalny z bananów i syropu klonowego). Do tego zdrowe dodatki, czyli orzechy i gorzka czekolada. I proszę bardzo, chlebek bananowy w kilka chwil gotowy!
Czas przygotowania: 15 min
Czas pieczenia: 1 godz.
Składniki:
1 szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej
2/3 szklanki mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
3 mocno dojrzałe banany (czym ciemniejsza skórka, tym lepiej)
4 łyżki syropu klonowego
3 duże jajka
2/3 szklanki jogurtu naturalnego
Dodatki:
garść orzechów włoskich lub pekan
połowa regularnej tabliczki gorzkiej czekolady 70-proc.
Piekarnik nagrzewam do 320 st. F. Przygotowuję podłużną foremkę 12x4,5x3,125 cali, lekko smaruję tłuszczem i wykładam papierem do pieczenia. Wszystkie suche składniki mieszam w dużej misce: obie mąki, proszek do pieczenia i sodę.
Banany rozgniatam i przekładam do miseczki, dodaję syrop klonowy, jajka i jogurt. Wszystko mieszam widelcem, aż powstanie w miarę jednolita masa. Siekam grubo orzechy i czekoladę.
Wymieszane mokre składniki wlewam do suchych i ponownie dokładnie mieszam. Dodaję posiekane orzechy i czekoladę, mieszam i przekładam do przygotowanej foremki.
Foremkę z ciastem wstawiam do nagrzanego piekarnika i piekę ok. 1 godziny. Przed wyjęciem sprawdzam patyczkiem, jeśli jest suchy – chlebek jest gotowy.
Wyjmuję go z foremki i studzę na specjalnej kratce do ciast.
Podaję z lekkim serkiem kremowym i dżemem domowej roboty.
Kasia Marks
Gotowanie nie od razu stało się moją pasją. Byłam za to radosnym konsumentem pierogów babi Anieli. I pewnie byłoby tak do dziś, gdyby nie opakowanie ryżu i pierwsze kotlety ryżowe (okropne). Tak właśnie zaczęły się moje przygody kuchenne. Ziarno (także ryżu) zostało zasiane i od tamtej pory coraz częściej i coraz śmielej poczynałam sobie w kuchni. Przez lata upiekłam wiele ciast i ugotowałam wiele dań. Zakochałam się w kuchni Indii i basenu Morza Śródziemnego. Ale nadal pozostaję bliska polskiej, domowej kuchni, choć chyba moje pierogi nigdy nie dorównają tym babcinym Na co dzień jestem mamą nastolatka i pracuję jako redaktor w serwisie internetowym.
Reklama