Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 07:48
Reklama KD Market

Po lepsze życie. Pierwszy rok w Chicago: tajska kaczka i meble z Ikei. Odcinek 9


Agnieszka i Rafał z córką Wiktorią i synem Patrykiem 8 czerwca 2016 r. przylecieli do Chicago. Przez pierwszy rok towarzyszymy im w ich amerykańskiej przygodzie, której początki dobrze pamięta każdy, kto uwierzył w mit o Ameryce. Osiem miesięcy na emigracji minęło błyskawicznie, a w życie naszych bohaterów zakradła się znana nam wszystkim rutyna – życie mija im pomiędzy pracą a domem. Ze wskazaniem na pracę.

Odkąd przyjechaliśmy do Chicago, coś się tutaj zmieniło. Bejsboliści Cubs wygrali finał po raz pierwszy od 108 lat, a zima jest najcieplejsza od 140. Upatruję w tym naszej zasługi – śmieje się Rafał, z którym oglądamy wiadomości z Polski, a w nich doniesienia o rekordowych jak na luty temperaturach w Chicago. Rzeczywiście, w zeszły weekend było tak ciepło, że Rafał zainaugurował na balkonie tegoroczny sezon grillowy – na drugie szaszłyki, a na pierwsze i deser zupa chmielowa.

Ostatni miesiąc zleciał im bardzo szybko i bez przełomowych wydarzeń. Codzienność – kupili trochę mebli z Ikei, urządzili salon i pokój dziecięcy. – Weekendy spędzaliśmy w domu, bo Wiki trochę chorowała, więc Rafał jechał po meble, potem je skręcał, gotowaliśmy, grillowaliśmy i siedzieliśmy w domu – mówi Agnieszka. – Mam ambitne plany, chcę jeszcze odmalować; roboty w domu wystarczy do wakacji. Nie potrzebujesz może szafek? Bo mamy do oddania – dodaje Rafał.

Od kiedy obydwoje pracują, wspólnie spędzanego czasu jest coraz mniej. Agnieszka pracuje w przedszkolu, Rafał w agencji reklamowej. Do przedszkola, w którym pracuje mama, chodzi Patryk, który zupełnie się do nowej sytuacji przyzwyczaił. – Na początku bawił się sam, ale ma już kolegów. Próbuje mówić po angielsku, łapie język, choć może dlatego trochę niewyraźnie mówi po polsku. Mam nadzieję, że to się wyrówna – mówi Agnieszka.

Rodzeństwo, tak jak rodzice, też spotyka się tylko wieczorami i w weekendy, ale przynajmniej teraz cieszą się, że się widzą. Rafał często do domu wraca późną nocą, bo po pracy jedzie na angielski. Dostał się do grupy średnio zaawansowanej. W klasie oprócz kilku Polaków, towarzystwo międzynarodowe: Meksykanie, Koreańczycy, jest chłopak z Boliwii i z Argentyny, a nauczycielka jest Rosjanką. Tylko z zadaniami domowymi różnie bywa, bo czasami po prostu nie ma na nie czasu. – Jestem bardzo zadowolony, że mogę chodzić na te zajęcia do college'u, w dodatku za darmo. Jedyny koszt to książki za 35. dol. Naprawdę wystarczą dobre chęci – mówi Rafał.

W szkole świetnie radzi sobie Wiktoria, której pasją ostatnio stało się rysowanie. Ostatnio jej prace dostały się na szkolną wystawę, w najbliższy weekend cała rodzina wybiera się je zobaczyć. – Prac jeszcze nie widzieliśmy, Wiki mówi, że jeden rysunek powstał, kiedy była smutna – mówi Agnieszka. Wiktoria ma świetne oceny ze wszystkich przedmiotów, coraz lepiej radzi sobie z angielskim, bardzo dobrze czyta.

W weekendy Rafał z Agnieszką znajdują też czas, żeby spotkać się ze znajomymi, posiedzieć, wypić razem piwo, pogadać o życiu. – Ostatnio przyszli znajomi, siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Było fajnie, zero narzekania, aż do momentu, kiedy zeszliśmy na tematy polskie. Nagle złapaliśmy się na tym, że siedzimy w Chicago i narzekamy na Polskę. To dziwne, bo przecież tam nie mieszkamy, ale myślę, że wielu Polaków tak ma, że muszą na kraj ponarzekać – zastanawia się głośno Rafał.

"Nagle złapaliśmy się na tym, że siedzimy w Chicago i narzekamy na Polskę. To dziwne, bo przecież tam nie mieszkamy, ale myślę, że wielu Polaków tak ma, że muszą na kraj ponarzekać""



Za Polską tęsknią coraz mniej, a z drugiej strony nie mogą doczekać się wakacyjnego wyjazdu w rodzinne strony. Jak mówią, od Polski na emigracji nie sposób się odizolować, kiedy rodzina na Skype wciąż opowiada, co się tam dzieje. – Planujemy lecieć dopiero w czerwcu, a mama mnie już ostrzega, że jak przyjedziemy, to zadziwią nas ceny. Podobno wszystko podrożało, ostatnio mama za kawałek brokuła zapłaciła siedem złotych, czyli kupiła go za godzinę swojej pracy – mówi Rafał, a Agnieszka dodaje: – Moja siostra jest wegetarianką, ale być może będzie musiała zacząć jeść mięso, bo jest za drogo. Kilo pomidorów za 15 złotych? To się w głowie nie mieści.

Rafała, jako marketingowca, zastanawiają różnice pomiędzy Polską a Stanami, jak choćby te w poziomie konsumpcji i odmienność reklam. – Włączasz polską telewizję i pierwsze, co się rzuca w oczy to reklamy leków i tanich pożyczek. A w Ameryce – żarcie i samochody, to są dla Amerykanów priorytety. Na następnym miejscu – nieruchomości. W Polsce jest inaczej. Począwszy od wrzodów żołądka, poprzez ból pleców, karku i kolana, po zatwardzenie i grzybicę, na impotencji skończywszy. I tak siedzę przed telewizorem i myślę – jejku, jacy ci ludzie są chorzy, że potrzebują tylu leków. Niebywałe. Ja wiem, że Amerykanie do najzdrowszych też nie należą, że Big Pharma czuwa, ale w telewizji aż tak tego nie widać.

W Ameryce, oprócz siły nabywczej zarabianych dolarów, podoba im się różnorodność, także kulturowa. – W pracy i na angielskim mam szansę rozmawiać z ludźmi z innych krajów i kultur. To ciekawe rozmowy, tym bardziej, że dostaję informacje z pierwszej ręki – gdzie warto się wybrać, a jakich miejsc lepiej unikać. Ciekawe są też motywacje ludzi, którzy tak jak my, wybrali emigrację. To fascynujące, poznawać ludzi z całego świata. A że wyglądają inaczej? No cóż, jeden jest biały, drugi czarny, a trzeci brązowy. Jeden ma piegi, a drugi rude włosy – bez znaczenia – mówi Rafał.

– Na początku to było dla nas nowe. Chodziliśmy na place zabaw z dziećmi i widzieliśmy, że w tym mieście są podziały. Na jednym placu praktycznie większość dzieci było latynoskich, na drugim – dużo czarnych. To nie jest tak, że wszyscy w Chicago są ze sobą wymieszani, raczej mieszkają w enklawach – mówi Agnieszka. – Oprócz naszego osiedla, bo tu jest zupełny miks – śmieje się Rafał. – Polacy, Rosjanie, Bułgarzy, Rumuni, Meksykanie, Pakistańczycy, jest nawet kilka czarnych rodzin i jeden Japończyk. Na święta każdy ma swoje symbole w oknie, cały przekrój, Ameryka w pigułce – dodaje.

– W lecie to widać najwyraźniej: Polacy z reguły grill, piwo i muzyka, Meksykanie podobnie, tylko jeszcze głośniej, a czarni się kłócą – czasem takie awantury tu są, że telewizory z okien lecą – mówi Agnieszka. – Ale nikt na drugiego krzywo nie patrzy, wszyscy żyjemy w zgodzie, ta różnorodność jest fajna i ciekawa, zupełnie inaczej niż w jednolitej Polsce – dodaje Rafał.

Kolejna zaleta różnorodności to restauracje z kuchniami całego świata. Ostatnio Rafała naszło na kuchnię tajską. – Poszedłem i zamówiłem kaczkę. Przy zamówieniu właścicielka zapytała mnie o poziom ostrości, to mówię, że lubię ostre i chcę na ostro. Zapytała wtedy „Are you sure?” i zapaliła mi się alarmowa lampka z tyłu głowy, więc zamówiłem średnio ostre. Wziąłem tę kaczkę, przywiozłem do domu i..., co ci będę opowiadał – dobra, średnio ostra tajska kaczka piecze dwa razy. Albo i trzy. Ale jest to tak dobre, że nie daje się przestać jeść. Spociłem się, popłakałem, ale zjadłem. Rewelacja!

Wysłuchał: Grzegorz Dziedzic

fot.arch. rodz./Grzegorz Dziedzic

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama