Co łączy obecną administrację z Rosją? – to pytanie, na które trzeba szybko udzielić odpowiedzi. Zwłaszcza po nieoczekiwanej dymisji prezydenckiego doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego Michaela T. Flynna. Właśnie z powodu kontaktów z Kremlem.
Prezydent zmusił Flynna do odejścia, po ujawnieniu przez media, że ten ostatni rozmawiał w ambasadorem Rosji na temat sankcji nałożonych na Moskwę, jeszcze przed inauguracją obecnej administracji. Później Flynn miał zataić ten fakt przed wiceprezydentem Mike’em Pencem.
Trump nie ukrywał jednak swojego żalu i gniewu. Według prezydenta, Flynn, emerytowany generał US Army, jest „wspaniałym człowiekiem”, który stał się ofiarą medialnego linczu i niedyskrecji służb wywiadowczych. Zarówno prezydent, jak i część republikanów (w tym przewodniczący Komisji Wywiadu Izby Reprezentantów Devin Nunes) opowiedzieli się za śledztwem w sprawie przecieku informacji o rosyjskich kontaktach Flynna do mediów. Następcą zwolnionego doradcy ma zostać także były wojskowy, wiceadmirał marynarki wojennej Robert Harward.
Niepokojące sympatie
To jednak kolejne rosyjskie wątki związane z nowym prezydentem, który niejednokrotnie wyrażał się krytycznie o obecnej formule NATO i sugerował ocieplenie stosunków z Kremlem, o ile będzie to leżało w interesie Ameryki. Doniesienia na ten temat obserwowane są ze szczególnym niepokojem na wschodzie Europy, wyczuwającej, iż zmiany na scenie geopolitycznej odbiją się negatywnie na bezpieczeństwie tej części świata.
Obecna administracja znalazła się pod presją własnych służb wywiadowczych, które zupełnie serio potraktowały kontakty Rosjan z obozem Trumpa. Już po wyborach, a przed inauguracją nowego prezydenta, opublikowano raporty dokumentujące ingerencje hakerskie i kradzież e-maili Partii Demokratycznej. Wszystkie tropy prowadziły do Moskwy. Obóz Trumpa, w tym sam ówczesny prezydent elekt, długo negowały raporty służb. Dziś nie ulega wątpliwości, że w gorącym okresie życia politycznego rosyjskie służby harcowały w Ameryce do woli, próbując wpłynąć na wynik wyborów.
Moskiewski łącznik, którego media uosabiają z Michaelem Flynnem, to więc pojęcie dużo szersze niż sama osoba byłego już doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego"
Te właśnie tropy naprowadziły FBI na ślady kontaktów Flynna z ambasadorem Rosji w Waszyngtonie. A National Security Agency namierzyła cały szereg połączeń ludzi Trumpa z Rosjanami w ramach rutynowych działań wywiadowczych. Chodziło najprawdopodobniej o Cartera Page’a, biznesmena i doradcę kampanii Trumpa ds. międzynarodowych, Rogera Stone’a, działacza Partii Republikańskiej i właśnie Flynna. Co prawda nie znaleziono żadnych dowodów na złamanie prawa, ale wątpliwości zostały zasiane.
Kontakty pod lupą
Nawet republikanie, którzy zatwierdzali członków gabinetu Trumpa, zaczęli się domagać rozszerzenia kongresowego śledztwa w sprawie rosyjskich wątków. Słowa krytyki popłynęły nie tylko z ust senatorów Johna McCaina i Lindseya Grahama, nie darzących obecnego prezydenta nadmierną sympatią. Także zwolennik Trumpa senator Bob Corker, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych zaapelował o „jak najszybsze rozstrzygnięcie wszystkich wątpliwości związanych z Rosją”. Zapowiedział, że Flynn już wkrótce będzie wezwany na przesłuchania do Kongresu. Ostrzegł też, że problem, wobec którego stanęła administracja, może utrudnić realizację innych wyborczych obietnic Trumpa – zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. „Wiemy, że majstrowali przy tym – mówił z kolei o przedwyborczej aktywności Rosjan przywódca republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell – nie sądzimy, aby mieli jakikolwiek wpływ na ostateczny rezultat (wyborów), ale z pewnością nie da się tego zignorować”.
Twardo, czy miękko?
Biały Dom zareagował zaostrzeniem retoryki wobec Moskwy. W swoich tweetach prezydent dał do zrozumienia, że będzie twardszy wobec Rosji od Baracka Obamy.
„Krym został zajęty przez Rosję za czasów administracji Obamy? Czy Obama był zbyt miękki wobec Rosji?” – pytał retorycznie na portalu społecznościowym. Nie pomogło jednak stanowcze oświadczenie Białego Domu domagające się zwrotu Krymu Ukrainie i zaprzestania rosyjskiej dywersji we wschodniej części tego kraju. Nie pomogła deklaracja nowego sekretarza obrony Jamesa Mattisa, który w Brukseli zapewnił członków NATO, że wykluczona jest wojskowa współpraca z Rosją. Ostrożne zapewnienia sekretarza stanu Rexa Tillersona po piątkowym spotkaniu z szefem dyplomacji Kremla Siergiejem Ławrowem o tym, że będzie współpracował z Moskwą tylko wtedy, gdy przyniesie to pożytek Amerykanom, powinny być poparte konkretnymi działaniami. Tillerson, były szef koncernu naftowego Exxon Mobil, ma także sporo wcześniejszych powiązań biznesowych z Rosją. Jeszcze niedawno deklarował „zmiękczenie” stosunków z Moskwą o ile będzie to odpowiadało interesom Ameryki.
Moskiewski łącznik, którego media uosabiają z Michaelem Flynnem, to więc pojęcie dużo szersze niż sama osoba byłego już doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. To cały zespół powiązań między Rosją a ludźmi z obozu nowego prezydenta. To także próby wpływania finansowanych przez Kreml hakerów na wynik wyborów w USA. Nie negując legalności wyboru Donalda Trumpa, te sprawy trzeba wyjaśnić, bo chaos towarzyszący pierwszym tygodniom uprawiania polityki wewnętrznej i zagranicznej jest na dłuższą metę nie do zaakceptowania.
Natomiast groźne pomruki rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, że nowa amerykańska administracja traci czas, zamiast zgodnie z przedwyborczymi obietnicami zabrać się do rozwiązywania problemów tego świata, należy raczej przyjmować z zadowoleniem.
Jolanta Telega
[email protected]