Historia ta zdarzyła się naprawdę. Był słoneczny zimowy dzień w stolicy Polski. Wracałam właśnie z pracy, kiedy zauważyłam siedzącego pod sklepem spożywczym starszego mężczyznę otoczonego wypchanymi torbami, z długą brodą i niewidzącym spojrzeniem. Mężczyzna wyraźnie żył w swoim świecie, zamkniętym dla nas, przechodzących obok, spieszących się do swoich zajęć. Uderzyło mnie szczególne brzemię cierpienia na jego twarzy, zwolniłam kroku, przystanęłam i spojrzałam mu prosto w oczy. Wtedy on podniósł wzrok i jakby rażony piorunem, z paranoicznym lękiem podniósł gazetę, którą miał w ręku i schował się za nią. Poszłam w swoją stronę. Przez kilka tygodni przechodziłam obok, a on odmawiał kontaktu wzrokowego. Aż pewnego dnia, a było to w tłusty czwartek, weszłam do sklepu, pod którym siedział, kupiłam pączki i z torbą w ręku po prostu usiadłam obok niego. „Dzień dobry, mam na imię Kasia. Czy mogę pana poczęstować pączkiem, dziś tłusty czwartek”. I tak zaczęła się nasza przyjaźń.
Dwudziestoczteroletnia dziewczyna w eleganckim płaszczu, na szpilkach, zawsze wracająca tą samą drogą z pracy w biurze handlowym i on, Gwidon, sześćdziesięcioośmioletni bezdomny schizofrenik. Gdy pierwszy raz odezwał się do mnie, uderzył mnie ciepły i inteligenty ton jego głosu, który tak kontrastował z okolicznościami, w których go spotkałam i zewnętrznym wyglądem, z wyrazem szaleństwa na twarzy, w brudnym ubraniach, z papierosem bez ustnika trzymanym w zażółconych palcach. Gwidon miał tytuł doktora fizyki, miał też kiedyś rodzinę i córkę która dorosła i wyjechała do Stanów, miał kiedyś dom w Krakowie, i pracę na uniwersytecie. To była jego przeszłość. Teraz rzeczywistością stała się schizofrenia, samotność i ból.
Z czasem zbliżyliśmy się do siebie tak, że nie mogłam doczekać się, kiedy skończę pracę, by jechać prosto do Gwidona i posiedzieć z nim chwilę. Opowiadał mi dziwne historie, czasem bez składu, wątku i logiki, bo ciągle słyszał głosy i bał się, że „oni przyjdą” po niego. Nigdy też nie wypowiedział mojego imienia, zawsze nazywał mnie imieniem swojej córki. Pewnego dnia powiedział: „Wiesz, Agnieszka, chciałbym pojechać z tobą na Trasę Łazienkowską w kierunku Anina, wsiadłbym do twojego samochodu, otworzyłbym okno, poczuł wiatr we włosach i wtedy byłbym znowu wolnym człowiekiem”. Pozostawiłam jego prośbę bez odpowiedzi na kilka miesięcy, aż wewnętrznie dorosłam do decyzji, że chcę spełnić marzenie Gwidona. Tego letniego dnia, kilka miesięcy po tym, jak poznałam go w tłusty zzwartek, zupełnie spontanicznie zdałam sobie sprawę, że jestem w stanie spełnić marzenie tego starszego człowieka. „Dziś jest ten dzień, panie Gwidonie, pojedźmy na przejażdżkę po Trasie Łazienkowskiej”. Gwidon był w swoim świecie, spojrzał bez emocji, wstał, zabrał swoje torby i wsiadł do mojego samochodu.
Wjechałam na Trasę Łazienkowską; myślałam sobie, że sama muszę być szalona, że to robię; co będzie, jak on się przestraszy, czy zacznie krzyczeć lub straci kontrolę nad sobą? Nic takiego się nie stało. Gwidon otworzył okno, ciepły wiatr wpadł do środka, odwrócił do mnie twarz. Spojrzałam mu prosto w oczy. I to co zobaczyłam, na zawsze zostanie ze mną. Twarz starszego człowieka, pełna wewnętrznego spokoju, miłości, dobroci i szczęścia. Gwidon uśmiechnął się i powiedział: „Dziękuję Kasiu”. Nie wierzyłam, Gwidon był ze mną, w moim świecie, w rzeczywistości „ludzi normalnych”, zaufał mi.
I to był jeden z najważniejszych momentów w moim życiu. Zdałam sobie sprawę, jak wiele Gwidon mi dał. Dał mi wiarę, że droga, którą chciałam pójść już w dzieciństwie, ale nigdy nie miałam odwagi jej obrać jest przede mną otwarta. Tak, powinnam wierzyć w siebie, w swoje instynkty i w to, co mi zawsze mówił głos wewnętrzny: „zostań psychologiem, szczególna więź jaka łączy ludzi może zdziałać cuda”. I tego dnia uwierzyłam w moc ludzkiego umysłu. Wiedziałam już, że muszę zacząć wszystko od nowa i zmienić swoją karierę zawodową, by pomagać
ludziom takim, jak mój przyjaciel Gwidon. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, mój własny głęboki smutek uleciał razem z ciepłym wiatrem na Trasie Łazienkowskiej. Wiedziałam już kim jestem i nie bałam się tego. Zaakceptowałam siebie, tak jak on akceptował mnie. Teraz potrzebowałam tylko swojej determinacji i pozytywnych ludzi wokół, którzy pomogliby mi w chwilach zwątpienia. Gwidon był jednym z nich. Kilka lat później zostałam psychologiem. Jestem wdzięczna, że mogłam poznać Gwidona, że poświęcił mi swoją uwagę, czas, i obdarzył głęboką przyjaźnią, która sprawiła, że mogłam być przy nim sobą, Kasią, a nie osobą kierowaną przez oczekiwania innych. Gwidon pozwolił mi odkryć siebie.
Historia Gwidona. Moja historia.
Katarzyna Pilewicz LCPC, CADC
psycholog i psychoterapeutka licencjowana w stanie Illinois. Ukończyła Adler University w Chicago w dziedzinie psychologii klinicznej. Obecnie prowadzi badania doktoranckie w Walden University na temat wpływu psychologii pozytywnej na poprawę stanu psychiki człowieka. Członek American Psychological Association i PSI CHI. W swojej praktyce opiera się na holistycznym poglądzie o wzajemnym wpływie umysłu, ciała i środowiska. W swojej klinice w Deerfield zajmuje się leczeniem młodzieży i dorosłych z problemami psychologicznymi pomagając w powrocie do wyższej jakości życia.
Reklama