Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 13 października 2024 01:23
Reklama KD Market

45 lat od olimpijskiego triumfu Wojciecha Fortuny w Sapporo



W sobotę, 11 lutego, minie 45 lat od zdobycia w Sapporo przez skoczka narciarskiego Wojciecha Fortunę pierwszego dla Polski złotego medalu zimowych igrzysk olimpijskich. - Na 50. rocznicę zrobimy jakąś fajną imprezę - zapowiedział.

Fortuna nie zamierza jakoś specjalnie świętować kolejnej rocznicy swojego sukcesu. - W tym roku skupimy się na tradycyjnie organizowanych zawodach. Oczywiście pamiętają o mnie przyjaciele, znajomi, a także miłośnicy skoków dzwoniąc od kilku dni i składając życzenia. To miłe, więc na 50. rocznicę na pewno zrobimy jakąś fajną imprezę - zapewnił.

Zdobywca setnego medalu olimpijskiego liczy, że polskim reprezentantom, którzy wystąpią w sobotnim konkursie Pucharu Świata na Okurayamie uda się sprawić mu jubileuszowy prezent: - Są w formie, ładnie skaczą, a poza tym ten obiekt nam sprzyja, bo przecież Adam Małysz wygrał na nim trzy razy, a Kamil Stoch dwukrotnie był drugi. Myślę, że nie tylko Kamil, ale i pozostali sprawią mi tam wiele radości.

Zapytany o losy muzeum polskiego narciarstwa, które stworzył w 2009 roku w Wojewódzkim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Szelmencie Fortuna powiedział, że funkcjonuje i cieszy się dużym zainteresowaniem.

- Od dłuższego czasu już nie tylko narciarstwa, bo można tu też zobaczyć m.in. kilka pamiątek przekazanych przez Justynę Kowalczyk czy Tomka Sikorę. Jest też kombinezon Natalii Czerwonki, w którym panczenistka na IO w Soczi wywalczyła srebrny medal w drużynie - przypomniał i dodał, że ostatnio wystawę wzbogaciły kolejne eksponaty.

- Piotr, syn Stanisława Marusarza podarował nam film, a także narty swojego taty, na których skakał on w latach 30. ubiegłego wieku. To naprawdę duża rzecz, ponieważ spotykam się tu niemal codziennie z grupami młodzieży, więc im ciekawsza kolekcja, tym większe budzi zainteresowanie. A kto wie - może nawet będzie inspiracją do sięgania po kolejne medale dla Polski - wyraził nadzieję.

Fortuna urodził 6 sierpnia 1952 roku w Zakopanem. W wieku 10 lat rozpoczął treningi w klubie Wisła-Gwardia. Cztery lata później oddał swój pierwszy skok na Wielkiej Krokwi.

Jak przyznał, skoki narciarskie kochał od zawsze. - Ojciec zabierał mnie na każde zawody i tak to się zaczęło. Najpierw były usypane miniskocznie na Ciągłówce, gdzie wtedy mieszkaliśmy. To jednak szybko mi się znudziło i tuż po mistrzostwach świata FIS w Zakopanem w 1962 roku postanowiłem zapisać się do klubu - wspominał Fortuna w rozmowie z PAP początki sportowej kariery.

Robił szybkie postępy i już w 1970 roku trafił do kadry Polski.

- Miałem niezłe wyniki, ale powiem szczerze, że nie liczyłem na wyjazd na igrzyska do Japonii. Jednak trenerzy - klubowy Jan Gąsiorowski i reprezentacji Janusz Fortecki, a także zakopiańscy dziennikarze sportowi Wojciech Jarzębowski oraz Marian Matzenauer, walczyli o mnie i dołączyłem do ekipy jako rezerwowy - powiedział.

Wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. - W czwartek bodajże były ostatnie eliminacje, a już w poniedziałek jechałem do Sapporo. Na miejscu okazało się, że forma rośnie. Czułem to już od pierwszego treningowego skoku. Na średniej skoczni wygrał faworyt gospodarzy Yukio Kasaya, a ja byłem szósty. Czułem pewien niedosyt, ponieważ wylądowałem na obu nogach i sędziowie obniżyli mi noty. Gdyby nie to, pewnie byłoby podium - zaznaczył Fortuna.

Przed konkursem 11 lutego 1972 roku na dużej skoczni japońscy kibice liczyli na drugi złoty medal Kasai.

- Atmosfera była gorąca. W pierwszej serii skaczący z numerem 28. Akitsugu Konno osiągnął 92 m i objął prowadzenie. Po nim na belce zasiadłem ja. Ruszyłem i już na progu czułem, że będzie dobrze. I było - 111 metrów, czyli tylko dwa mniej niż ówczesny rekord Okurayamy. Oceny sędziowskie też były wysokie. Prowadziłem. Kasaya wylądował na 106. metrze i był drugi - relacjonował Fortuna.

Przypomniał, że wtedy konkurs na krótko przerwano w obawie o bezpieczeństwo skoczków. - Zarządzono głosowanie wśród arbitrów i stosunkiem głosów 3:2 zdecydowano jednak kontynuować zawody, ale skrócono rozbieg, bo pogorszyły się warunki, wiał paskudny wiatr - przypomniał.

W drugiej serii Polak skoczył tylko 87,5 m. - Tymczasem Kasaya nie dość, że uzyskał jeszcze mniej, to ledwo wybronił się przed upadkiem. No i stało się - wygrałem. Zdobyłem złoto i jednocześnie zostałem mistrzem świata. Wtedy bowiem automatycznie przyznawano ten tytuł mistrzom olimpijskim - dodał.

Na podium była wielka radość. - Słuchałem Mazurka Dąbrowskiego i myślałem, że oto spełniają się moje sportowe marzenia. Nic dodać, nic ująć. To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu - podkreślił.

Zakopane powitało mistrza entuzjastycznie. - Były spotkania z kibicami, a na jedno z nich - pod Wielką Krokwią - przyszło chyba 50 tysięcy ludzi, morze głów było na pewno. Z kolejnego przy urzędzie miasta pamiętam głównie, że stałem na dachu tego budynku, a tysiące ludzi głośno wyrażało radość. Dostałem też kilka pamiątkowych medali - przypomniał Fortuna.

Zapytany o kolejne lata powiedział, że... bywało różnie.

- I w sporcie, i w życiu. Startowałem póki czułem, że ma to sens. Zakończyłem karierę, popracowałem chwilę w swoim macierzystym klubie, potem wyjechałem na Śląsk, następnie do USA. Tam założyłem firmę malarską, ale cały czas myślałem o sporcie. Napisałem dwie książki, byłem na kilku igrzyskach olimpijskich. W 1994 roku w Lillehammer komentowałem dla telewizji konkursy skoków. W 2003 roku wróciłem do Polski i wraz z żoną Marylą osiadłem w Gorczycy koło Augustowa - podsumował.

Jak dodał, sport nadal jest dla niego niezwykle ważny. - Na Suwalszczyźnie pomagam w organizowaniu wielu imprez narciarskich. Niestety nie ma tu skoczni, ale i tak cieszy mnie to, co robię - zaznaczył.

Później na najwyższym stopniu olimpijskiego podium zimowych igrzysk stanęli jeszcze tylko biegaczka Justyna Kowalczyk i skoczek Kamil Stoch, który w 2014 roku w Soczi dwukrotnie wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego.

(PAP)

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama