Donald Trump jak obiecywał, tak zrobił. Zaledwie w kilka dni po objęciu urzędu prezydent podpisał rozporządzenie wykonawcze uruchamiając fundusze na budowę muru na południowej granicy Stanów Zjednoczonych. Ma to ograniczyć zjawisko nielegalnej imigracji. Jego wyborcy otrzymali wyraźny sygnał – nieudokumentowani nie będą mieli lekko. Legalni imigranci, jeśli zadrą z Temidą, również.
Podczas kampanii Donald Trump utrzymywał, że nielegalni imigranci stanowią bezpośrednie zagrożenie dla rynku zatrudnienia – zabierają pracę gorzej wykształconym Amerykanom i przyczyniają się do stagnacji płac. Z kolei budowa muru ma zwiększyć bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych i pozwolić na kontrolę przepływu ludzi przez granicę z Meksykiem.
To tylko jeden z elementów imigracyjnego programu nowego lokatora Białego Domu. Inne rozporządzenie podpisane w ostatnich dniach przez prezydenta odcina od funduszy federalnych te miasta, gdzie lokalne policje i inne służby nie współpracują z federalnymi władzami imigracyjnymi. Należy się spodziewać kolejnych kroków skierowanych przeciwko szacowanej na 11 milionów grupie nielegalnych imigrantów. Prezydent Trump chce m.in. zaostrzyć warunki, na których można dostać się do USA legalnie. Pierwszym krokiem ma być zapowiadana przez Biały Dom dyrektywa wykonawcza wstrzymująca wjazd do Stanów Zjednoczonych osób pochodzących z krajów objętych terroryzmem. Oznaczałoby to szlaban dla legalnych imigrantów i ograniczenie napływu turystów z takich krajów jak Syria, Sudan, Somalia, Irak, Iran, Libia i Jemen, przynajmniej do czasu ustanowienia nowych, stałych zasad ich wjazdu. A to – podobnie jak w przypadku uchodźców z innych stron świata – będzie się wiązać z zacieśnieniem mechanizmów kontrolnych.
Będzie ostrzej
„Przywrócimy w USA rządy prawa” – zadeklarował prezydent Donald Trump podczas wizyty w Departamencie Bezpieczeństwa Krajowego. Oprócz budowy muru Biały Dom chce stworzyć więcej ośrodków odosobnienia dla nielegalnych imigrantów i zatrudnić kilka tysięcy dodatkowych funkcjonariuszy Straży Granicznej. Dokładnie 5 tys. więcej.
Wszystkie te decyzje musiały spotkać się z negatywną reakcją nie tylko demokratów, ale także organizacji walczących o prawa imigrantów. Podpisaniu pierwszych dyrektyw wykonawczych towarzyszyły protesty na waszyngtońskich ulicach. Nowemu prezydentowi zarzucano uprawianie anytyislamskiej, antyimigracyjnej i ksenofobicznej retoryki. Dyrektywy wykonawcze na pewno zwiększają też wewnętrzne uprawnienia służb federalnych, co może stanowić zapowiedź nasilenia „nalotów” na miejsca pracy i zwiększenie liczby deportacji.
Zadecyduje Kongres
Podpisanie dyrektyw wykonawczych ma pokazać wyborcom, że prezydent na serio chce się wywiązać z dawanych obietnic. Jednak tak naprawdę o budowie muru, zatrudnieniu dodatkowych 5 tys. funkcjonariuszy Straży Granicznej i 10 tys. dodatkowych urzędników imigracyjnych zadecyduje Kongres. To on musi przesunąć środki pochodzące z kieszeni podatników. A nie będą to małe pieniądze. Według analiz inwestorów budowlanych postawienie fizycznego ogrodzenia na granicy z Meksykiem to inwestycja rzędu 20 miliardów dolarów. Na liczącej około 2 tys. mil granicy płot stoi na długości ok. 650 mil. Na razie nie ma mowy, aby to południowy sąsiad USA zapłacił za tę budowę. Tak daleko władza Donalda Trumpa nie sięga. W każdym razie meksykański prezydent Enrique Peña Nieto twierdzi, że nie zapłaci nawet za jeden cal ogrodzenia, a 50 konsulatów jego kraju położonych na terytorium USA zamieni się w punkty obrony praw Meksykanów. Dodatkowo odwołuje zapowiedzianą na przyszły tydzień swoją wizytę w USA. Nawet nie wszyscy republikanie popierają retorykę nowej administracji, obawiając się o utratę resztek poparcia wśród rosnącego w siłę latynoskiego elektoratu. Przyznaniu funduszy i realizacji obietnic będą więc towarzyszyły ostre dyskusje.
„Prezydent jest człowiekiem o wielkim sercu” – zapewnia rzecznik Białego Domu Sean Spicer"
Koniec marzeń Dreamersów?
Około 750 tysięcy młodych imigrantów bez legalnego statusu biorących udział w zapoczątkowanym za czasów Baracka Obamy programie Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA) czekają bardzo niepewne czasy. Przypomnijmy: są to osoby, które wjechały jako nieletni na terytorium USA, często bez własnej wiedzy i zgody. Często nie znają i nie pamiętają innej ojczyzny niż Stany Zjednoczone. Niejednokrotnie tzw. Dreamersi są ludźmi perfekcyjnie zasymilowanymi.
Donald Trump uczynił zlikwidowanie DACA jednym z filarów swojej kampanii. Po wyborczym zwycięstwie nieco złagodził swoje stanowisko. „Spróbujemy wypracować nowe rozwiązanie, które sprawi, że wszyscy będą i dumni, i zadowoleni” – zadeklarował w grudniu prezydent elekt w wywiadzie dla tygodnika „Time”, wykazując pewne zrozumienie dla sytuacji tej grupy. „To ludzie, których przywieziono tu w bardzo młodym wieku. Pracowali tu, chodzili do szkoły. Wielu było dobrymi uczniami. Wielu znalazło bardzo dobrą pracę. I znaleźli się w stanie zawieszenia, ponieważ nie wiedzą co się z nimi stało” – mówił przed miesiącem Trump.
Kłopot w tym, że na razie nowo zaprzysiężony prezydent nie zrobił jeszcze nic, aby rozjaśnić te wątpliwości. W tym tygodniu nowy rzecznik prasowy Białego Domu Sean Spicer zapytany o los DACA odpowiedział, że najważniejszym z priorytetów prezydenta będą teraz imigranci z przeszłością kryminalną. Na pewno Dreamersów, którzy w ramach procedur DACA są dokładnie sprawdzani pod kątem karalności, nie można zaliczyć do tej grupy. „Będziemy systematycznie pracować nad sytuacją wielu osób, przebywających w tym kraju nielegalnie” – deklaruje Spicer. Zapowiedział też możliwość wznowienia przez administrację programu Secure Communities, który przekazuje lokalnym władzom więcej prerogatyw należących do rządu federalnego. Z programu zrezygnowała poprzednia administracja, obawiając się nadużyć.
Inną niewiadomą jest stosunek Białego Domu do dwupartyjnej inicjatywy, która pojawiła się w Kongresie. Projekt ustawy Bar Removal of Individuals who Dream and Grow Our Economy Act (czyli BRIDGE) przewiduje pozostanie Dreamersów w USA do czasu uchwalenia szerszej reformy systemu imigracyjnego. Być może Donald Trump, deklarujący biznesowe podejście do polityki, zapozna się analizą lewicującego think tanku Center for American Progress. Z badań przeprowadzonych za pośrednictwem University of California-San Diego wynika, że zakończenie DACA będzie kosztować amerykańską gospodarkę ok. 433 miliardów dolarów w ciągu 10 lat. Najmocniej odczują to stany, gdzie populacja Dreamersów jest najwyższa – Kalifornia, Teksas, Illinois, Nowy Jork, New Jersey, Floryda, Arizona, Karolina Północna i Waszyngton. Być może jednak do tego nie dojdzie. Jeszcze w tym tygodniu US Citizenship and Immigration Services, czyli urząd imigracyjny, przyjmował podania od osób chcących wziąć udział w DACA. „Prezydent jest człowiekiem o wielkim sercu” – zapewnia rzecznik Spicer, podsycając płomyk nadziei setek tysięcy młodych imigrantów.
Jolanta Telega
[email protected]
Około 750 tys. młodych imigrantów z DACA czekają bardzo niepewne czasy
Na zdjęciu: Granica amerykańsko-meksykańska w Tijuanie fot.Mike Nelson/EPA