Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 16:20
Reklama KD Market

Zachowajmy przeszłość dla przyszłości

Zachowajmy przeszłość dla przyszłości
/a> Od lewej: Człowiek Roku "Dziennika Związkowego" Małgorzata Kot, Frank Spula i Małgorzata Błaszczuk
fot.Dariusz Piłka


Od trzech lat „Dziennik Związkowy” przyznaje tytuł Człowieka Roku. Tym prestiżowym wyróżnieniem nagradzamy ludzi, którzy wywierają największy wpływ na życie naszej społeczności.

W tym roku nagroda trafia do rąk Małgorzaty Kot, dyrektor zarządzającej Muzeum Polskiego w Ameryce. Niespożyta energia i pomysłowość nowej dyrektor w promowaniu zasobów Muzeum, nadała ogólnie szanowanej placówce, nowy wymiar, na miarę XXI wieku. Dzięki Małgosi muzeum przeszło prawdziwy lifting, ożyło i otworzyło się na wszystkie środowiska sprawiając, że muzeum należy po trosze do każdego z nas. Nasze wyróżnienie jest prawdziwym wyraz uznania społecznego za Małgosi pracę, którą można odczytywać tylko jako misję.

Małgorzata Błaszczuk, redaktor naczelna


Z Małgorzatą Kot, dyrektor zarządzającą Muzeum Polskiego w Ameryce, Człowiekiem Roku 2016 „Dziennika
Związkowego” rozmawia Grzegorz Dziedzic.


Grzegorz Dziedzic: Serdecznie gratuluję zdobycia tytułu Człowieka Roku „Dziennika Związkowego”. Jak z takim tytułem radzi sobie tak skromna i wrażliwa osoba jak Małgorzata Kot?

Małgorzata Kot: – Dziękuję z serca za ten tytuł, wasze zaufanie, sympatię oraz za to określenie. Na forach społecznościowych odezwało się do mnie wiele osób, z którymi często nie kontaktowałam się od lat. Gratulują, wspominają nasze wspólne chwile w Muzeum Polskim w Ameryce. W odniesieniu do „Dziennika Związkowego” zauważam tu pewne koło czasowe, jakiś sens ponadrzeczywisty. Ten rok w ogóle jest dla mnie symboliczny, 22 lata w Stanach, więc z „Dziennikiem Związkowym” mam do czynienia przez połowę mojego życia. „Dziennik Związkowy” w muzealnej czytelni zajmuje centralne miejsce, widzę go od początku mojej pracy w MPA. Moje rozmowy z dziennikarzami „Dziennika Związkowego” zawsze były rozmowami kluczowymi. Przychodzicie Państwo, żeby się czegoś od nas dowiedzieć, ale ta nauka jest obustronna. Podczas lekcji bibliotecznych w muzeum zawsze prezentowałam „Dziennik Związkowy”, wspólnie z uczniami odszukiwaliśmy stare wydania na mikrofilmach, żeby przeczytać o konkretnym wydarzeniu i zobaczyć, w jaki sposób pisało się kiedyś. Podejście do historii w muzeum jest koliste. Zdajemy sobie sprawę z rytmu wydarzeń, zmienności i ewolucji. Natomiast pewne rzeczy są ciągłe i ponadczasowe, wśród nich jest nasza i wasza praca, utylitarna, na rzecz wspólnego dobra. Wymiar tej nagrody jest dla mnie głębszy, cieszy mnie, że nominujecie społeczników, ludzi z poczuciem misji. Pięknie być w takim poczcie. Bardzo doceniam to wyróżnienie.

Odkąd została Pani dyrektor zarządzającą MPA, miejsce emanuje nową energią, współpracownicy twierdzą, że tchnęła Pani w muzeum nowe życie. Jak się to robi?

Nie byłoby mi dane pracować społecznie i być widoczną, gdyby nie osoby, które mnie wspierają. Jest to mąż, który ciężko pracuje, abym ja mogła poświęcić się mojej pracy. Wspierają mnie synowie, rodzice, siostra, krewni, przyjaciele i współpracownicy z Muzeum Polskiego w Ameryce. To zespół ludzi oddanych pracy równie mocno jak ja, którzy z różnych względów nie są widoczni, co przecież nie umniejsza ogromu ich pracy. Dobrze jest wiedzieć, że można oprzeć się na kimś. Dziękuję za pomoc Zjednoczeniu Polskiemu Rzymsko-Katolickiemu z Josephem A. Drobotem Jr. na czele, Radzie Dyrektorów MPA i wszystkim pomagającym muzeum wolontariuszom. Także polonijnym mediom, Konsulatowi RP w Chicago i polskim ministerstwom – Dziedzictwa Narodowego i Spraw Zagranicznych. Trudno wymienić wszystkich, lista byłaby bardzo długa. W czasie uroczystości wręczenia tytułu Człowieka Roku „Dziennika Związkowego” dane było mi usłyszeć wiele pięknych słów. To był moment piękniejszy nawet niż otrzymanie tytułu naukowego po studiach. Wyraz uznania społecznego.


Czy dobry i spełniony muzealnik posiada jakiś rys psychologiczny? Jakie cechy charakteru predysponują do wykonywania tego zawodu?

Najlepiej pracuje mi się z osobami, które mało mówią, a dużo pracują. Które mają w sobie skupienie. I takich ludzi mam w swoim zespole. Rozumiemy się w lot, często porozumiewamy się wzrokiem. Także nasi wolontariusze, którzy pracują na rzecz muzeum poświęcając swój wolny czas i nie boją się żadnej pracy. Wolontariusze to takie nasze ciche anioły. Spełniony muzealnik to osoba, która wie, że jego praca ma wyższy, ponadczasowy sens. Na rozmaitych didaskaliach, które po sobie pozostawimy widać, że osoby, które działały lub działają na rzecz Muzeum Polskiego w Ameryce mają podobny sposób pisania, a nawet podobne charaktery pisma. Mam świadomość ciągłości.


Wchodząc do Muzeum Polskiego w Ameryce uderza atmosfera dostojeństwa, wielki spokój, harmonia towarzysząca dotykalności historii. Wydawać by się mogło, że praca muzealnika to przede wszystkim spokój i brak pośpiechu.

W naszym przypadku nie do końca się to sprawdza. Oczywiście, jeśli ktoś pracuje w archiwum, ma świadomość obcowania z czymś większym niż prozaiczna codzienność. Nasza praca nie jest w żadnym wypadku nudna, także dlatego, że w muzeum pracuje niewiele osób. Oprócz muzealnej codzienności mierzymy się z zadaniami niecodziennymi. Nasz zespół oprowadza wycieczki, organizuje bale i imprezy, układa kwiaty, a gdy trzeba – śpiewa z podziałem na głosy. Dobrze się ze sobą czujemy, w związku z czym ludzie, którzy przychodzą do nas choćby na chwilę, stają się częścią muzeum, darowują nam swoje kolekcje i eksponaty.


W muzeum sporo się dzieje, także wydarzeń niesztampowych. Warsztaty, koncerty czy choćby dyskoteka z podświetlaną podłogą. Czego jeszcze możemy się spodziewać po dyrektor Kot?

To ciekawe pytanie. Pamiętajmy, że w muzeum pracuję od wielu lat, ale rzeczywiście objęcie przeze mnie stanowiska dyrektora zarządzającego w jakiś sposób wyzwoliło w muzeum spore pokłady kobiecej energii. Nasza sala główna ma nie najlepszą akustykę, a marzy mi się, żeby w muzeum odbywały się koncerty i spektakle teatralne. Przyłączam się więc do wizji mojego zwierzchnika, prezesa MPA Ryszarda Owsianego, którego marzeniem jest otworzenie sceny. Potrzebne są porządki i przewieszenie ogromnego obrazu „Pułaski pod Savannah”. Czynimy już pewne przygotowania, porządkujemy magazyn, który znajduje się za tą ścianą. Jej likwidacja zmieniłaby akustykę pomieszczenia i pozwoliła na ustawienie obok siebie naszych dwóch fortepianów. Oczywiście będziemy kontynuować dyskotekę z podświetlaną podłogą, bo to był świetny pomysł i doskonała zabawa. Ale chcemy organizować też małe, kameralne spotkania i w ten sposób pozyskiwać nowych mecenasów – osoby, dzięki którym muzeum może funkcjonować. Marzy mi się, żeby na dachu muzeum stworzyć choćby kawałek zorganizowanej przestrzeni, skąd można by obejrzeć w czasie tych spotkań piękną panoramę miasta, a po zejściu do pomieszczeń muzeum, żeby te doznania zaczęły współgrać z naszymi eksponatami i dziedzictwem. Marzę też o takim unowocześnieniu naszych wystaw stałych, jak choćby zmianie oświetlenia na bardziej przyjazne; pomysłów na zmiany w muzeum jest mnóstwo. Mam nadzieję, że dzięki hojności mecenasów, uda się te pomysły zrealizować, a na nadchodzące 80-lecie muzeum marzy mi się pozyskanie osiemdziesięciu członków wspierających, albo chociaż ośmiu członków wieczystych. Ósemka to przecież symbol ciągłości i nieskończoności.


Jak będą wyglądały styczniowe obchody 80-lecia MPA?

To oczywiście piękna i okrągła rocznica, ale cały nadchodzący rok będzie w muzeum rokiem jubileuszowym. Nie zamierzamy urządzać żadnej wielkiej pompy. Rocznica przypada na dzień 12 stycznia, a 22 stycznia chcemy spotkać się ze wszystkimi, dla których ważne jest Muzeum Polskie w Ameryce. Podczas tego spotkania chcemy odtworzyć zdjęcie z tego dnia sprzed 80 lat, na którym widać każdą osobę, która wtedy była w muzeum. Chciałabym, żebyśmy mieli okazję wspólnie pośpiewać kolędy i serdecznie się uścisnąć, a przede wszystkim, żebyśmy w muzeum poczuli się jak w naszym wspólnym domu.
W planach na przyszły rok mamy kilka wystaw i wydarzeń: podróżującą wystawę dotyczącą polskiego śródmieścia w Chicago, jubileusz Klubu Motocyklowego „Sokół”, wystawę Polskiego Klubu Artystycznego, malarstwa Zdzisława Beksińskiego, kolejna edycja Sztuki dla Serca oraz z okazji nadchodzącego Roku Kościuszkowskiego – wystawę poświęconą Tadeuszowi Kościuszce.


Muzealnik bez rodziny sam powoli staje się eksponatem. Trzeba mieć dokąd wracać i z kim być"


Podobno dużo Pani pracuje i poświęca muzeum całą siebie. Nie boi się Pani wypalenia, że coś na tym poświęceniu można utracić?

Wierzę, że jeśli coś trzeba zrobić, należy dać to do zrobienia pracującej matce, która posiada zdolność godzenia wielu spraw. Staram się walczyć o prywatność. Żeby ten czas, który spędzam z moim mężem i synami, rano i wieczorem, był czasem osobnym, wyjątkowym. Często rozmawiam o tym z innymi dyrektorami muzeów, także etnicznych. Uczę się bycia tu i teraz, żeby poświęcać się temu, gdzie w danej chwili jestem i czym się w danej chwili zajmuję. Kiedy jestem w pracy, jestem jej całkowicie oddana. Kiedy wychodzę z muzeum, staram się w pełni przeżywać każdy moment. Jeśli jestem w domu, zajmuję się domem. Na spotkaniu z przyjaciółmi cieszę się spędzanym z nimi czasem. To jest trudne, bo wymaga wysiłku, o jakość spędzanego czasu trzeba dbać i nauczyć się dzielić obowiązki w taki sposób, żeby samemu nie wykonywać wszystkiego. Uzmysławiam sobie, że niezależnie od tego, jak bardzo lubię swoją pracę, ona pozostaje pracą, czyli istotną, ale tylko częścią życia. Przede wszystkim chcę dbać o rodzinę. Muzealnik bez rodziny sam powoli staje się eksponatem. Trzeba mieć dokąd wracać i z kim być.


Czym zatem zajmuje się dyrektor MPA, kiedy nie organizuje wystaw i nie zdobywa kolejnych grantów?

Na pasje rzadko znajduję czas. Uwielbiam czytać, książki to moja słabość. Chętnie wracam do ulubionych książek i autorów, lubię poznawać książki na nowo. Bardzo lubię śpiewać. Nie mam czasu na śpiewanie w chórze, choć bardzo chciałabym się do chóru zapisać. Uwielbiam podróżować. Uspokaja mnie woda, lubię żeglować. W ostatnie wakacje wraz z mężem i Sokół Riders pojechaliśmy do Kolorado. Przejechaliśmy na motocyklach 3,6 tys. mil, oczywiście ja w charakterze pasażera. To była pielgrzymka w głąb siebie, zrozumiałam jak mało nam potrzeba, żeby chłonąć przestrzeń. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak Kolorado jest piękne. Pan Bóg stworzył tam tyle cudów w jednym miejscu, że mijane góry powinno się katalogować. Na motocyklu widzi się więcej niż jadąc samochodem, bezpośrednio wnika się w przestrzeń. Jadąc, cały czas jest się ze sobą. Najbardziej raduje mnie jednak bycie z ludźmi. Uwielbiam, kiedy spotkanie kończy się na śpiewie. Jestem uszczęśliwiona tym, że wśród moich przyjaciół jest wielu ludzi muzykalnych, w związku z czym często spotykamy się na wspólne granie i śpiewanie. Myślę, że nie istnieje piękniejszy rodzaj międzyludzkiego porozumienia niż wspólny śpiew.


Proszę się teraz pochwalić. Jakie są Pani największe sukcesy jako dyrektora wykonawczego MPA?

Praca zespołowa i wyszukiwanie nowych dróg. Jestem kontynuatorem tego muzealnego dzieła. Zdarza mi się przewidzieć wydarzenia, intuicyjnie wyczuwam, jak będzie układała się współpraca z daną osobą lub instytucją. Ludzie mówią, że nie jestem osobą typową dla mojego pokolenia, bo udaje mi się w muzeum budować mosty porozumienia pomiędzy różnymi generacjami. Moim sukcesem, który dokonuje się powoli, byłoby pozyskanie funduszy na działalność muzeum, zdobycie wsparcia odpowiedniej liczby mecenasów. Chciałabym osiągnąć pewność, że budżet jest dopięty i nie trzeba będzie szukać środków, aby do niego dokładać. Gdyby udało się nam osiągnąć stabilizację finansową, to projekty nabrałyby rozpędu, a pomysły dostałyby skrzydeł.


Rzeczy niedokończone…

Konserwacja naszych zasobów to niekończąca się syzyfowa praca. Także skatalogowanie wszystkich posiadanych i stale napływających eksponatów: każdego medalu, przypinki i proporca. Muzeum to skrzynia z pamiątkami narodowymi, skrzynia, która nie ma dna. Marzy mi się, żeby stworzyć wirtualny katalog zasobów, żeby wszystkie eksponaty można było obejrzeć w internecie.


Dla kogo istnieje Muzeum Polskie w Ameryce, dla Polonii kultywującej tradycje, czy dla Amerykanów polskiego pochodzenia, aby pamiętali o swoich korzeniach?

Na spotkania i imprezy do muzeum przychodzą głównie imigranci mówiący po polsku, natomiast jeśli chodzi o zwiedzanie muzeum, przychodzi więcej Amerykanów polskiego pochodzenia. Dla nich zwiedzanie polskich zakątków i miejsc w Chicago to rutyna. Takich gości, wędrujący tropami własnej przeszłości, mamy w muzeum prawie codziennie. Oprócz tego, sporo jest zwiedzających, którzy czekali na odwiedzenie naszego muzeum do przyjazdu krewnych z Polski. Na tych ostatnich, przyzwyczajonych do muzeów w Polsce, nasza placówka nie robi wielkiego wrażenia, choć są zadziwione wyborem eksponatów, jaki do nas trafia. Natomiast osoby, które zwlekały z odwiedzeniem muzeum dziesięć czy piętnaście lat, często są zaskoczone i dumne, że mamy tak bogate i piękne zbiory.


Muzeum kończy 80 lat. W jaki sposób planuje Pani zaprosić do muzeum ludzi młodych, najpierw jako zwiedzających, a w przyszłości mecenasów?

– Zaczynamy od współpracy z polskimi szkołami. Obecnie mamy akcję „Cegiełka”, czyli dzieci zbierają po dolarze, za którego dostają symboliczną cegiełkę. Młodzież i dzieci trafiają do nas z wycieczkami. Zdarzają się w muzeum lekcje historii. Ostatnio bardzo ciekawą lekcję poprowadził przebywający z wizytą w Chicago dyrektor Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie. Opowiadał o husarii, rozebrał nasz eksponat husarskiej zbroi i wytłumaczył, do czego służyły poszczególne części. Marzy mi się stworzenie stałej ekspozycji, gdzie dzieci mogłyby dotykać eksponatów, dotknąć historii. Muzeum należy do nas, do całej Polonii. Jego misja zawiera się w słowach „zachować przeszłość dla przyszłości”. Spróbujemy uczynić to razem, zapraszam do muzealnego członkostwa. Dziękuję i pozdrawiam, życząc nam wspólnego, łagodnego roku 2017. Do zobaczenia!

Dziękuję za rozmowę.

[email protected]



Małgorzata Kot – absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. Jana Kochanowskiego w Kielcach, kierunek filologia polska (1994) oraz Dominican University w River Forest, kierunek bibliotekoznawstwo i informacja naukowa (2013). W Chicago od 1994 roku. W 1995 roku rozpoczęła pracę na stanowisku kierownika Biblioteki Muzeum Polskiego w Ameryce (BMPA), gdzie podjęła się kontynuacji opracowywania katalogu zbiorów bibliotecznych i dalszego kompletowania zasobu. Za jeden ze swoich sukcesów uważa skatalogowanie podczas 19 lat pracy w bibliotece ponad 20 tysięcy woluminów sukcesywnie udostępnianych ciągle rosnącej liczbie czytelników BMPA.
Współpracuje z wieloma polskimi instytucjami szczebla centralnego, m.in. Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Biblioteką Narodową, Biblioteką Jagiellońską. Na terenie USA i w samym Chicago współpracuje z wieloma muzeami etnicznymi, polonijnymi organizacjami, Stowarzyszeniem Bibliotekarzy Polsko-Amerykańskich, Zrzeszeniem Nauczycieli Polskich w Ameryce, Polish Genealogical Society of America, bibliotekami publicznymi w Chicago, uniwersytetami i środowiskami zawodowymi. W latach 1998-1999 współpracowała z Harold Washington College. W latach 1994-2003 była nauczycielką Polskiej Szkoły Sobotniej im. Trójcy Świętej w Chicago, gdzie opiekowała się najstarszą młodzieżą uczęszczającą do liceum. W latach 2000-2003 współpracowała z Polską Szkołą Sobotnią im. Marii Skłodowskiej-Curie w Park Ridge. W roku 2003 została opublikowana przez Stowarzyszenie Wspólnota Polska przygotowana przez nią do druku we współpracy z Grażyną Ruszczyk publikacja „Muzeum Polskie w Ameryce. Dzieje i zbiory. Przewodnik”. Jest ponadto autorką opracowania „Historia Związku Lekarzy Polskich w Chicago 1946 -1996” oraz licznych muzealnych opracowań okolicznościowych i artykułów w prasie polonijnej i polskiej oraz amerykańskiej.
25 lipca 2014 decyzją Komitetu Wykonawczego i Rady Dyrektorów Muzeum Polskiego w Ameryce (MPA) została powołana na stanowisko nowego dyrektora zarządzającego MPA, wyłoniona w wyniku konkursu z grona wykwalifikowanych kandydatów. Objęła obowiązki  1 września 2014 roku.  Prywatnie – żona Mariusza Kota, matka Arthura i Tomasza.


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama