Około pięciuset pracowników lotniska O’Hare, w tym spora grupa Polaków, wzięło udział w jednodniowym strajku 29 listopada. Uczestnicy protestu − głównie bagażowi, sprzątacze i obsługa wózków inwalidzkich − domagali się podwyżki stawki godzinowej do 15 dol., poprawy warunków pracy i prawa do członkostwa w związkach zawodowych. Celem strajku było też zwrócenie uwagi społeczeństwa na problemy pracowników drugiego największego lotniska w kraju, które bez nich nie mogłoby funkcjonować.
Kto pracuje na O’Hare?
− Na lotnisku już od dawna nie pracują licealiści, którzy chcą dorobić sobie kieszonkowe. Przede wszystkim są to osoby dorosłe z rodzinami na utrzymaniu. Są też studenci i absolwenci uczelni wyższych, którzy nie znaleźli pracy w swoich zawodach i duża liczba imigrantów − z Polski, z Europy Wschodniej, a nawet Zachodniej, z Afryki, Meksyku i Ameryki Południowej. Są przedstawiciele aż dziesięciu grup językowych − mówi nam Izabela Miltko-Ivkovich, rzeczniczka prasowa lokalnego oddziału Service Employee International Union (SEIU), związku zawodowego reprezentującego zatrudnionych w branży usługowej, który wraz z innymi ugrupowaniami pomagał zorganizować protest.
Zdaniem Oliwii Pac, od trzech lat pracującej na lotnisku, imigranci chętnie się tu zatrudniają, ponieważ niektóre zajęcia nie wymagają dobrej znajomości języka angielskiego ani żadnych uprawnień zawodowych. Równocześnie właśnie z tych samych powodów są wykorzystywani przez prywatne firmy, które realizują kontrakty na O’Hare. − Pracodawcy wiedzą, że ludzie, którzy nie znają języka i przepisów nie upomną się o swe prawa − dodaje Pac.
Kradzież zarobków
Większość pracowników zarabia minimalną stawkę chicagowską, czyli 10,5 dol., ale duża grupa obsługujących wózki inwalidzkie na terminalach krajowych ma jeszcze mniej, bo tylko 6,5 dol. na godzinę. Zaliczani są bowiem do grupy branżowej otrzymującej napiwki. Jak wyjaśnia Miltko-Ivkovitch pasażerowie niestety rzadko dają napiwki, a firmy nie chcą płacić wyrównania lotniskowej obsłudze osób niepełnosprawnych. − Zwykle firmy twierdzą, że pracownik albo ukrywa napiwki, albo źle się wywiązuje ze swych obowiązków, jeśli nie otrzymał żadnej gratyfikacji od pasażerów. I to jest jedna z postaci kradzieży zarobków − dodaje rzeczniczka SEIU.
Inną formą nadużycia ze strony pracodawców jest odmowa zapłacenia za nadgodziny, a także manipulacje na liście płac. Z doświadczenia zna to Oliwia Pac, która jednak nie należy do osób pozwalających się wykorzystywać. Skrupulatnie sprawdza odcinki każdej wypłaty, bo zdarzyło się, że kilka razy zaniżono jej zarobki. − Na lotnisku wykonuję trzy rodzaje obowiązków po różnych stawkach. Obsługuję wózki inwalidzkie na terminalu międzynarodowym zarabiając 8,75 dol. na godz. (więcej niż za tę samą pracę na terminalu krajowym – przy. red.). Jestem też pracownikiem firmy ochroniarskiej za 11,50 dol. na godz. i opiekunką nieletnich pasażerów podróżujących samotnie, też ze stawką 11,50 dol. na godzinę − opowiada Pac, studentka wyższej uczelni.
Mimo długich godzin pracy na lotnisku kosztem snu Pac ledwo wiąże koniec z końcem, a studia opłaca przy pomocy pożyczek. − Pomagam rodzicom płacić rachunki, bo ojciec stracił pracę. Często nie starcza mi pieniędzy na zakup jedzenia i podstawowych artykułów niezbędnych w życiu codziennym − dodaje.
Skandaliczne warunki pracy
Pracownicy uskarżają się nie tylko na niskie zarobki, ale też na skandaliczne warunki pracy. Jako pracownica firmy ochroniarskiej Pac często asystuje ekipom sprzątającym kabiny samolotów i widzi, że codziennie narażają na szwank swe zdrowie i bezpieczeństwo, ponieważ nie mają odpowiedniego wyposażenia i wyszkolenia. − Większość przynosi do pracy własne środki czyszczące, rękawice i ubrania ochronne, ponieważ to co daje im pracodawca nie chroni przed zranieniami, wdychaniem toksycznych chemikaliów, kontaktem z krwią i odchodami pozostawionymi w kabinach − opowiada nasza rozmówczyni.
− Firmy zatrudniające sprzątaczy zapewniają im tylko cienkie rękawiczki gumowe, które pod wpływem silnych środków czyszczących po prostu rozpadają się i nie chronią przed chemikaliami oraz ostrymi przedmiotami niejednokrotnie pozostawianymi w kabinach. Pracownicy od chemikaliów mają nie tylko podrażnioną skórę, ale również i oczy. Pracodawca powinien też zapewniać okulary ochronne − mówi Miltko-Ivkovitch.
Z kolei asystenci osób niepełnosprawnych borykają się z innymi problemami, wśród których są bardzo złej jakości wózki inwalidzkie, którym brakuje należytej konserwacji. − Często są chwiejne, niestabilne, przechylające się na jedną stronę. Najwyraźniej wymagają reperacji. Wózek, który nie jest sprawny i równomiernie obciążony, wydaje się cięższy. Trudniej go pchać. Na dodatek wózki nie są utrzymywane w czystości, a w pomieszczeniu, w którym się je przechowuje są myszy i karaluchy − mówi Pac.
Asystenci osób niepełnosprawnych narażeni są też na różne kontuzje fizyczne, ponieważ często zmuszani są do pchania dwóch wózków inwalidzkich równocześnie. − Musimy to robić, choć jest to nielegalne, bo prawie codziennie brakuje nam personelu. Do pchania dwóch wózków potrzeba jest dużej siły. Niestety robiąc to doznałam uszkodzenia nadgarstka. Jest to bardzo bolesne i utrudnia codzienne funkcjonowanie − dodaje.
Gorzej nie będzie
Oliwia Pac wierzy, że choć jednodniowy, to jednak strajk przyniesie rezultaty. − Myślę, że nasz strajk spełnił swą rolę, bo pokazał, społeczeństwu, kim jesteśmy. Kim są ludzie z zaplecza lotniska i że nie mogłoby ono funkcjonować bez naszej pracy i że dlatego zasługujemy na godziwe wynagrodzenie i lepsze warunki zatrudnienia. Pracodawcy już wiedzą, że nie boimy się wypowiadać głośno swoich opinii. Jeśli nic się nie zmieni na lepsze po tym strajku, to zaprotestujemy ponownie, głośniej i mocniej. Jesteśmy przygotowani walczyć, aż coś się zmieni − konstatuje Pac.
Zdaniem rzeczniczki SEIU Izabeli Miltko-Ivkovitch w miarę edukacji i uświadomienia społeczeństwa rośnie jego poparcie dla ruchu „Walcz o 15” (ang. Fight for 15) i widać to było podczas strajku. − Wielu podróżnych podchodziło do uczestników manifestacji, by dodać im otuchy i zachęcić, by kontynuowali swą walkę i nie rezygnowali ze starań. Przejeżdżający kierowcy naciskali nawet na klaksony, by wyrazić swą sympatię − podkreśla.
Miltko-Ivkovitch nie potrafi przewidzieć, kiedy sytuacja pracowników na O'Hare się polepszy, ale jest przekonana, że stanie się to w niedalekiej przyszłości. Jej zdaniem, nie może już być gorzej; teraz, gdy proces przemian się rozpoczął, będzie postępował − aż do skutku.
Alicja Otap
a.otap@ zawiazkowy.com
Sytuacja pracowników na lotnisku O'Hare pogorszyła się drastycznie w 2011 r., gdy burmistrz Rahm Emanuel zgodził się, by władze Chicago − właściciel lotniska − zawarły kontrakty z prywatnymi firmami obsługującymi port. Przedsiębiorstwa, które otrzymały kontrakty miejskie na sprzątanie lotniska, kabin samolotowych, usługi bagażowe i usługi dla niepełnoprawnych pasażerów, zwolniły z pracy połowę pracowników zarabiających wówczas około 20 dol. na godzinę. Pozostałym pracodawcy zmniejszyli stawki do obowiązującego minimum miejskiego.
Strajkującym na lotnisku O'Hare 29 listopada towarzyszyło w geście solidarności około 1,5 tys. osób. Byli to głównie pracownicy innych branż, a także kilkunastu lokalnych polityków, przedstawiciele organizacji proimigranckich, także ugrupowań broniących praw pracowników, m.in. ARISE Chicago i związków zawodowych, wśród nich Service Employee International Union (SEIU), reprezentującego branżę usługową.
Związek SEIU, do którego chcą wstąpić uczestnicy strajku wniósł do władz federalnych skargę na trzy firmy wykonujące kontrakty na O’Hare. W oficjalnym liście skierowanym do Administracji ds. Bezpieczeństwa i Higieny Pracy (U.S. Occupational Safety and Health Administration, OSHA) SEIU zarzuca firmom brak odpowiedniego sprzętu, liczne łamanie przepisów i narażenie na szwank zdrowia i życia zatrudnianych pracowników.
Strajk na na lotnisku O'Hare 29 listopada br. był częścią większego ogólnokrajowego protestu pod hasłem „Walcz o 15” (ang. Fight for 15), w którym brali udział m.in. pracownicy ponad 20 lotnisk, a także restauracji szybkiej obsługi, branży usługowej, sprzątacze i opiekunowie domowi. Ruch Fight for 15 zapoczątkowany został cztery lata temu w Nowym Jorku przez grupę pracowników fast foodów. Ich żądania podwyżki minimalnej stawki godzinowej do 15 dol. uważane były wówczas za nierealne. Jednak ruchem objęty został cały kraj i przyłączyli się do niego pracownicy wielu innych nisko opłacanych branż. Pod wpływem ruchu Fight for 15 władze kilku dużych miast wprowadziły podwyżki podstawowego wynagrodzenia do 13 dol. na godzinę. Działaczom jednak to nie wystarcza. Domagają się podwyżki minimalnego uposażenia do żądanego poziomu.
Zdjęcia: Lesa Allmond, Izabeli Miltko-Ivkovitch, SEIU
Reklama