Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 16:20
Reklama KD Market

Stojący Bizon: jestem Indianinem i Polakiem

Stojący Bizon: jestem Indianinem i Polakiem
4

Stojący Bizon, czyli Joseph Podlasek jest dumny ze swojego podwójnego pochodzenia. Na wszystkich formularzach weryfikujących pochodzenie etniczne wpisuje: „rdzenne amerykańskie i polskie”, świadomie ignorując fakt, że trzeba wybrać tylko jedną opcję. Indianie dali mu przydomek Stojący Bizon (ang. Standing Bull), wyrażając w ten sposób wdzięczność za twardość i nieustępliwość, z jaką zawsze występuje w ich sprawach.

Z rodowitym chicagowianinem, biznesmenem, działaczem społeczno-politycznym i członkiem Związku Narodowego Polskiego, a także smakoszem polskiej kuchni – rozmawia Alicja Otap.

Alicja Otap: Skąd u Pana takie mocne poczucie polskości?

Joseph Podlasek: Rodzice mojego ojca byli imigrantami z Polski. Ojciec urodził się w Chicago, ale rodzice wychowali go na Polaka. Ja też urodziłem się w Chicago i razem z bratem i siostrą wychowywaliśmy się w rodzinie o polskich tradycjach i w polskim środowisku w południowo-zachodniej części Chicago koło lotniska Midway. Moja mama, Indianka, nauczyła się polskich zwyczajów i polskiej kuchni od moich ciotek i sąsiadek. Ojciec mówił po polsku, ale niestety nie nauczył nas języka. Ciężko pracował − często po godzinach − w zakładach Stone Container (już nieistniejące − przyp. red.). Przeważnie nie było go w domu. Dlatego dziś znam tylko kilka słów po polsku m.in. pierogi, kiełbasa, gołąbki, ale chciałbym uczyć się polskiego.

W jakich okolicznościach poznali się Pana rodzice?

− Matka przybyła do Chicago z rezerwatu plemienia Odżibwe w Wisconsin pod granicą z Minnesotą, gdzie niestety były bardzo trudne warunki życia. Poznała ojca w chicagowskim parku. Brał udział w przyjęciu wydawanym przez zakład pracy. Zrządzeniem losu poznali się, choć uczestniczyli w różnych spotkaniach towarzyskich.

Co to znaczy żyć na pograniczu dwóch kultur − indiańskiej i polskiej?

− To wspaniałe uczucie i doświadczenie. Czuję się Indianinem i Polakiem. Gdy wypełniam druki rządowe, deklaruję pochodzenie „rdzenne amerykańskie i polskie”. Jeśli się to władzom nie podoba, niech zmienią swoje formularze. Pasjonują i cieszą mnie oba dziedzictwa kulturowe. Przekazuję je moim trojgu dzieciom. Zostały wychowane w obu tradycjach i w wierze katolickiej. Od najmłodszych lat zabierałem je na zajęcia artystyczne w Muzeum Polskim w Ameryce i na Taste of Polonia przy Centrum Kopernikowskim. Jako dorośli dokonają swoich własnych wyborów. Najstarszy syn, 21-letni Steven pomaga mi prowadzić galerię Trickster. Jest utalentowanym grafikiem komputerowym i wykonuje dla galerii różne plakaty i ulotki, ale chce powrócić na studia, by uzyskać dyplom wyższej uczelni. 18-letni Tristan wybiera się na uniwersytet, ale równocześnie chciałby uczyć się tradycyjnych indiańskich tańców. 13-letnią Agiinę interesują polskie korzenie. Ostatnio mi powiedziała, że chce się uczyć polskiego. Bardzo mnie to ucieszyło. Zamierzam zapisać ją do polskiej szkoły sobotniej.

Pana żona jest także Indianką, tak jak Pana matka?

− Tak. Pochodzi z Kalifornii, ale poznaliśmy się w Chicago podczas indiańskiego spotkania. Jesteśmy po rozwodzie, ale dzieci mieszkają ze mną. Moja była żona ma z nimi niemal codzienny kontakt, bo mieszka w pobliżu.

Będąc szefem indiańskich ośrodków kulturalnych, ma Pan ciągły kontakt z kulturą autochtonicznych Amerykanów. Ale do tego nie ogranicza się Pana kontakt z dziedzictwem kulturowym Indian?

− Odwiedzam co jakiś czas rezerwat w Wisconsin. Co rok w lipcu uczestniczę w tradycyjnym zjeździe Pow Wow pod hasłem „Oddaj cześć Ziemi”. Dodatkowo naszą rodziną opiekuje się szaman indiański Skip „Człowiek Piasku” (ang. Skip „Sand Man”), weteran wojny wietnamskiej. Mieszka w Minnesocie i przyjeżdża do nas co kilka miesięcy. Zna się na tradycyjnej medycynie indiańskiej. Stosuje ziołolecznictwo i inne naturalne metody terapii, które są bardzo pomocne w utrzymaniu dobrego stanu zdrowia.

Większość ludzi nie zna prawdziwej historii Święta Dziękczynienia, a więc nie wie, co naprawdę zdarzyło się tamtej nocy..."



Przez 14 lat był Pan dyrektorem chicagowskiego Centrum Amerykańskich Indian, a obecnie kieruje Pan galerią kultury autochtonicznej Trickster w Schaumburgu k. Chicago...

− Za swój sukces zawodowy uważam pracę dla społeczności rdzennych Amerykanów, najpierw jako najdłużej urzędujący dyrektor Centrum Amerykańskich Indian , a teraz dla galerii Trickster. Gdy rozpoczynałem urzędowanie, ośrodek w chicagowskim Uptown był zadłużony. Gdy opuszczałem stanowisko, budżet wynosił prawie milion dolarów, był zrównoważony, bez deficytów. Obecnie cieszy mnie to, że Trickster rozwija się dynamicznie − przybywa programów i współpracowników. Wystawiamy tu twórczość różnych artystów, głównie indiańskich. Mamy programy dla weteranów i uczniów lokalnych szkół. Współpracujemy z Chicago Columbia College i innymi uczelniami. Urządzamy koncerty, wernisaże, spotkania z artystami i autorami książek. Wkrótce oddane zostaną do użytku dwie pracownie plastyczne, w których tworzyć będą artyści na oczach odwiedzających naszą galerię. Pracowałem też przez około 10 lat jako inżynier informatyk specjalizujący się w technologii Microsoft. Jednak spędzanie czasu z komputerem nie jest dla mnie. Zdecydowanie preferuję kontakty z ludźmi.

A Pana sukcesy osobiste?

− Są nimi moje dzieci, moja rodzina oraz równoważenie obu kultur, pomaganie potrzebującym oraz udostępnianie sztuki i kultury społeczeństwu.

Wspiera Pan aktywnie protest przeciwko budowie rurociągu w Dakocie. Dlaczego?

− Budowa rurociągu dotyczy nas wszystkich, a nie tylko Indian. Budowa zagraża rzekom, glebie i bezpieczeństwu wielu tysięcy ludzi. Negatywny wpływ na środowisko naturalne odczują wszyscy mieszkańcy terenów, przez które przejdzie rurociąg. Również w Illinois, bo linia ma dochodzić aż do Joliet. W tej chwili ropa naftowa transportowana jest koleją. Jeśli popłynie rurociągiem, inwestorzy zaoszczędzą mnóstwo pieniędzy. W tej chwili zarabiają miliony, ale powodowani zachłannością chcą zarabiać jeszcze więcej. Biorę udział w pracach koalicji dwunastu różnych organizacji, które nie tylko reprezentują rdzennych Amerykanów, ale też różne organizacje społeczne i obrońców środowiska naturalnego. To jest więcej niż ruch Indian i społeczeństwo amerykańskie zaczyna to rozumieć, choć media głównego nurtu nie informują o wszystkim, bo są zablokowane, zmuszone do milczenia przez lobby firm petrochemicznych.

Czy według Pana można powstrzymać budowę Dakota Pipeline?

− Mamy nadzieję, że prezydent Barack Obama wstrzyma budowę, zanim zakończy urzędowanie, tak jak zablokował budowę rurociągu Keystone przy pomocy dekretu. Jestem w stałym kontakcie z biurem kongresmana Mike'a Quigleya. Rozmawiam często z jego asystentką Karoliną Żaczek, która dobrze orientuje się w sytuacji. Trudno przewidzieć, co się stanie po odejściu Obamy z urzędu. Prezydent elekt Donald Trump zainwestował pieniądze w budowę rurociągu. Teraz po wygranej w wyborach nie powinien podejmować decyzji, które są dobre dla jego prywatnych interesów.

Tysiące ludzi protestuje w Dakocie przeciwko budowie rurociągu...

− Staramy się im pomóc. Pozostaną tam przez całą zimę. Zbieramy dla nich ciepłą odzież − kurtki, płaszcze, czapki, rękawice i obuwie. Co dwa tygodnie wysyłamy transport zimowych ubrań przekazanych przez darczyńców. Gromadzimy także fundusze. Uczestnicy protestu prosili też o szpital polowy. Uzbieraliśmy już połowę potrzebnej kwoty i już wiem, jak dokonać tego zakupu. A jeśli on się uda, to zaczniemy zbiórkę na drugi namiot medyczny.

Przed nami Święto Dziękczynienia. Czy Pan je obchodzi?

− Tak, choć w sumie jest to trudne święto dla nas, rdzennych Amerykanów. Obchodzimy je tylko jako tradycyjny rodzinny obiad. Thanksgiving jest dobrą okazją do odwiedzenia rodziny i spędzenia wspólnego czasu przy dobrym posiłku, do wyrażenia wdzięczności za to, co mamy, za rodzinę, za bliskich, posiłek na stole. I tak powinniśmy to święto celebrować. To wszystko. Niestety większość ludzi nie zna prawdziwej historii Święta Dziękczynienia, a więc nie wie, co naprawdę zdarzyło się tamtej nocy, że Indianie zostali zamordowani i że to nie była wspólna pokojowa wieczerza, ale okupacja i grabież ziemi. I tę prawdziwą historię trzeba opowiadać. Ale ze względu na trudne czasy, jakie teraz mamy, ze względu na zło i ohydę panujące na świecie nie jest to dobry moment, żeby o tym mówić. Kiedyś jednak prawda musi zostać opowiedziana, ale nie w tej chwili.

Inne święta są łatwiejsze?

− Tak i też obchodzone w rodzinnym gronie i zawsze zgodnie z polską tradycją, z polskimi potrawami na stole. Zawsze zbieramy się u mojej siostry, która ma duży dom w Tinley Park i świetnie gotuje. Jej specjalność to znakomita kapusta z kiełbasą.

Pana ulubione polskie potrawy?

− Pierogi, gołąbki, kopytka.

Powrócił Pan właśnie ze służbowej podróży do Teksasu. Co było jej celem?

− Było to spotkanie z przedstawicielami agencji rządowej ds. muzeów i bibliotek dotyczące usprawnienia usług dla weteranów przy zastosowaniu najnowszych technologii i finansowej pomocy władz federalnych. Mamy możliwość ubiegania się o rządowe granty.

Jakie są Pana plany na najbliższą przyszłość?

− Dokładam starań, by jeszcze bardziej udostępnić formy artystyczne, które oferuje nasza galeria. Chcę zachęcić do uprawiania z nami sztuki i eksponowania jej w naszej galerii. Szkoły i uczelnie chronicznie cierpią na brak funduszy na organizowanie wystaw, dlatego powinniśmy wspierać się nawzajem poprzez ścisłą współpracę. Na razie odwiedzają nas wycieczki szkolne, ale wiem, że kuratoria tną w swoich budżetach fundusze na wychowanie plastyczne i inne programy artystyczne, które są przecież niezbędne dla prawidłowego rozwoju intelektualnego i psychicznego dzieci i młodzieży. Chciałbym też, żeby w naszej galerii wystawiali swoje prace przedstawiciele różnych kultur, również polscy artyści, nawet ci młodzi i początkujący. Może chcieliby tu popracować w niedziele czy święta i po prostu mieć frajdę. Dlatego zapraszam serdecznie, bo bardzo chciałbym, żeby w Trickster Gallery zagościła również polska kultura i sztuka.

Dziękuję za rozmowę.

[email protected]

Zdjęcia Ryszard Otap



Joseph Podlasek jest Indianinem polskiego pochodzenia. Syn Indianki z plemienia Odżibwe i Polaka urodzonego w USA, którego rodzicami byli polscy imigranci. Podlasek zarządza Trickster Gallery w Schaumburgu k. Chicago, jedynym w Illinois ośrodkiem kulturalnym będącym własnością i prowadzonym przez autochtonicznych Amerykanów. Wcześniej przez 14 lat kierował Centrum Indian Amerykańskich w chicagowskim Uptown. Członek rady starszych plemienia Lakota Mr. Flood nadał mu imię „Mush ka dee, bii sha gee bay go gob a way”, czyli Stojący Bizon (ang. Standing Bull). Podlasek ukończył studia w zakresie biznesu i technologii komputerowych. Współzałożyciel i wiceprezes Krajowej Koalicji Rodzin Indiańskich (NUIFC), stypendysta Leadership of Greater Chicago, współzałożyciel Chicago Cultural Alliance, b. członek miejskiego Departamentu ds. Stosunków Międzyludzkich (CDHR), członek rady ds. weteranów sekretarza stanu Illinois, członek rady ds. rdzennych Amerykanów prezydenta Obamy i kurator ds. Indian amerykańskich w Smithsonian National Museum w Waszyngtonie. Ma troje dzieci, Stevena, Tristana i Agiinę.


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama