Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 06:27
Reklama KD Market
Reklama

Między zwycięstwem a inauguracją



Donald Trump ciągle tworzy zespół ludzi, którzy po 20 stycznia 2017 roku zasiądą w gabinecie, czyli w rządzie najpotężniejszego państwa świata. Z manhattańskiej rezydencji prezydenta elekta dochodzą mniej lub bardziej konkretne informacje, spekulacje i plotki o tym, kto będzie sprawować kluczowe stanowiska w nowej administracji.

Patrząc z punktu widzenia ciągłości administracji Stany Zjednoczone znajdują się niemal w sytuacji luksusowej. Moment wyborów i formalne przejęcie władzy przez nową ekipę dzielą ponad 2 miesiące. W wielu krajach Europy proces przejmowania władzy mierzy się w dniach, a nawet w godzinach. W USA jest to czas pozwalający na płynne pojawienie się tzw. „landing teams” w poszczególnych instytucjach i przekazanie obowiązków. Poza tym w USA od początku istnienia państwa federalnego w Waszyngtonie obowiązywała zasada “zwycięzca bierze wszystko”, więc wymiana kadr nikogo nie dziwi i nie stanowi powodu do lamentów ze strony tracących władzę na temat upadku demokracji. A do wymiany jest co najmniej 4 tys. urzędników, z czego ok. tysiąc musi uzyskać aprobatę kontrolowanego przez republikanów Senatu. Przegrani pakują się i wyjeżdżają z Waszyngtonu, albo zostają, zasilając rzesze ekspertów i lobbistów. Czas łagodzi rany i pozwala na dogadanie się między ludźmi, nawet jeśli w okresie kampanii wyborczej obrażali się wzajemnie i odsądzali od czci i wiary. Tak było i tym razem.

Donald Trump otwarcie przecież nazywał Baracka Obamę „najgorszym prezydentem”, kwestionując autentyczność jego metryki urodzenia. Urzędujący prezydent wielokrotnie z kolei podkreślał, że republikański konkurent Hillary Clinton jest osobą niezdolną do pełnienia najwyższego urzędu w państwie i przejęcia kontroli nad bronią nuklearną. W tych warunkach trudno o klimat wzajemnego zaufania w procesie przekazywania władzy, tym bardziej, że nowy, stosunkowo mało doświadczony zespół ma objąć nadzór nad ogromnym aparatem biurokratycznym.

Przedstawiciele nowej ekipy zwykle pojawiają się na przełomie listopada i grudnia w kluczowych biurach rządu federalnego, aby zapoznać się z najbardziej palącymi problemami administracji i zapewnić jej ciągłość funkcjonowania. Według ponadpartyjnego Center for Presidential Transition optymalną sytuacją byłoby, aby jeszcze przed Dniem Dziękczynienia pracownicy rządu znali nazwiska 50 osób, które przejmą kluczowe role w państwie. W tym roku na pewno proces zacznie się z opóźnieniem, choć już w grudniu i styczniu administracja Obamy ma z udziałem nowego zespołu Trumpa przeprowadzić symulacje ataku terrorystycznego na Amerykę.

W 1828 roku zwolennicy zwycięskiego prezydenta Andrew Jacksona zmusili po wyborach urzędującego Johna Quincy Adamsa do… ucieczki z Białego Domu"



Ale w historii USA podobne tarcia to nic nowego. Procesy przekazywania władzy potrafiły być burzliwe, zaskakując często nie spodziewające się niczego media. Tak było na przykład w 1988 roku, kiedy po dwóch kadencjach Ronalda Reagana wybory wygrał jego własny wiceprezydent George Bush. Wielu pracowników administracji uważało, że taka ciągłość władzy pozwoli utrzymać im dotychczasowe stanowiska. Okazało się, że byli w błędzie, bo prezydent elekt wolał wprowadzić na stanowiska swoich ludzi.

Nawet spory wewnątrz zespołów przejmujących władzę na polecenie nowego prezydenta nie są niczym nowym. W 1992 roku Bill Clinton, już po wygranych wyborach, odsunął swojego szefa transition team Mickeya Kantora. Zastąpił go Warren Christopher, który wkrótce objął stanowisko sekretarza stanu. Proces płynnego przekazywania władzy utrudniła także obietnica wyborcza Clintona odchudzenia personelu Białego Domu o 25 proc. (Tak! Młody gubernator Arkasas był też antysystemowy i niedoświadczony w kwestii funkcjonowania rządu federalnego).

Przykładów wskazać można dużo więcej sięgając do samych początków istnienia Stanów Zjednoczonych. Do historii przeszedł spór między prezydentem Johnem Adamsem a Thomasem Jeffersonem po przegranych przez tego pierwszego wyborach w 1800 roku. Relacje między dwoma ojcami założycielami sięgnęły takiego dna, że Adams nie pojawił się na inauguracji prezydentury rywala, ostentacyjne opuszczając stolicę.

Do podobnych afrontów dochodziło jeszcze kilkakrotnie. W 1828 roku zwolennicy zwycięskiego prezydenta Andrew Jacksona zmusili po wyborach urzędującego Johna Quincy Adamsa do… ucieczki z Białego Domu.

Okresy przejściowe potrafiły wstrząsać Ameryką. W latach 1860-61 między wyborami a inauguracją prezydentury Abrahama Lincolna doszło do secesji siedmiu południowych stanów, bo ustępujący James Buchanan uznał, że konstytucja nie daje mu uprawnień, aby zapobiec ich odłączeniu. To zapoczątkowało krwawą wojnę secesyjną.

Historia odnotowała także ostry konflikt między Andrew Johnsonem i Ulyssesem S. Grantem, Herbertem Hooverem i Franklinem D. Rooseveltem, czy Harrym S. Trumanem i Dwightem Eisenhowerem. Ten ostatni spór był o tyle znamienny, że obaj politycy współpracowali ze sobą w okresie II wojny światowej i tuż po niej, przyczyniając się między innymi do utworzenia NATO.

W 2001 roku odchodzący prezydent Bill Clinton, kiedy zaprosił do Białego Domu prezydenta elekta George’a W. Busha na kawę też pozwolił sobie na kilka złośliwości. Najpierw spóźnił się do znanego z obsesji do punktualności Busha o 10 minut, a na spotkanie zaprosił swojego wiceprezydenta Ala Gore’a – tego samego, który właśnie przegrał w dramatycznych okolicznościach (słynne liczenie głosów na Florydzie) wybory prezydenckie.

Ale wskazać można też na pozytywne przykłady. Prezydent Jimmy Carter nie miał powodu, aby pałać miłością do Ronalda Reagana po przegranych w 1980 roku wyborach, ale proces przekazania władzy odbył się w sposób płynny i profesjonalny.

„To porządny facet” – powiedział prezydent elekt Donald Trump po pierwszym spotkaniu w Białym Domu z Barackiem Obamą. Spotkanie obu polityków miało przebiegać w serdecznej atmosferze. Biorąc pod uwagę historyczne doświadczenia i wbrew temu co sugerują media – to po prostu Wersal.

Jolanta Telega

[email protected]

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama