Tysiące ludzi kontynuowało w sobotę protesty uliczne przeciwko Donaldowi Trumpowi. Trwające od trzech dni demonstracje osób nie zgadzających się z jego wyborem na prezydenta rozpoczęły się w Stanach Zjednoczonych dzień po wyborach.
Demonstranci wyszli w sobotę na ulice Nowego Jorku, Los Angeles, Chicago, Baltimore, Oakland w Kaliforni, Kansas City, Milwaukee, Portland w stanie Oregon oraz w innych miastach. Protesty mają na ogół pokojowy przebieg, ale gdzieniegdzie dochodzi do starć z policją.
W Nowym Jorku kilka tysięcy ludzi przemaszerowało w sobotę na Manhattanie z Union Square do kwatery prezydenta-elekta w jego słynnym wieżowcu przy 5 Alei. Budynek ten jest silnie chroniony; policja nie dopuszcza demonstrantów w jego pobliże.
Organizatorami protestów są ugrupowania lewicy i organizacje mniejszości etniczno-rasowych oraz seksualnych. Wśród demonstrantów dominują Latynosi, Afroamerykanie i imigranci z rozmaitych krajów. Wznoszą oni banery i transparenty: „Trump nie jest naszym prezydentem”, „Miłość pokona nienawiść”, „Nie dla faszyzmu”, a także z innymi hasłami potępiającymi rasizm i ksenofobię.
Uczestnicy manifestacji w Nowym Jorku mówią, że obawiają się deportacji do krajów swego pochodzenia przez rząd pod przywództwem Trumpa. Boją się też eskalacji agresji przeciw osobom wyglądającym na obcokrajowców z Ameryki Łacińskiej, Afryki i Bliskiego Wschodu. Inni wspominają, że Trump doprowadzi do zakazu aborcji i ograniczenia praw gejów.
Podczas kampanii wyborczej Trump nazwał nielegalnych meksykańskich imigrantów „gwałcicielami” i „handlarzami narkotyków”, zapowiadał deportację wszystkich nielegalnie przebywających w USA cudzoziemców i wzywał do wprowadzenia tymczasowego zakazu wjazdu do USA muzułmanów. Poparł go Ku-Klux-Klan. W czasie jednego z wywiadów telewizyjnych powiedział, że popiera karanie kobiet za przerywanie ciąży.
W ostatnich tygodniach Trump jednak złagodził swoje wypowiedzi w kwestiach imigracji, a po wyborach jego współpracownicy podkreślają, że jego wcześniejszych, najbardziej radykalnych oświadczeń nie należy brać dosłownie.
W czwartek wieczorem protesty w Portland w stanie Oregon przybrały gwałtowny charakter. Demonstranci starli się z policją, która przybyła w pełnym oporządzeniu do rozpędzania rozruchów. Uczestnicy manifestacji prowokowali funkcjonariuszy i rozbijali szyby samochodów.
Protestujący porozumiewają się ze sobą za pośrednictwem portali społecznościowych, takich jak Facebook i Twitter. Aktywiści organizujący akcje mówią, że ich ugrupowania przygotowują już imigrantów na wypadek masowych deportacji.
Organizatorzy protestów zapowiadają ich kontynuację, mówią też o masowej demonstracji w dniu inauguracji Trumpa w styczniu przyszłego roku.
Historycy podkreślają, że w dziejach USA podobne protesty przeciw demokratycznemu wyborowi prezydenta nie zdarzyły się w USA od ponad 150 lat. Ostatnio miały miejsce w 1860 r., kiedy wybory wygrał Abraham Lincoln. Przeciw jego elekcji występowali zwolennicy utrzymania niewolnictwa. Lincoln został wybrany zaledwie 40 procentami głosów i zdaniem jego wrogów nie miał legitymacji do rządzenia.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)