Zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborczy wtorek zadziwiło cały świat. Najpotężniejsze państwo świata będzie rządzone przez człowieka, który nigdy wcześniej nie ubiegał się o wybieralny urząd. Co nas czeka? Czy będziemy teraz bezpieczniejsi? To pytania zadawane niemal na wszystkich szerokościach geograficznych.
Jeśli bowiem wierzyć deklaracjom wyborczym prezydenta elekta Ameryka może się zacząć zamykać i odcinać od świata. Ale kampania to jedno, a życie to drugie. Tym bardziej, że polityka zagraniczna była zaledwie maleńkim ułamkiem wyborczego sporu toczonego między Donaldem Trumpem a Hillary Clinton. A na deklaracje obecnego prezydenta elekta trzeba patrzeć w kontekście tego, co głosiła jego rywalka w walce o Biały Dom.
Odpowiedź na wiele pytań zależeć będzie od tego, kogo Trump dobierze sobie jako współpracowników. Dopiero oni zweryfikują w realu cały szereg dość chaotycznych i ogólnych deklaracji, które padały podczas kampanii wyborczej. Dotyczy to także, choć nie przede wszystkim polityki zagranicznej. Na giełdzie nazwisk pojawiło się jednak sporo znanych osób, świadczących o tym, że team tworzony przez prezydenta elekta nie będzie się składał z ludzi ściągniętych z Księżyca.
Na pewno Donald Trump będzie szukał osób nie kojarzonych na co dzień z Waszyngtonem, ale podczas kampanii nie stronił także od polityków zasiadających w Kongresie lub piastujących różne urzędy. Senator Jeff Sessions, pierwszy członek izby wyższej, który poparł kandydata republikanów może poprowadzić politykę obronną USA jako sekretarz obrony. I to pomimo tego, że w 2003 roku poparł inwazję na Irak, tak mocno krytykowaną przez Trumpa. Rudy Giuliani, dobrze znany nowojorczykom, jako człowiek, który zrobił porządek w Wielkim Jabłku – najpierw jako prokurator, a potem dwukrotnie jako burmistrz, ma wszelkie szanse na objęcie funkcji prokuratora generalnego. Także gubernator New Jersey Chris Christie, jeszcze niedawno przeciwnik Trumpa w prawyborach, a później jego wielki orędownik, może liczyć na stanowisko w nowej administracji prawdopodobnie jako sekretarz handlu. Sekretarzem skarbu zostanie niemal na pewno Steve Mnuchin, dotychczasowy finansowy menedżer kampanii prezydenta elekta.
Paradoksalnie wyborcze deklaracje Trumpa na temat NATO mogą wyjść sojuszowi na dobre. Polska jest dziś jednym z niewielu członków sojuszu wydającym na obronę więcej niż 2 procent PKB. Już sama możliwość ograniczenia amerykańskiego zaangażowania i zmniejszenia liczebności wojsk USA na Starym Kontynencie może zmusić Europejczyków do refleksji"
Polaków – ze zrozumiałych względów – najbardziej interesować będzie osoba, która pokierowałyby polityką zagraniczną. Tu pada kilka nazwisk. Na pewno przychylnym okiem spojrzy na nasz kraj Newt Gingrich, były przewodniczący Izby Reprezentantów i lider "republikańskiej rewolucji" z 1994 roku. Podobno przez jakiś czas Trump zastanawiał się nawet czy nie powierzyć mu stanowiska wiceprezydenta. Gingrich, który nie ukrywa sympatii do Polski, jak również polskich korzeni swojej żony, wielokrotnie pojawiał się już nad Wisłą. Mniej można powiedzieć o wizji świata innego kandydata do pokierowania dyplomacją USA – senatorze Bobie Corkerze, przewodniczącym prestiżowej Komisji Spraw Zagranicznych.
Pytanie o przyszłość i bezpieczeństwo Polski, a także wschodniej części Europy, jest jednak jak najbardziej zasadne. Izolacjonistyczne i protekcjonistyczne deklaracje jakie padały z ust Trumpa zostaną zapewne zweryfikowane przez rzeczywistość, ale coś z nich będzie musiało pozostać
.TTIP, czyli Transatlantic Trade and Investment Partnership – wielki i negocjowany od lat układ o wolnym handlu między USA i Unią Europejską przejdzie zapewne do historii jako jeden z wielu niezrealizowanych przez ludzkość projektów. Podobny los może czekać także układ dotyczący strefy Pacyfiku.
NATO, będące gwarancją bezpieczeństwa Polski, to jednak nieco inna historia. Trump, który dopiero teraz zacznie otrzymywać pełne raporty wywiadowcze na temat sytuacji międzynarodowej szybko zrozumie, że utrzymanie sojuszu leżeć będzie w żywotnym interesie Stanów Zjednoczonych.
Warto pamiętać, że mimo iż Trump domaga się od aliantów większych nakładów na obronę, sam opowiada się za zwiększeniem wydatków Pentagonu. Hasło "Make America great again" dotyczy także pozycji międzynarodowej USA. Trudno więc przypuszczać, aby chciał poświęcić np. kraje bałtyckie oddając jej z powrotem w obszar wpływów Rosji w zamian za rozwiązanie kryzysu w Syrii. W dużo trudniejszej sytuacji mogą się jednak znaleźć Ukraina i Gruzja, niebędące członkami sojuszu. Trumpowi grozi popełnienie podobnego błędu, co Barakowi Obamie w czasie pierwszej kadencji. Wiara w "reset" stosunków i w to, że z Rosją Putina można się dogadać bez poważniejszych ustępstw, może okazać się polityczną naiwnością.
Paradoksalnie wyborcze deklaracje Trumpa na temat NATO mogą wyjść sojuszowi na dobre. Polska jest dziś jednym z niewielu członków sojuszu wydającym na obronę więcej niż 2 procent PKB. Już sama możliwość ograniczenia amerykańskiego zaangażowania i zmniejszenia liczebności wojsk USA na Starym Kontynencie może zmusić Europejczyków do refleksji i działania w sprawie wzmocnienia własnego bezpieczeństwa. Donald Trump głośno przypominał sojusznikom Ameryki, że gwarancji bezpieczeństwa nie powinni traktować jako czegoś, co im się należy za darmo. O własnej obronie powinno się myśleć także bez oglądania się na sojuszników. Choćby byli najpotężniejsi na świecie.
Jolanta Telega
[email protected]