Prezydent-elekt Donald Trump spotkał się w czwartek w Białym Domu z prezydentem Barackiem Obamą, zapoczątkowując tradycyjny proces przekazywania władzy po wyborach. Obaj prześcigali się w komplementach i deklaracjach woli współpracy.
Trump wraz żoną Melanią przybyli do Waszyngtonu samolotem z Nowego Jorku. Telewizja nie transmitowała na żywo momentu ich powitania przez prezydenta. Rozmowa Trumpa z Obamą trwała półtorej godziny.
Po jej zakończeniu obaj wygłosili krótkie oświadczenia dla mediów w Pokoju Owalnym. Podkreślili w nich gotowość do współpracy i szacunek, jakim się nawzajem darzą.
"Miałem właśnie okazję odbycia doskonałej rozmowy z prezydentem elektem Trumpem" - powiedział Obama. "Obejmowała ona szeroki wachlarz tematów. Rozmawialiśmy o problemach organizowania personelu Białego Domu. Rozmawialiśmy o polityce zagranicznej i krajowej. I jak powiedziałem wczoraj, moim priorytetem numer jeden w najbliższych dwóch miesiącach jest starać się ułatwić takie przekazanie władzy, które zapewni, że nasz prezydent elekt odniesie sukces" - wskazał Obama.
Trump obejmie władzę prezydenta 20 stycznia przyszłego roku. Po spotkaniu z Obamą podkreślał, że było ono udane.
"Moja rozmowa z prezydentem trwała półtorej godziny i jeśli o mnie chodzi, mogłaby trwać nawet dłużej. Dopiero się poznawaliśmy. Przedtem nie spotkaliśmy się. Mam do prezydenta wielki szacunek. Omawialiśmy wiele zagadnień, niektóre trudne sytuacje. Wyczekuję z zadowoleniem na okazje współpracy z prezydentem, będę korzystał z jego rad. Panie prezydencie, to był wielki zaszczyt spotkać się z panem" - powiedział prezydent elekt.
Obaj politycy nie odpowiedzieli na pytania wykrzykiwane do nich przez wpuszczone do Pokoju Owalnego media.
Michelle Obama spotkała się z przyszłą pierwszą damą Melanią Trump.
Stosunki Obamy z Trumpem były dotąd wrogie. W czasie kampanii prezydenta o reelekcję w 2012 r. nowojorski miliarder, który już wtedy rozważał start w wyborach, głosił publicznie tezę powielaną przez skrajnie prawicowe środowiska, że Obama nie urodził się na Hawajach, tylko w Kenii, co podważałoby jego legitymację do sprawowania urzędu (warunkiem jest urodzenie w USA).
W czasie ostatniej kampanii wyborczej Obama mocno zaangażował się w agitację na rzecz kandydatki Demokratów Hillary Clinton i na spotkaniach z jej wyborcami powtarzał, że Trump nie nadaje się na prezydenta. Podkreślał jego ignorancję w sprawach międzynarodowych i porywczość charakteru, co według Demokratów miało stwarzać ryzyko dla kraju, gdyby Trump wygrał wybory.
Kurtuazja między urzędującym prezydentem a jego świeżo wybranym następcą jest tradycją uświęconą w polityce USA, ale zdarzały się wyjątki. W 1932 roku, gdy wybory wygrał demokratyczny kandydat Franklin D. Roosevelt, urzędujący prezydent Herbert Hoover ostentacyjnie okazywał mu wrogość i pogardę.
Rzecznik Białego Domu Josh Ernest powiedział, że Obama ufa, iż przekazanie władzy Trumpowi będzie harmonijne. Odbywa się ono jednak w antagonistycznej atmosferze wskutek ogromnej polaryzacji politycznej w USA i wielkich różnic w programach i wizji kraju i świata między Demokratami a Republikanami oraz między Obamą a Trumpem.
Nazajutrz po wtorkowych wyborach w wielu miastach odbyły się uliczne demonstracje protestu przeciw Trumpowi. "To nie jest mój prezydent" - głosiły transparenty wznoszone przez młodych ludzi, przeważnie przedstawicieli mniejszości etniczno-rasowych, które zwycięzcę wyborów uważają za rasistę i ksenofoba. Pojawiały się nawet banery piętnujące Trumpa jako "faszystę".
W czwartek protesty trwały w Waszyngtonie, Nowym Jorku i innych miastach.
Po spotkaniu z Obamą Trump z wiceprezydentem elektem Mike'iem Pence'em udał się na Kapitol, gdzie spotkał się z republikańskimi przywódcami Kongresu. Rozmawiał z przewodniczącym Izby Reprezentantów Paulem Ryanem i liderem republikańskiej większości w Senacie Mitchem McConnellem. W czasie kampanii wyborczej obaj dystansowali się od niego i często krytykowali, choć ostatecznie zadeklarowali poparcie.
Trump zaczyna kompletować ekipę swych najbliższych współpracowników w Białym Domu. Według przecieków jego sekretarzem stanu może zostać senator Bob Corker, republikański przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych. Uchodzi on za przedstawiciela establishmentu GOP i jastrzębia w kwestiach międzynarodowych. Szefem Pentagonu będzie prawdopodobnie senator Jeff Sessions, jeden z pierwszych polityków republikańskich, którzy poparli Trumpa.
Ministrem bezpieczeństwa kraju, albo prokuratorem generalnym zostanie najprawdopodobniej były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani. Jako przyszłego szefa kancelarii Trumpa typuje się najczęściej Reince'a Priebusa, przewodniczącego Krajowego Komitetu Republikańskiego (RNC).
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)
Reklama