Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 21 listopada 2024 19:01
Reklama KD Market

Czy zdążyłeś? Przeczytaj. To o tobie

 "Jeżeli czytasz w tej chwili tę historię, a masz z kimś niezałatwioną sprawę, nie pogodziłeś się, nie pożegnałeś – nie czekaj. Obyś nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji jak ja. W., Ten, który nie zdążył".

Dziękuję

Ostatni raz spotkali się u rodziców. Zawsze byli ze sobą blisko, praktycznie razem się wychowywali, między nimi był tylko rok różnicy. Rodzice pilnowali, aby wszyscy trzymali się razem. Marcin zawsze był ciepły, wesoły, towarzyski, uwielbiał bawić się z dziećmi. Rodzinne spotkania u rodziców nie należały do rzadkości.

Był późny wieczór. Zadzwoniła matka Agnieszki. Powiedziała, że Marcin zmienia koło na autostradzie i że ojciec wraz z drugim bratem są w drodze, by mu pomóc. Drugi raz matka zadzwoniła powiedzieć, że gdy ojciec z bratem podjeżdżali na miejsce, właśnie zabierała Marcina karetka. Miał wypadek. Przejeżdżający samochód, którego kierowca pisał SMS-a w trakcie jazdy, nie zauważył stojącego na poboczu Marcina, uderzył w niego i pociągnął za sobą parę metrów.

Następnego dnia Agnieszka zobaczyła brata w szpitalu, pod respiratorem. Część jego ciała była zmiażdżona. Był w śpiączce. Lekarze przeprowadzili liczne operacje. Po miesiącu stwierdzili, że jego stan jest w miarę stabilny i postanowili go wybudzać. Kiedy pełna nadziei rodzina przygotowywała się na powitanie brata, Marcin umarł.

Agnieszka:Zawsze myślałam, że mamy ten czas. Nie jest tak. Kiedy myślisz „pojadę do nich za tydzień, teraz jest serial w telewizji, robię coś na komputerze” pamiętaj, że nie ma tego czasu. Trzeba pilnować tych szczególnych chwil. Marcinowi chciałabym podziękować za 39 lat, które spędził z nami i za to, czego nauczył nas swoim życiem, lecz także śmiercią. Dzięki niej jesteśmy bardziej pokorni i wrażliwi. Chciałabym także powiedzieć, że go kocham. Nigdy sobie tego nie mówimy, bo wydaje się to oczywiste. Nie jest tak. Trzeba mówić bliskim, że ich kochamy i że są nam potrzebni.

 

Kocham

Gdy dwa lata temu wracając do Polski żegnała syna na lotnisku, powiedziała: „Ja cię już chyba nie zobaczę”. Ale miała na myśli siebie. Miała przecież kłopoty z chodzeniem, ze wzrokiem. Jednak to syn zmagał się z diagnozą raka. Mimo to była przekonana, że Andrzej wyzdrowieje. Wszystko na to wskazywało. Rodzina starała się ukryć przed nią fakt, że jest z nim tak źle.

Następnym razem, gdy przyleciała z Polski, z lotniska pojechała prosto do hospicjum. Nie mówił, nie wie, czy ją poznał. Gdy następnego dnia przyszedł ksiądz z pytaniem, czy udzielić ostatniego namaszczenia, Barbarę przeszły ciarki. Siedziała przy nim, głaskała go po głowie. W pewnej chwili Andrzej otworzył oczy, powiedział „mama” i umarł.

Barbara: – Tysiące słów cisną się na usta, ale to jedno słowo za rzadko było wypowiedziane głośno: Kocham Cię, Synku. Zawsze byłam z Ciebie dumna, podziwiałam Twoją inteligencję, szeroką wiedzę w wielu dziedzinach, talent, dobre serce i sympatię do ludzi. Żałuję, że za Twojego życia nie potrafiłam dostatecznie okazywać uczuć. Tak byłam wychowana. Nie nauczyłam się okazywania miłości. Na Twoim grobie składam zawsze błękitne kwiaty – nasz wspólny ulubiony kolor.

 

Maria z mężem mieli dobre życie. Byli ze sobą bardzo blisko, zwłaszcza że nie mieli dzieci. W tym roku mieli wreszcie pojechać razem do Polski. To miały być pierwsze wspólne wakacje od ponad dziesięciu lat. Wreszcie mieli mieć dla siebie więcej czasu. Pierwsze wakacje, w czasie których Maria miała nie brać dodatkowej pracy. Zaplanowali sobie też krótkie wycieczki na miejscu. Szykował się remont części mieszkania.

Pamięta dokładnie moment, gdy mężowi postawiono diagnozę raka z przerzutami. Nie wierzyła lekarzom, nie docierało do niej. Gdy po sześciu tygodniach do domu przychodziła pielęgniarka z hospicjum i zapytała, czy ma już ustalenia co do pogrzebu męża, chciała wyrzucić ją z domu. Mąż umarł na jej rękach na trzy dni przed 35. rocznicą ślubu.

Maria: – Zawsze myślałam, że mamy jeszcze czas. Nie wiedziałam, że można umrzeć na raka w ciągu sześciu tygodni. Nie byłam przygotowana na takie gruzy. Mój świat się zawalił. Dziękuję Bogu, że dał nam te sześć tygodni, w ciągu których powiedziałam mu „kocham cię” więcej razy niż za te wszystkie lata wspólnego życia. Czy kiedykolwiek zadałeś sobie pytanie, co by było, gdyby tej drugiej osoby zabrakło? Czy jesteś na to przygotowany? Pomyśl, jak mało jest tego czasu.

 

Przepraszam

Nie pamięta, kiedy ostatni raz widział syna. Podejrzewa, że były to długie miesiące. Relacja między nimi była zła. Praktycznie nie było jej wcale. Odkąd Tadeusz podjął decyzję o odejściu od żony, nie umiał sobie poradzić z kontaktami z dziećmi. Na wakacje syn wyjechał bez pożegnania.

Pamiętnego wieczora Tadeusz dowiedział się, że syn był na wakacjach w Nevadzie. Doszło do wypadku. Samochód koziołkował. Syn zginął. Miał wtedy 20 lat.

Tadeusz: – Nawet gdy syn był młodszy i chciał utrzymywać ze mną kontakty, nie umiałem sobie z tym poradzić. To była moja wina, mój błąd, za co proszę go o wybaczenie. Przepraszam syna za wszystko, co złego zrobiłem. Zawsze go bardzo kochałem i kocham, jednak był czas, kiedy nie potrafiłem tego wyrazić, za co jeszcze raz bardzo mocno przepraszam. Nie mogę naprawić przeszłości, ale dzięki jego śmierci podjąłem decyzję, że moim obowiązkiem jest żyć, wzmocnić się, wyciągnąć dobre wnioski, starać się lepiej zrozumieć  życie i śmierć, a także sięgnąć po Boga.

W. ostatni raz widział swoich rodziców podczas śniadania wielkanocnego w domu rodzinnym w Polsce. Zawsze był z nimi dobry kontakt, byli ciepli, rodzinni. Jednak życie W. było już wtedy w rozsypce: problemy w pracy, bankrutująca firma, nerwica, alkohol. Prywatne problemy odbijały się w kontaktach ze wszystkimi wokół. Gdy przy wielkanocnym stole zaczęły padać pytania o jego trudności, W. wstał, wziął żonę i córkę, i wyszedł trzaskając drzwiami. Następnego dnia nie odbierał telefonów od rodziców. Kilka dni później wraz z rodziną był już w drodze do Niemiec, a za parę tygodni znalazł się w Chicago. Nikomu nie powiedział, gdzie jedzie. Przez pierwsze trzy-cztery lata zupełnie wymazał z pamięci rodziców w Polsce. Potem pojawiły się nieprzespane noce, natrętne myśli i zwyczajny wstyd. Jednak życie W. wciąż nie było do końca poukładane. Myślał sobie, że gdy kiedyś stanie na nogi, spróbuje to wszystko naprawić. Gdy kilka lat później pojawiła się terapia, trzeźwość i pomocni ludzie, W. powoli dojrzewał do decyzji. Poprosił przyjaciela – duchowego przewodnika, który leciał do Polski, aby pojechał do rodzinnej miejscowości W. i zbadał sytuację. Gdy wrócił, umówili się na kawę, przyjaciel spojrzał W. w oczy i powiedział, że oboje jego rodzice nie żyją.

W.:Wtedy dotarło do mnie, co zrobiłem. Zraniłem najbliższych, najwspanialszych ludzi w moim życiu, zostawiłem ich w chorobie, starości. Zdezerterowałem. Nie zdążyłem powiedzieć przepraszam i być przy nich, kiedy mnie potrzebowali. Nie mogę zmienić przeszłości, lecz mogę duchowo prosić ich o przebaczenie. Może jeżeli dziś będę dobrze żył, nikogo nie skrzywdzę, nie spowoduję łez, a córkę wychowam na dobrego człowieka, może wówczas będę mógł odkupić to, co zrobiłem.

Kocham Cię Mamo, kocham Cię Tato. Tak bardzo Was przepraszam. Wspominam, jak wspaniałymi ludźmi byliście i mogę tylko obiecać, że swoim życiem codziennie chcę Was przepraszać. Jeżeli czytasz w tej chwili tę historię, a masz z kimś niezałatwioną sprawę, nie pogodziłeś się, nie pożegnałeś – nie czekaj. Obyś nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji jak ja. W., Ten, który nie zdążył.

Joanna Marszałek

[email protected]

(współpraca Grzegorz Dziedzic)

 

Grupa wsparcia dla osób w żałobie więcej informacji: (630) 921-1810.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama