Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 08:22
Reklama KD Market
Reklama

Do widzenia, Donald



W czasie trzeciej i ostatniej debaty telewizyjnej kandydatów na prezydenta Donald Trump oświadczył, że nie wie, czy zaakceptuje wyniki wyborów i że się temu „przypatrzy”. W ten sposób złamał jedną z podstaw amerykańskiej demokracji. Jeszcze nigdy w historii USA nie było sytuacji, w której kandydat do najważniejszego urzędu w państwie kwestionowałby legalność wyborów, zanim jeszcze do nich doszło. Zerwał tym samym z tradycją, zgodnie z którą natychmiast po wyborach, niezależnie od skali ich animozji, przegrywający polityk dziękuje za elekcyjną walkę, składa gratulacje zwycięzcy i odchodzi w zapomnienie.

Gdy tylko debata się zakończyła, liczni poplecznicy Trumpa natychmiast zaczęli argumentować, pod naporem powszechnej krytyki nawet ze strony republikanów, iż jego słowa nie były niczym nadzwyczajnym, ponieważ dokładnie tak samo w roku 2000 zachował się Al Gore po starciu z George’em W. Bushem. Problem w tym, że jest to kompletnie idiotyczna analogia.

Gore niczego nie kwestionował przed wyborami, ani też nigdy z góry nie twierdził, że proces elekcji prezydenta zostanie sfałszowany. Zakwestionował natomiast wynik wyborów w stanie Floryda, gdzie różnica między kandydatami wynosiła zaledwie kilkaset głosów. Zgodnie z prawem doszło tam do ponownego podliczania głosów, co zostało – też zgodnie z prawem – zakwestionowane. Sprawa zabrnęła do Sądu Najwyższego, który orzekł na korzyść Busha. Niemal natychmiast Gore oświadczył, że przyjmuje tę decyzję do wiadomości i złożył gratulacje nowemu prezydentowi.

W czasie wyborów w roku 1960 istniały w miarę uzasadnione podejrzenia, iż w Illinois i Teksasie doszło do wyborczych machlojek, której mogły zadecydować o ostatecznym wyniku potyczki między Richardem Nixonem i Johnem F. Kennedym. Teoretycznie Nixon mógł się wtedy zdecydować na zakwestionowanie legalności wyborów, co radzili mu zresztą liczni bliscy współpracownicy. Jednak on sam, mimo że – jak się znacznie później okazało – nie był zbyt uczciwym człowiekiem, zdecydowanie odmówił sądowych przepychanek i uznał Kennedy'ego za zwycięzcę, by uniknąć w ten sposób konstytucyjnego kryzysu. Zachował się dokładnie tak, jak powinien, czyli uznał, że dobro kraju jest znacznie ważniejsze od jego politycznych ambicji.

Niestety Trump nie ma z tymi ludźmi nic wspólnego. Jest samolubnym, gburowatym narcyzem, który bez wahania niszczy amerykańską demokrację, ponieważ nie może się pogodzić z tym, że niemal na pewno przegra z kretesem, i to w dodatku z kobietą. W sumie nie ma większego znaczenia to, czy 8 listopada przyzna się do porażki i złoży gratulacje swojej przeciwniczce. Natomiast ma znaczenie to, czy zamknie się ponownie w swojej nowojorskiej Trump Tower i da wreszcie Ameryce święty spokój. Podobno snuje plany stworzenia nowego, ultraprawicowego kanału telewizyjnego. Jeśli tak istotnie będzie, kanał ten niemal na pewno będzie się nazywał Trump TV, a sprzedawane będą w czasie programów takie artykuły jak Trump Steaks oraz Trump Vodka. Zainteresowanym telewidzom życzę dobrej rozrywki. Dla mnie osobiście znacznie bardziej fascynujące jest obserwowanie, jak rośnie trawa.

Andrzej Heyduk

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama