Kandydaci na prezydenta USA: Hillary Clinton i Donald Trump w niedzielę wieczorem czasulokalnego wezmą udział w kolejnej, drugiej już debacie telewizyjnej, która odbędzie się w St. Louis w stanie Missouri. Może to być ostatnia szansa dla kandydata Republikanów.
Pierwsza podobna konfrontacja obojga pretendentów do Białego Domu 26 września na Uniwersytecie Hofstra zakończyła się, w opinii większości obserwatorów, zdecydowanym zwycięstwem kandydatki Partii Demokratycznej. Jej notowania w sondażach wzrosły potem i gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Clinton – jeśli wierzyć sondażom - prawdopodobnie by je wygrała.
Niedzielna debata potrwa 90 minut i odbędzie się w formie „town hall meeting”, czyli spotkania kandydatów z wyborcami, na którym zadają im oni pytania. Na widowni zasiądą wyborcy niezdecydowani, wylosowani przez Instytut Gallupa z tej części elektoratu. Debatę poprowadzą dziennikarze: Anderson Cooper z telewizji CNN i Martha Raddatz z telewizji ABC. Połowę pytań zadadzą kandydatom moderatorzy, a połowę widzowie.
Taka formuła debaty wymaga od polityków wykazania się nie tylko wiedzą i zdolnością argumentowania, lecz także empatią, umiejętnością nawiązania emocjonalnego kontaktu z zadającymi pytania widzami, którym powinni dać odczuć, że rozumieją ich troski, podzielają je i gotowi są im pomóc.
Trump łatwiej od Clinton nawiązuje kontakt z ludźmi, ale głównie na dużych zgromadzeniach, gdzie tylko przemawia. W czwartek wieczorem podczas spotkania z wyborcami w New Hampshire, gdzie zadawano mu pytania, często nie odpowiadał na nie wprost, tylko powtarzał swoje ulubione wątki z kampanii wyborczej. Czasami wyglądało to tak, jakby nie słyszał pytań lub je ignorował.
Clinton, zdaniem komentatorów, też może nie sprostać wymaganiom bezpośredniego dialogu z wyborcami, w którym mistrzem był jej mąż, były prezydent Bill Clinton. Jak przypomniał w piątek „Washington Post”, kiedy kandydatka Demokratów dostaje trudne pytanie, dotyczące np. zarzutów pod jej adresem, wpada w konwencję „prawniczą” - staje się sztuczna i mówi ezopowym językiem, co nie zjednuje jej sympatii.
Z tego względu ocenia się, że Trump stoi w niedzielę przed szansą naprawienia szkód z pierwszej debaty. Musi się jednak – jak doradzają mu eksperci – lepiej przygotować i wykazać więcej dyscypliny. Nie może przede wszystkim dać się wciągnąć w wymianę personalnych ataków, jak podczas pierwszej debaty.
Trump powinien – jak mu radzą współpracownicy – wziąć przykład z kandydata GOP na wiceprezydenta, Mike'a Pence'a, który w czasie debaty we wtorek ze swym demokratycznym odpowiednikiem Timem Kaine'em wykazał zimną krew i zmieniał temat, ilekroć jego oponent atakował potknięcia jego szefa-kandydata do Białego Domu.
Wyborcy nie lubią, kiedy debata w formacie „town hall” zamienia się w kłótnię ad personam. W czasie podobnej debaty w 1992 roku z udziałem urzędującego prezydenta George'a H.W. Busha, ówczesnego kandydata Demokratów Billa Clintona i niezależnego kandydata Rossa Perota jeden z widzów na sali powiedział: „Czy moglibyśmy skupić się na problemach, zamiast obrzucać się błotem?”.
Sztab kampanii Trumpa zapowiada, że w niedzielnej debacie będzie skoncentrowany na kwestiach polityki, a nie sprawach, o których mówił on ostatnio, odpierając m.in. oskarżenia o seksizm, skierowane do niego przez Clinton. Obiecał też, że nie poruszy tematu małżeńskich problemów Clintonów, czym niedawno groził.
Kampania Clinton stara się nie stwarzać nadmiernych oczekiwań przed debatą. Dyrektor do spraw komunikacji w jej sztabie Jennifer Palmieri zastrzegła się, że format debaty w St. Louis „nie jest zły dla Donalda Trumpa”.
Sondaże wskazują, że kandydatka Demokratów nadal prowadzi w wyścigu do Białego Domu i poparcie dla niej wzrasta w kluczowych stanach „wahających się”, jak Ohio czy Floryda. W Ohio, gdzie jeszcze niedawno Trump przeważał, sondaże pokazują remis.
Maleje też liczba niezdecydowanych wyborców i poparcie dla „trzecich” kandydatów: Gary'ego Johnsona i Jill Stein.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)