Do naszej redakcji 26 września rano zadzwonił mężczyzna. Przedstawił się jako Stanisław Wrzos, rezydent domu opieki Ballard Respiratory and Rehabilitation Center w Des Plaines k. Chicago. Nasz czytelnik prosił o pomoc. Uskarżał się, że jest źle traktowany, że nie wolno mu wychodzić z budynku i jest przetrzymywany wbrew własnej woli. −Trzymają mnie, jak w więzieniu, a to jest niezgodne z prawem − przekonywał. Uznaliśmy sprawę za ważną.
Jeszcze tego samego dnia złożyłam Stanisławowi Wrzosowi wizytę. Ucieszył się na mój widok. Przywitał mnie w holu placówki i zaprosił do swego pokoju. Pomieszczenie okazało się przestronne i widne, ale pościel na łóżku od dawna nie była zmieniana. 75-latek sprawiał też wrażenie zaniedbanego; ubranie, które miał na sobie wymagało prania, co zresztą sam przyznał. Na kwestie higieny jednak bardzo się nie uskarżał, ważniejsza, by nie powiedzieć najważniejsza, była dla niego niemożność wyjścia poza budynek ośrodka. − Trzymają mnie, jak w więzieniu, a to jest niezgodne z prawem. Przecież potrzebuję świeżego powietrza i ruchu. Chciałbym pójść do pobliskiego sklepu, kupić sobie jedzenie, bo to, co oni tutaj mi dają, nie nadaje się do spożycia. Nie mogę tego jeść, tracę na wadze i słabnę. Jednak oni (personel placówki – przyp. red.) mówią, że nie wolno mi wyjść, bo się przewrócę i coś mi się stanie, ale to bzdura, dam sobie radę. W poprzednim norsingu mogłem wychodzić na zewnątrz. Nikt mi nie zabraniał i nic mi się nie stało − opowiadał.
Pan Stanisław mieszka w domach opieki od kilku lat. Jak przyznał, ma problemy zdrowotne i wymaga opieki medycznej. Aktualnie jest po zapaleniu płuc i punkcji, kilka razy dziennie korzysta z aparatu tlenowego. Mówił też, że potrzebuje dializy, ma cukrzycę i używa plastra z środkiem przeciwbólowym. − Po raz pierwszy mój stan zdrowia pogorszył się gwałtownie wiele lat temu, po operacji przepukliny. Miała to być laparoskopia, po której nie będzie nawet śladu. Niestety zrobili mi zwyczajną operację, po której pozostały olbrzymie szramy i wiele komplikacji medycznych − stwierdził.
Muzyk multiinstrumentalista, który w Polsce koncertował i utrzymywał się z grania i komponowania, w USA nigdy nie miał okazji pracować w swoim zawodzie. W Stanach Zjednoczonych podjął pracę w charakterze opiekuna domowego z zamieszkaniem. Pracował za gotówkę, ponieważ nie miał uregulowanego statusu imigracyjnego. To przy dźwiganiu swoich podopiecznych nabawił się przepukliny. − Do Stanów przyjechałem w 1995 r. bez wizy, z Kanady, przez zieloną granicę. Pomogli mi znajomi. Chciałem zobaczyć żonę i syna, którzy już kilka lat mieszkali w Chicago. Dopóki miałem siły i zdrowie, i zarabiałem gotówkę, wszystko było dobrze, a gdy zachorowałem, wszyscy się ode mnie odwrócili. Straciłem pracę i dach nad głową − żali się mój rozmówca.
Trafił do ośrodka dla bezdomnych Polaków Anawim, przy parafii Świętej Trójcy, prowadzonego przez Teresę Mirabellę. Mieszkał tam przez kilka lat, aż do następnej hospitalizacji z powodu kolejnej choroby. Ze szpitala nie wrócił już do Anawim; został umieszczony przez administrację szpitala w domu opieki, a później kierowany do kolejnych. Dopóki nie skończył 65 lat, koszty medyczne i opieki opłacane były przez poszczególne placówki w ich własnym zakresie. Aktualnie ma już wszystkie świadczenia społeczne. − Nie jestem już na niczyjej łasce. Wszystko jest opłacone przez państwo − zaznacza.
Stanisław Wrzos przebywa w domu opieki w Des Plaines od trzech miesięcy. Jak się zwierza, odwiedza go czasem była żona, przynosi jedzenie i gotówkę na drobne wydatki. Dorosły syn, mieszkający z matką, jeszcze nie złożył ojcu wizyty.
Mój rozmówca narzeka nie tylko na niemożność wychodzenia na zewnątrz i wyżywienie, ale też na brak polskich programów, których nie odbiera radio w jego pokoju. A polskojęzyczne media to dla niego główne źródło informacji. − Dobrze, że choć od czasu do czasu przynoszą mi waszą gazetę, z której dowiaduję się wielu rzeczy, no i znalazłem w niej wasz numer telefonu − dodaje.
W ośrodku Ballard jest personel, który mówi po polsku, ale pan Stanisław ma wątpliwości, czy jego prośby i uwagi przekazywane są zarządowi placówki. Podczas drugiej wizyty u podopiecznego placówki, 27 września, próbuję skontaktować się z administratorką Marlą Costello, ale sekretarka mówi mi, że szefowa jest zajęta do końca dnia, bo uczestniczy w ważnych zebraniach. Radzi zatelefonować następnego dnia rano. Nazajutrz, podczas krótkiej rozmowy z Costello, przedstawiam zastrzeżenia naszego czytelnika co do sprawowanej nad nim opieki i proszę o komentarz. Jednak administratorka stwierdza, że zgodnie z obowiązującymi przepisami, nie może się wypowiadać w tej sprawie, dopóki nie porozmawia z samym zainteresowanym. Obiecuje, że oddzwoni po rozmowie z panem Stanisławem. Nie oddzwania. Kolejna próba kończy się na kontakcie z sekretarką, która mówi, że szefowej ośrodka nie ma w pracy i mogę jedynie zostawić wiadomość. Od naszego czytelnika dowiaduję się, że nikt z nim jeszcze nie rozmawiał.
Widać, są ważniejsze sprawy dla administracji, niż chwila rozmowy z rezydentem ośrodka.
Nasza gazeta będzie ponownie kontaktować się z szefową placówki, aż do uzyskania wyjaśnień. Do sprawy Stanisława Wrzosa powrócimy.
Tekst i zdjęcia: Alicja Otap
[email protected]
Reklama