Stany Zjednoczone są przekonane, że to Rosja jest odpowiedzialna za poniedziałkowe naloty na konwój z pomocą humanitarną koło Aleppo w Syrii - poinformował we wtorek Biały Dom, określając ataki z powietrza "olbrzymią tragedią humanitarną".
Ben Rhodes, zastępca doradcy Baracka Obamy do spraw bezpieczeństwa narodowego, powiedział, że za atak mógł odpowiadać albo reżim prezydenta Syrii Baszara el-Assada albo rosyjski rząd. "Naszym zdaniem odpowiedzialność ponosi Rosja" - dodał.
Zapewnił, że Stanom Zjednoczonym zależy na utrzymaniu zawieszenia broni w Syrii. Niepokoi je jednak brak oznak dobrej woli ze strony Rosji w tym zakresie.
Rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych skrytykowało USA za oskarżenia o dokonanie nalotów. Rzeczniczka tego resortu Maria Zacharowa podkreśliła we wtorek, że USA nie "mają żadnych dowodów" na to, że to rosyjskie siły powietrzne ponoszą odpowiedzialność za atak. "Nie mamy z tym nic wspólnego" - podkreśliła.
Już wcześniej MSZ Rosji zaprzeczał, jakoby jego lotnictwo brało udział w nalotach na konwój. W opublikowanym we wtorek oświadczeniu, "z całą mocą" oznajmiono, że ani rosyjskie, ani syryjskie lotnictwo nie przeprowadziło tych ataków.
Rzecznik ONZ Stephane Dujarric informował, że w poniedziałek wieczorem doszło do ostrzału z powietrza 18 ciężarówek jadących w konwoju z pomocą humanitarną ONZ i Syryjskiego Arabskiego Czerwonego Półksiężyca (SARC) dla prowincji Aleppo. Dzień później ONZ zmieniła opis ataku, twierdząc, że nie jest w stanie ustalić, czy rzeczywiście był to nalot. Zginęło ok. 20 osób, a część ładunku została zniszczona.
W następstwie ataku ONZ zawiesiła wszystkie konwoje z pomocą humanitarną dla Syrii, a Czerwony Krzyż - pomoc dla czterech miast do czasu, gdy jego pracownikom zostanie przywrócone bezpieczeństwo. (PAP)
Reklama