Kampania Trumpa jeszcze bardziej populistyczna po zmianach w kierownictwie?
- 08/18/2016 06:24 PM
Nowi szefowie kampanii Donalda Trumpa sprawią, że jego nacjonalistyczno-populistyczne przesłanie stanie się jeszcze bardziej wyraziste, co zaostrzy konflikt kandydata GOP na prezydenta z partyjnym establishmentem i utrudni rozszerzenie jego elektoratu - uważają komentatorzy w USA.
Trump mianował we wtorek menedżerem kampanii Kellyanne Conway, specjalistkę ds. strategii wyborczej w Partii Republikańskiej (GOP), która w prawyborach popierała jego rywala, senatora Teda Cruza. Nowym dyrektorem (chief executive) kampanii został Stephen Bannon, były bankier i szef prawicowego magazynu internetowego Breitbart News.
Dotychczasowy szef kampanii Paul Manafort zachował ten tytuł, ale de facto przestaje nią kierować. Manafort, profesjonalny konsultant polityczny, starał się mitygować konfrontacyjny styl Trumpa, aby kandydat wyglądał bardziej „prezydencko”, ale seria szokujących wypowiedzi Trumpa w ostatnich tygodniach, po których jego notowania w sondażach spadły, wskazuje, że współpraca z Manafortem nie przyniosła efektów.
Według amerykańskich mediów faktycznym szefem sztabu Trumpa będzie teraz Bannon. Od dawna podziela on poglądy kandydata – nacisk na forsowanie narodowych interesów USA, antyglobalizm, radykalną krytykę układów o wolnym handlu, niechęć do multilateralnych porozumień i sojuszy, przekonanie o nadmiernej imigracji do USA i nieufność wobec islamu.
W Breitbart News, które było jedną z czołowych platform propagandy konserwatywnej, populistycznej Tea Party, od lat popiera się budowę muru na granicy z Meksykiem i zahamowanie imigracji z krajów muzułmańskich. Bannon wychwalał też wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i przyjaźni się z przywódcą UKIP Nigelem Farage'em.
Bannon powtarza, że układy o wolnym handlu sprzyjają międzynarodowym korporacjom, ale nie amerykańskim pracownikom. Od lat krytykuje kierownictwo GOP za jednostronne reprezentowanie interesów wielkiego biznesu. Wydał w związku z tym wojnę przywódcom partii, jak przewodniczący Izby Reprezentantów Paul Ryan, lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell i przewodniczący Krajowego Komitetu Republikańskiego (RNC) Reince Priebus. Swego czasu popierał Sarę Palin, byłą kandydatkę na wiceprezydenta w wyborach w 2008 r., licząc, że zgłosi ona swoją kandydaturę do Białego Domu.
Bannon był również współproducentem filmu dokumentalnego „Clinton Cash” opartego na głośnej książce Petera Schweizera o tym, jak fundacja charytatywna Billa i Hillary Clinton stała się narzędziem wzmacniania ich politycznej potęgi. Autor sugeruje w niej, że jako sekretarz stanu Hillary Clinton mogła się w rozmaity sposób odwzajemniać sponsorom fundacji – m.in. rządom dyktatorskich reżimów w krajach arabskich – za ich donacje (nie podaje wszakże dowodów).
Można więc oczekiwać kontynuacji zaciekłych ataków na demokratyczną kandydatkę do Białego Domu jako polityka skorumpowanego, zasługującego na uwięzienie.
Czołowy publicysta „Washington Post” i ekspert waszyngtońskiego think tanku Brookings Institution, E.J. Dionne, przewiduje, że pod nowym kierownictwem swej kampanii Trump, ze swoim populistycznym przesłaniem, będzie usiłował przeciągnąć na swoją stronę przynajmniej część wyborców Bernie Sandersa, rywala Clinton do nominacji prezydenckiej. W prawyborach poparło go ponad 10 milionów Demokratów, dla których najważniejsze były propozycje zerwania przez USA układów o wolnym handlu – podobne jak postulaty Trumpa.
Wszyscy podkreślają propagandowe talenty Bannona, częstego gościa w prawicowej telewizji Fox News. Zmarły w 2012 r. założyciel Breitbart News, Andrew Breitbart, nazywał go „Leni Riefenstahl ruchu Tea Party” - porównując do reżyserki słynnych filmów dokumentalnych gloryfikujących nazizm, jak „Triumf Woli”.
Komentatorzy zwracają uwagę, że kampania Trumpa pod wodzą Bannona może umocnić jego poparcie wśród dotychczasowych wyborców – przeciwnych imigrantom i globalizmowi białych konserwatystów. Utrudni jednak jeszcze bardziej rozszerzenie elektoratu na niezdecydowanych wyborców z politycznego centrum, o co zwykle starają się kandydaci do Białego Domu.
Około 70 proc. Amerykanów deklaruje, że nie zagłosuje na Trumpa. W sondażach ustępuje on Clinton różnicą około 8-10 pkt proc., w tym także w najważniejszych stanach „wahających się”, jak Ohio, Pensylwania i Wirginia.
Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski (PAP)
Reklama