Nie ulega wątpliwości – decyzja brytyjskich wyborców otworzyła prawdziwą puszkę Pandory. Wynik referendum najwyraźniej zaskoczył nawet tych, którzy opowiadali się za opuszczeniem Unii Europejskiej. Świadczyć o tym może pewna bezradność zwolenników Brexitu, którzy nagle stanęli przed problemem: co dalej?
Pewne skutki są oczywiste. Wyjście Brytyjczyków może oznaczać perturbacje na rynkach finansowych i kłopoty gospodarcze. Będzie też mniej pieniędzy z Brukseli na wyrównywanie szans rozwojowych, bo odpadną składki z Londynu. Restrykcje mogą dotknąć emigrantów ekonomicznych z krajów UE masowo pracujących na Wyspach. Podniosą też głowy różne eurosceptyczne ugrupowania w całej Europie. To wszystko można było z grubsza przewidzieć jeszcze przed referendum.
Jest jednak cała gama skutków nieoczekiwanych, z którymi będą musieli się zmierzyć zarówno Europejczycy z kontynentu, jak i sami Wyspiarze. Niektóre bardzo poważne, niektóre trochę zabawne.
Przyszłość Unii, przyszłość Królestwa
Rozpisując referendum politycy nie spodziewali się, że stawiają na szali przyszłość całego państwa. 23 czerwca większość (51,9 proc.) Brytyjczyków zagłosowała w referendum za wyjściem z UE, ale aż 62 proc. Szkotów było w tym głosowaniu przeciwnych Brexitowi. W poprzednim plebiscycie w tej sprawie w 2014 roku większość Szkotów głosowała za zachowaniem unii politycznej z Londynem.
Teraz Szkocja wyraźnie opowiedziała się za pozostaniem w UE. Parlament tego kraju może skutecznie blokować Brexit, a jeśli się to nie uda, znów optować za niepodległością. Zgodnie z brytyjskim prawodawstwem nie jest wykluczone, że Szkocja, Walia i Irlandia Północna, czyli trzy regiony, które odzyskały od Londynu część uprawnień, będą musiały zaaprobować decyzję brytyjskiego parlamentu o wystąpieniu Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej.
Sądząc po proeuropejskich nastrojach Szkotów – tym razem może im się udać. I w ciągu najbliższych dwóch lat na mapie Europy może się pojawić nowe państwo. Nie przypadkiem więc pani premier szkockiego rządu odwiedziła zaraz po referendum Brukselę. Nicola Sturgeon spotkała się z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Martinem Schulzem oraz z szefem Komisji Europejskiej Jean-Claude'em Junckerem, by osobiście przedstawić mu stanowisko Szkocji wobec ostatnich wydarzeń. Tylko szef Rady Europejskiej Donald Tusk uznał, że na tym etapie nie spotka się ze szkocką premier.
Za pozostaniem w Unii Europejskiej opowiedzieli się także mieszkańcy Irlandii Północnej. Już po głosowanu organizacja Sinn Féin wezwała do przeprowadzenia referendum w sprawie opuszczenia Zjednoczonego Królestwa i przyłączenia protestanckiej części wyspy do katolickiej Irlandii. Byłoby to niebywałe osiągnięcie zważywszy na historię Zielonej Wyspy i terror Irlandzkiej Armii Republikańskiej.
To ciągle mało prawdopodobny scenariusz, co nie znaczy, że niewykonalny. Jednak już po referendum irlandzkie urzędy paszportowe zostały zalane lawiną podań od obywateli Zjednoczonego Królestwa o wydanie dokumentów podróży. Irlandzkie ustawodawstwo daje bowiem prawo do obywatelstwa osobom urodzonym na wyspie lub ich potomkom do trzeciego pokolenia – nieważne w której jej części. „Urzędom pocztowym skończyły się formularze dla osób ubiegających się o irlandzkie paszporty” – relacjonował z Belfastu korespondent BBC Chris Page.
I mimo że angielski jest dominującym językiem w UE, i to właśnie nim najczęściej posługują się urzędnicy, po wyjściu Wielkiej Brytanii nie będzie też oficjalnie języka angielskiego. Teraz urzędnikom przyjdzie intensywnie uczyć się bądź niemieckiego, bądź francuskiego, bo w tych językach redagowane będą rozsyłane najczęściej komunikaty"
Doszło nawet do tego, że minister spraw zagranicznych Irlandii zaczął apelować o spokój, obawiając się paraliżu swoich urzędów zalanych wnioskami mieszkańców północnej części wyspy.
Poważne obawy może budzić także perspektywa budowy fizycznej granicy między obydwoma Irlandiami po rozwodzie Wielkiej Brytanii z Europą. Tu mamy kolejną wielką niewiadomą, co Londyn zrobi ze swoją jedyną granicą lądową. Budzi to obawy przede wszystkim mieszkańców pogranicza, którzy byli wielkimi beneficjentami integracji. Oblicza się, że około 15 tys. ludzi przekracza codziennie granice w drodze do pracy.
Pożegnanie z angielskim?
Angielski, lingua franca całej Europy, może stracić status języka urzędowego UE. Do tej pory był jednym z 24 obowiązujących we Wspólnocie. Zwróciła na to uwagę już nazajutrz po referendum Danuta Hübner, szefowa Komisji Spraw Konstytucyjnych. Jak wyjaśniła, każde państwo należące do Unii Europejskiej może wybrać jeden oficjalny język urzędowy. Poza Wielką Brytanią języka angielskiego używa się również w Irlandii i na Malcie. Państwa te zgłosiły jednak inne języki urzędowe: należący do grupy języków celtyckich język irlandzki oraz zaliczany do języków semickich – maltański. I mimo że angielski jest dominującym językiem w UE, i to właśnie nim najczęściej posługują się urzędnicy, po wyjściu Wielkiej Brytanii nie będzie też oficjalnie języka angielskiego. Teraz urzędnikom przyjdzie intensywnie uczyć się bądź niemieckiego, bądź francuskiego, bo w tych językach redagowane będą rozsyłane najczęściej komunikaty.
Koniec Premier League?
Brexit może się odbić negatywnie nawet na angielskiej świętości – futbolu. Nie bez powodu Premier League z jej prezesem Richardem Scudamore’em mocno lobbowali za pozostaniem w Unii Europejskiej. Wyjście z Unii może oznaczać bowiem znaczne obniżenie lotów angielskiej piłki. Zgodnie z obecnymi przepisami w lidze mogą grać bez ograniczeń wszyscy piłkarze pochodzący z krajów Unii Europejskiej. Obecnie z tego przywileju korzysta 432 mieszkańców Starego Kontynentu, w tym kilku Polaków. Zawodnicy spoza UE muszą starać się o wizy.
Po Brexicie kolejni przybysze z Europy mogą już stracić automatyczne prawo do pracy w Zjednoczonym Królestwie. Jeszcze w zeszłym roku BBC obliczyła, że ponad 300 piłkarzy europejskich nie mogłoby zagrać w pierwszych ligach Anglii i Szkocji, gdyby zostali potraktowali jak cudzoziemcy spoza UE. A będą się o nich bić kluby z kontynentu. Brytyjczycy będą musieli więc znów negocjować umowy ze stacjami telewizyjnymi.
Trudniej też im będzie sprowadzać młode talenty zza granicy, ponieważ zgodnie z przepisami gra osób poniżej 18 lat w brytyjskich klubach i akademiach wymaga przeprowadzki całej rodziny. Dzięki takim programom na Wyspach zagrali tacy piłkarze jak Cesc Fabregas, Hector Bellerin, Adnan Januzaj, Gerard Pique czy Paul Pogba. Teraz Wielka Brytania z pewnością zaostrzy przepisy imigracyjne. Głosujący za „niepodległością” Anglii pewnie nie przypuszczali, że Brexit dotknie także brytyjskiej świętości – futbolu – sportu, który wymyślono właśnie na Wyspach.
Jolanta Telega
[email protected]