Trzecia władza zajmie się imigrantami oraz rolą prezydenta i Kongresu w kształtowaniu polityki imigracyjnej – zapowiedział w poniedziałek Sąd Najwyższy. Chodzi przede wszystkim o kontrowersyjne programy DACA i DAPA zablokowane przez 26 stanów w sądach niższej instancji.
To musiało się tak skończyć – mówi większość prawników, choć Sąd Najwyższy ma zawsze tę opcję, że może sprawą się nie zająć. Ale tym razem sprawa była na tyle poważna, że trudno było schować głowę w piasek.
Miliony musiały poczekać
Stawką w tej sprawie jest nie tylko los kilku milionów ludzi mieszkających w USA bez papierów, ale także układ sił między dwiema najważniejszymi gałęziami władzy – wykonawczą i ustawodawczą.
Chodzi o dwa programy ogłoszone w 2014 roku przez Baracka Obamę drogą rozporządzeń wykonawczych: Deferred Action for Parents of Americans and Lawful Permanent Resident (DAPA) oraz rozszerzoną wersję Deferred Action for Childhood Arrivals (DACA II). Oba z prawnego punktu widzenia nie przynosiły wymarzonej legalizacji. Dawały jedynie szansę na odroczenie deportacji i możliwość wyjścia z cienia. Oraz czekania na moment, gdy Kongres zajmie się na serio reformą systemu imigracyjnego.
To posunięcie nie spodobało się republikańskim gubernatorom z 26 stanów z Teksasem na czele. Ani DAPA ani DACA II nigdy nie weszły w życie. Zostały skutecznie zablokowane w sądach federalnych pierwszej instancji – najpierw w Teksasie (pozew wniesiono właśnie tam, aby zwiększyć szanse na znalezienie konserwatywnie nastawionego składu sędziowskiego). Następnie sąd apelacyjny w także konserwatywnym Nowym Orleanie podzielił argumenty niższej instancji.
Sąd Najwyższy na ratunek
Białemu Domowi pozostało jeszcze ostatnie wyjście – odwołać się do Sądu Najwyższego i liczyć, że ten pochyli się nad sprawą. Tak też się stanie i to być może już w najbliższym tygodniu.
Oprócz samej kwestii legalności programów imigracyjnych Obamy mamy tu do czynienia z ciekawym problemem konstytucyjnym. Zgodnie z ustawą zasadniczą rolą Kongresu jest uchwalanie ustaw, a Białego Domu – wprowadzanie ich w życie. Jednak tradycyjnie Kapitol pozostawiał zawsze prezydentowi sporo przestrzeni przy realizowaniu polityki imigracyjnej. Teraz Sąd Najwyższy musi orzec, czy Barack Obama nie przekroczył wyznaczonych granic. Podczas wstępnych przesłuchań prawnicy Białego Domu powoływali się na to, że władza wykonawcza ma prawo wyboru, jakie grupy imigrantów powinna deportować w pierwszej kolejności. Zwłaszcza gdy nie ma logistycznych możliwości, aby usunąć z kraju wszystkich 11 milionów nielegalnych imigrantów.
Wygrają imigranci czy politycy?
Jakie będzie orzeczenie najwyższego gremium, pozostaje wielką niewiadomą. Sąd Najwyższy po śmierci zachowawczego sędziego Antonina Scalii podzielony jest równo 4-4 na frakcję konserwatywną i liberalną. Jednak w przypadku granic kompetencji między władzą wykonawczą a ustawodawczą tradycyjne linie podziału mogą stracić rację bytu.
(…) gdyby Trump wygrał wybory, nie tylko odwołałby dekrety Obamy, ale także mógłby ogłosić własne restrykcyjne rozporządzenia, wykorzystując tym samym uprawnienia przyznane swojemu poprzednikowi. Krótko mówiąc – mógłby sam wcielać w życie swoje propozycje, nawet jeśli nie dostanie na to zgody Kongresu"
Jeśli Sąd Najwyższy podtrzyma decyzję niższych instancji, będziemy mieli status quo. Bez DACA II i DAPA, i bez większych szans na reformę imigracyjną. Ciekawie może się zrobić, jeśli większość z grona ośmiorga sędziów przyzna rację Obamie. Ich decyzja może tylko bardzo obudzić nadzieje milionów imigrantów, bo przecież, jeśli w listopadzie wybory do Białego Domu wygra republikanin, programy i tak zostaną cofnięte. Decyzja może mieć także poważne konsekwencje polityczne. Agencje prasowe przypominają, że orzeczenie Sądu Najwyższego może zostać ogłoszone w momencie kluczowym dla kampanii wyborczej, w której kwestie imigracyjne odgrywają dużą rolę. Paradoksalnie wydanie decyzji sprzyjającej Barackowi Obamie, roszczącemu sobie prawa do szerokich uprawnień ws. imigrantów, może sprzyjać… Donaldowi Trumpowi. Miliarder bowiem opowiada się za ograniczeniem liczby przybyszów z zagranicy. Po zamachu na klub w Orlando Trump powtórzył swoje postulaty – zatrzymanie imigracji i przyjazdów z krajów uważanych za siedlisko terroryzmu, szlaban dla wszystkich muzułmanów oraz deportacje 11 milionów osób przebywających w USA bez ważnych papierów. Co więcej, gdyby Trump wygrał wybory, nie tylko odwołałby dekrety Obamy, ale także mógłby ogłosić własne restrykcyjne rozporządzenia, wykorzystując tym samym uprawnienia przyznane swojemu poprzednikowi. Krótko mówiąc – mógłby sam wcielać w życie swoje propozycje, nawet jeśli nie dostanie na to zgody Kongresu.
Eksperci prawni twierdzą, że Sąd Najwyższy, zatwierdzając szeroką wykładnię uprawnień prezydenta, ułatwiłby robotę Trumpowi, który mógłby administracyjnie zakazać wjazdu do kraju obywatelom poszczególnych państw, powołując się na to, że ich obecność mogłaby być szkodliwa dla interesów Stanów Zjednoczonych. Ten przepis był w przeszłości wykorzystywany, aby uniemożliwić wjazd do USA stosunkowo niewielkich grup ludzi, głównie osób powiązanych z dyktaturami. Teraz Trump mógłby próbować rozciągnąć swoje uprawnienia wobec wszystkich posiadaczy paszportów „wrogiego” kraju.
Z kolei zwycięstwo Hillary Clinton w wyborach przy przychylnym dla Obamy orzeczeniu Sądu Najwyższego mogłoby oznaczać utrzymanie i rozszerzenie programów DACA i DAPA i… niewiele więcej. Na reformę imigracyjną nie ma specjalnie co liczyć, bo republikanie utrzymają najprawdopodobniej większość w Kongresie. A po prawej stronie sceny politycznej nikt się nie pali na słowo „amnestia”.
Uboczna, ale ważna
Oprócz sprawy legalności DAPA i DACA Sąd Najwyższy podjął się rozpatrzenia innej sprawy z 2015 roku i zajmie się prawami przetrzymywanych w ośrodkach imigrantów, którzy spędzili w zamknięciu co najmniej 6 miesięcy, oczekując na deportację. Według sądu niższej instancji mogliby oni liczyć na przesłuchanie w sprawie wyjścia za kaucją. Sprawę wytoczyła Amerykańska Unia Wolności Obywatelskich (American Civil Liberties Union). Orzeczenie z ubiegłego roku stoi jednak w sprzeczności z precedensem z 2003 roku (sprawa Demore v. Kim), w którym Sąd najwyższy stosunkiem głosów 5:4 orzekł, że rząd może przetrzymywać bez kaucji imigrantów – nawet tych z zielonymi kartami, kiedy przetrzymywani są po popełnieniu przestępstwa w oczekiwaniu na deportację. To w porównaniu z programami DACA i DAPA sprawa o dużo mniejszym zasięgu, warto jednak przyjrzeć się uważniej, co w tym przypadku orzekną sędziowie. Tym bardziej, że skutki tych decyzji mogą dotyczyć Polaków, którzy wejdą na terytorium USA w konflikt z prawem.
Jolanta Telega
[email protected]